Wiele się dzisiaj mówi o życiu. Rozumiane jest ono jednak wyłącznie jako życie biologiczne, intelektualne, kulturalne czy społeczne, lecz rzadko jako życie wieczne. Nawet w środowiskach chrześcijańskich niezbyt otwarcie mówi się o życiu wiecznym. Słuchając choćby mów pogrzebowych wygłaszanych przez chrześcijan, można się czasem zastanawiać, jaką rolę w umyśle mówcy pełni wiara w życie wieczne.
Człowiek prawdziwie przekonany o istnieniu życia wiecznego nie może stracić okazji do wypowiedzenia zdecydowanych słów o naszym ostatecznym przeznaczeniu, zwłaszcza zdając sobie sprawę, że wśród zebranych mogą znajdować się osoby niewierzące w tę prawdę.
Wesprzyj nas już teraz!
Statystyki opracowane na podstawie przeprowadzonych tu i ówdzie sondaży pokazują, że w niektórych środowiskach niepewność co do istnienia innego świata stwierdza wysoki procent badanych. Nawet część katolików wyraża tę niepewność, a nauczanie o życiu wiecznym z pewnością nie ma dla nich takiego znaczenia, jakie byłoby pożądane czy wręcz konieczne. A przecież wciąż mogą być świadkami uroczystości wielkiej wagi podkreślających wiarę w życie wieczne: każda beatyfikacja, każda kanonizacja stanowi wyznanie wiary w życie wieczne. Ich głęboki sens to uwielbienie Boga, którego łaska odniosła zwycięstwo, ponieważ dany człowiek za progiem ziemskiej egzystencji doszedł do prawdziwego Życia – do pełni chrześcijańskiej kondycji.
Pamiętajmy, że naszym prawdziwym życiem jest Chrystus (por. J 1, 4; 11, 25; 14, 6). Pamiętajmy słowa Apostoła: Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk (Flp 1, 21). Pamiętajmy, że Chrystus składa siebie w ofierze jako Chleb Życia (por. J 6, 48-58). Pamiętajmy wreszcie, że ceną za nasze życie, za życie w Chrystusie będące oczekiwaniem na życie wieczne, jest drogocenna krew niepokalanego Baranka, Chrystusa Jezusa (por. 1 P 1, 18; 1 Kor 6, 20; 7, 23).
A zatem w świetle wiary prawdziwym życiem jest życie w łasce, którego spełnieniem jest życie wieczne. Dla chrześcijanina więc, grzech jest złem nieporównanie gorszym niż śmierć fizyczna – dobrze o tym wiedzieli męczennicy, dobrze o tym wiedział młody uczeń św. Jana Bosko, św. Dominik Savio, mówiąc: Raczej śmierć niż grzech!
Świetnie wiedziała o tym również bł. Laura Vicuña, która w młodziutkim wieku ofiarowała swoje życie po to, by jej matka zrezygnowała z grzesznego związku. Jest to jasne i oczywiste dla każdego, kto zdecydowanie przyjmuje pewność wiary za najwyższe kryterium własnego życia – wiary, której nie można pomylić z intelektualnymi koncepcjami niemającymi przełożenia na konkret; wiary, która prawdziwie przemienia się w życie wiarą, życie w świetle wiary oraz drogę chwały, kiedy wiarę zastąpi pełna światłość niebieskiego Jeruzalem.
Aby żyć po śmierci, żył, aby umrzeć
Wiele lat temu uderzył mnie napis wyryty na nagrobku jakiegoś biskupa umieszczonym w ścianie wspaniałej bazyliki św. Sabiny na Awentynie. Głosi on: Ut mortuus viveret, vixit ut moreretur (Aby żyć po śmierci, żył, aby umrzeć). Czasownik „żyć” występuje tutaj dwukrotnie. Za pierwszym razem odnosi się do życia wiecznego. Jego drugie użycie, dotyczące życia ziemskiego, jest wyraźnie podporządkowane pierwszemu.
Życie doczesne podlega jednak prawu śmierci: jest przejściowe i względne w porównaniu z życiem wiecznym. Nie jest wszystkim, a nawet nie jest celem samo w sobie – prawdziwy sens zyskuje w życiu przyszłym, które się nigdy nie skończy.
