Bóg jest zazdrosny [o cześć naszego rozumu i miłość naszego serca] bez miary, nieskończenie. Ten, któremu należy się wszystko – który na wszystko zasługuje, który wszystkiego żąda – musi być koniecznie zazdrosny o wszystko, nie może w niczym ustąpić.
O, mój Boże! Daj mi tę łaskę, ażebym zrozumiał – na ile jestem do tego zdolny – jak daleko posuwa się Twoja zazdrość, abym w niczym jej nie zranił. Jeżeli jest prawdą, że powinienem Ciebie tylko, dla Ciebie Samego, kochać i że wszelka inna miłość jest miłością własną, to Twoja zazdrość względem tej miłości własnej musi być nieskończona. Ta zazdrość nie znosi nawet śladu miłości własnej w sercu i ściga ją, dopóki jej zupełnie nie wyruguje. Wierzę w to, o mój Boże: rozum i wiara przekonują mnie o tym.
Jeżeli tak jest, to jak mogę wyzuć się z tej miłości własnej, tak zakorzenionej w moim sercu; z którą przyszedłem na świat, która kala i zaraża wszystkie moje uczucia? Niestety! Nie znam jej w całej rozciągłości, a gdybym ją znał, czyż jestem w stanie ją pokonać? Ta miłość to ja sam, to najistotniejsza część mojej osoby. Jaką moc mogę mieć w sobie przeciw sobie samemu?
Wesprzyj nas już teraz!
Prawda, żaden człowiek własną mocą nie może zwyciężyć miłości własnej; ale może się poddać działaniu Bożemu. Może pozwolić, ażeby Bóg przeciwko tej miłości użył Swojej zazdrości; przy pomocy łaski może z tą zazdrością współdziałać; a kiedy będzie szło o to, by zadać jej ostatni cios, może się zgodzić na to cierpienie i nie wyrywać się z rąk Bożych.
Wiele trzeba przejść walk i prób, nim się do tego dojdzie; ale dusza wierna i hojna, która się Bogu oddała – i nigdy swej ofiary nie cofa, choćby się z nią Bóg najsurowiej obchodził – dojdzie do tego niezawodnie.
Bóg jest zbyt zazdrosny, by miał zostawić Swoje dzieło niedokończone. To dzieło zaczyna się w chwili, w której Bóg owłada duszą i utwierdza w niej Swoje panowanie. Jeżeli dusza nie usuwa się spod Jego władzy, może być pewna, że nie omieszka On spełnić Swojego dzieła według Swoich zamiarów.
Otóż to dzieło Boże polega na tym, ażeby duszę zupełnie oczyścić z miłości własnej tak, by nie pozostało w niej ani śladu tej miłości: do tego stopnia, żeby dusza niczego już nie kochała, niczego nie pragnęła. Wtedy Bóg jest zadowolony, bo zazdrość, która jest zarazem Jego najwyższą miłością, nie znajduje w tej duszy żadnego pragnienia korzyści własnej, żadnego przywiązania do siebie samej. To, żeby ta zazdrość Boga była zaspokojona, jest rzeczą tak ważną, że jeżeli się to nie spełni na tym świecie, dokona się na tamtym.
Wiara uczy nas, że miłość własna, owoc grzechu pierworodnego, nie ma miejsca w niebie, że tylko czysta miłość Boża ma do niego wstęp. Jeżeli więc dusza, choćby nawet święta, schodząc z tego świata, zachowuje resztki miłości własnej, będzie się musiała z nich oczyszczać w ogniu czyścowym; ten ogień zaś to, jak wiemy, ten sam ogień, co ogień piekielny; czyściec tym tylko różni się od piekła, że nie ma w nim kary potępienia, odrzucającej duszę na zawsze.
Ale dlaczego Bóg jest tak zazdrosny?
Ponieważ jest Bogiem nieskończenie Świętym, nieskończenie miłującym ład; bo miłość, którą On napełnia błogosławionych, nie da się pogodzić z miłością własną. Gdyby któryś z Jego wybranych w niebie mógł z upodobaniem zwrócić uwagę na siebie, gdyby mógł na chwilę cieszyć się szczęściem swoim (ze względu na siebie samego), gdyby mógł widzieć w tej szczęśliwości cokolwiek innego niż tylko dobroć Boga, Jego chwałę i wolę – to w tej samej chwili wypadłby z nieba i nie mógłby do niego wrócić, dopóki by nie odpokutował za ten akt miłości własnej.
O. Nicolas Grou SI, Przewodnik życia duchowego, Wydawnictwo AA, s. 266-268.