Amerykańscy politycy broniący skompromitowanej Federacji Planned Parenthood – mającej sieć ośrodków aborcyjnych w całym kraju i trudniącej się m.in., jak to ostatnio ujawniły liczne nagrania, sprzedażą tkanek uśmierconych dzieci – jako argument za dalszym finansowaniem PP z pieniędzy podatników podają fakt, iż federacja dystrybuuje środki antykoncepcyjne, które zapobiegają większej liczbie aborcji. Argument ten podważają sami naukowcy.
Jeden z senatorów stwierdził ostatnio: „Będę nadal wspierać rządowe fundusze, które zasilają konto Planned Parenthood, ponieważ federacja realizuje program ograniczenia niechcianych ciąż i w rezultacie przyczynia się do zmniejszenia liczby aborcji.” Podobne stanowisko zaprezentował Dana Milbank, felietonista „The Washington Post,” który w pokrętny sposób zarzucił „nadgorliwym siłom antyaborcyjnym,” że przez swoją kampanię wymierzoną w PP przyczynią się do zwiększenia liczby aborcji, odmawiając kobietom dostępu do antykoncepcji, który to dostęp zapewniają ośrodki PP.
Wesprzyj nas już teraz!
Antykoncepcja – jednak jak pokazują liczne badania – bynajmniej nie zapobiega aborcji. Co więcej, nieuchronnie do niej prowadzi. W artykule opublikowanym w wydaniu letnim fachowego czasopisma „The Nationaal Catholic Bioethics Quarterly” zaprezentowano liczne badania i statystki dotyczące tzw. przemysłu aborcyjnego. Krótko podsumowując ich rezultaty okazuje się, że środki antykoncepcyjne wcale nie działają tak, jak obiecują reklamy. Część tych środków, takich jak: wkładki wewnątrzmaciczne, pigułki Ella i Plan B odpowiedzialne są za wywołanie poronienia wskutek uniemożliwienia poczętemu życiu dalszego rozwoju. Inne zaś – jak – dowodzą medycy – z powodu swojej zawodności w końcu prowadzą do aborcji chirurgicznej.
Szeroko reklamowana antykoncepcja sprzyja rozwiązłości i kontaktom seksualnym, które w innych okolicznościach nie miałyby miejsca.
Instytut Guttmachera – główny ośrodek badawczy „przemysłu aborcyjnego” w 2003 r. przeprowadził analizę statystyk dotyczących stosowania antykoncepcji i aborcji w USA oraz innych państwach na świecie, starając się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego mimo upowszechnienia środków antykoncepcyjnych, przybywa zabiegów aborcyjnych. Instytut w różny sposób próbował tłumaczyć ten fenomen, unikając stwierdzenia o awaryjności środków antykoncepcyjnych.
Badanie pokazało , że pary w społeczeństwach, które nie opierają się na antykoncepcji „są w niewielkim stopniu (lub w ogóle) narażone na ryzyko pojawienia się niechcianych ciąż”.
Zakładając niewielką awaryjność prezerwatyw i pigułek antykoncepcyjnych – jak zapewniają producenci tych środków – w samych Stanach Zjednoczonych powinno być co najmniej 231 tys. niechcianych ciąż.
Rzeczywistość jest jednak bardziej ponura. Z powodu stosunków seksualnych, do których dochodzi częściej ze względu na dostępność antykoncepcji, wśród tzw. użytkowników prezerwatyw i pigułek antykoncepcyjnych odnotowuje się ponad 2,1 mln niechcianych ciąż. Aż 832 tys. aborcji z ogólnej liczby 1,2 mln w całych USA ma miejsce z powodu „awaryjności” antykoncepcji. Takie są dane za 2010 r.
Ze statystyk wynika także, że tylko 8 proc. kobiet, które zdecydowało się na aborcję, wcześniej nie stosowało środków antykoncepcyjnych.
Jak pokazują analizy Instytutu Guttmachera, zwolennicy antykoncepcji mimo jej upowszechnienia np. w USA, dalej po pięćdziesięciu latach nieskutecznie walczą z „niezamierzonymi” lub „niechcianymi” ciążami, które de facto w przypadku ponad miliona Amerykanek co roku i tak kończą się aborcją. Antykoncepcja po prostu nie zapobiega zabijaniu dzieci poczętych.
Źródło: thefederalist.com., AS.