Wyjaśnia to bardzo ważną rolę, jaką miało i zawsze mieć będzie dla ucznia Chrystusowego rozważanie o śmierci. Nie ma ono bynajmniej na celu siania przerażenia ani tym bardziej służenia za pożywkę dla pogardy względem stworzenia. Przeciwnie – człowiek snuje rozważania o śmierci, aby uczyć się prawdy, unikać pozorów, nie ulegać próżności czy lekkomyślności.
Uczestniczyłem w koronacji papieża Pawła VI. Siedziałem zbyt daleko od ołtarza, by zobaczyć wymowną i poruszającą ceremonię: przed Chrystusowym Namiestnikiem w całym przepychu obrzędu stanął kapłan, który machając płonącą wiązką pakuł przytwierdzoną do srebrnej laski powtarzał słowa: Sanctissime Pater, sic transit gloria mundi! („Ojcze Święty, tak przemija chwała świata”)
W zakrystii bazyliki św. Piotra znajduje się wspaniały grobowiec, arcydzieło z brązu wykonane na zamówienie pewnego kardynała dla jego wuja, papieża. Doczesne szczątki tego człowieka pozostały gdzieś głęboko w Grotach Watykańskich, a grobowiec został przeniesiony do muzeum. Niewątpliwie jest to piękne dzieło sztuki i powinno być przechowywane, ale biedny ten papież, o którego duszy być może niewielu pamięta w swoich modlitwach. Dla tylu ludzi grób jest ważniejszy od człowieka…
My wszyscy również umrzemy. Ten czas jest bliski, z każdym dniem coraz bliższy. Nadejdzie wówczas godzina najwyższej prawdy. Nie bójmy się siostry Śmierci, jak ją nazywał św. Franciszek: jest ona bramą, która otwiera się, aby dopuścić nas do obecności Boga.
Duchowość pielgrzyma
Jesteśmy pielgrzymami. Nasze życie jest podróżą. Nasz pobyt na ziemi jest krótki, dlatego nie wolno nam tracić czasu. Nie wolno nam zatrzymywać się długo na ulicach i placach tego świata. Oczywiście, mamy wiele do zrobienia i musimy robić to dobrze, z wielką odpowiedzialnością, sumiennie, gdyż stanowi to część naszej podróży: prace i odpowiedzialne funkcje są jakby stopniami, na które wchodzimy. Myślę, że terrena despicere et amare caelestia („gardzić tym, co ziemskie, a umiłować rzeczy niebieskie”) nie oznacza pogardy wobec rzeczy tego świata, lecz jest zaproszeniem do patrzenia na nie z góry, czyli z perspektywy wiary i z horyzontu życia wiecznego. Tak przynajmniej mówią współczesne przekłady oryginalnego tekstu łacińskiego.
„Duchowości pielgrzyma” nie można oskarżać o obojętność względem rozwoju rzeczywistości świata. Chrześcijanin właśnie dlatego, że wierzy w życie wieczne traktuje poważnie swoje doczesne sprawy, za które jest odpowiedzialny. Nie istnieje dla niego – i istnieć nie może – przepaść między życiem ziemskim i życiem wiecznym. Istnieje jednolita ciągłość: etap ziemski przeżywa on ze wzrokiem utkwionym w wieczność, w wieczności zaś otrzymuje nagrodę za wierność, z jaką przeżył etap ziemski. Tak więc, ziemskie życie chrześcijanina jest nie tylko rękojmią życia wiecznego, ale już rozpoczętym życiem wiecznym.
Z „duchowością pielgrzyma” walczy wiele pokus. Przede wszystkim pokusa, by zapomnieć o tym, że jesteśmy w podróży. Kto o tym zapomni, może ulec pragnieniu zatrzymania się, jak gdyby mógł zostać na zawsze na postoju w podróży.
Podobno leciwy i schorowany kardynał Mazzarini kazał się oprowadzać po galeriach swojego pałacu w Paryżu, gdzie nagromadził mnóstwo cennych dzieł sztuki. Oglądając te skarby miał powiedzieć: Żal ściska, że trzeba to wszystko zostawić! Słowa te być może da się jakoś usprawiedliwić, ale przecież nie wyrażają one pragnienia życia wiecznego. Jasno widać, iż rzeczy tego świata były dla kardynała bardziej pociągające od rzeczy wiecznych.
Jakże inną postawę wobec śmierci wykazała niespełna trzynastoletnia bł. Laura Vicuña. Świadoma nadchodzącej śmierci, wiedząc, że jej matka podjęła mocne postanowienie porzucenia grzesznego życia, powiedziała jej z prostotą i miłością: Mamo, umieram szczęśliwa! Oto wielka mądrość nastolatki umierającej przecież w skrajnym ubóstwie, w baraku, po długotrwałym cierpieniu z powodu sytuacji duchowej jej matki i umierającej po dotkliwym pobiciu, jakiego doznała, broniąc swojej cnoty!
Pielgrzym rozumie prawdziwą wartość dóbr ziemskich. Ten jednak, kto wkłada w te dobra swe serce, obciąża się, traci tempo, gdyż za cel uznaje to, co powinno być jedynie środkiem i narzędziem.
W konsekwencji ten, kto zapomina, że jest w podróży, traci poczucie czasu, który nigdy nie staje w miejscu. Pielgrzym stale zważa na cel swojej podróży. Jeśli odpoczywa, to po to, żeby nabrać sił do dalszej wędrówki. Nie może sobie pozwolić na nadmiar jedzenia, aby ociężałość od pokarmu nie spowolniła jego kroku.
Ponieważ pielgrzym nie jest we własnym domu, chętnie godzi się z tym, że nie jest uznany i nie cieszy się należnymi sobie względami. Na sercu leży mu jedynie to, by niestrudzenie iść do przodu i nie pomylić drogi.
Zarządcy, a nie najemnicy
„Duchowość pielgrzyma” wzbogaca obraz „zarządcy”, który pomoże nam zrozumieć przypowieść o talentach (por. Mt 25, 14-30).
Zarządca wie, że nie jest właścicielem ani panem powierzonych sobie dóbr. Wie, że ma obowiązek zarządzać nimi pozytywnie, czyli tak, aby dobra te przynosiły owoce. Wie również, że nie ma prawa do lenistwa i że zdanie sprawy z zarządzania będzie wymagającym zadaniem.
Najemnik różni się od zarządcy. Ma na uwadze tylko swój własny zysk, nie interesuje się powierzonymi sobie sprawami; czuje się mało zaangażowany w sprawy pana. Na wierność najemnika nie ma co liczyć. Można natomiast polegać na lojalności zarządcy: gdyby nie zasługiwał na zaufanie, nie zostałby nim ustanowiony.
Zarządca traktuje podległe mu sprawy jak swoje własne, nawet jeśli musi zdawać z nich sprawę panu. Zostaliśmy wezwani do zarządzania dobrami, które powierzył nam Bóg. Okazał nam zaufanie, ale tylko i wyłącznie On jest Panem. Od Niego pochodzi łaska, Jemu należna jest chwała, to On podtrzymuje nas w drodze. Nasza radość i nasza cześć bierze się stąd, że zostaliśmy powołani do przyjaźni z Nim i do udziału w Jego misji.
O zarządcy można powiedzieć to, co mówi psalm o wiernym słudze: …jak oczy sług są zwrócone na ręce ich panów… tak oczy nasze ku Panu, Bogu naszemu (Ps 123[122], 2). Zwrócone nie ze strachu, lecz z miłości, gdyż jesteśmy zarządcami-synami, powołanymi do udziału w dziedzictwie Syna.
Tak, dobry zarządca dóbr ziemskich stara się wyczuć, czego chce albo co woli jego pan. Czy również my, wezwani do zarządzania dobrami Królestwa, nie będziemy uważni na wolę i na upodobanie Pana Boga, od którego pochodzi wszelkie dobro?
Wiem, Panie, że jestem pielgrzymem; wiem, że jestem Twoim zarządcą. Daj mi tę łaskę, bym zawsze miał wzrok utkwiony w Tobie, bym nigdy nie stracił wyczucia prawdziwych dóbr, tych dóbr, których nie widać, ale które są bardziej rzeczywiste i trwałe od dóbr doczesnych.
Kardynał Jorge Medina Estévez