Nie, nie mam żadnych złudzeń co do postępującej degeneracji polskiej kultury. Oczywistym jest dla każdego myślącego człowieka, któremu przyszło żyć w państwach Unii Europejskiej, coraz mocniejszy atak na wiarę katolicką i urzędowe rugowanie jej z przestrzeni publicznej.
Program telewizji publicznej na okres wielkanocny był tego kolejnym dowodem. Telewizji świadomie nie oglądam, a tknięty jakimś impulsem postanowiłem zweryfikować coś innego. W tym roku święto Zmartwychwstania Pańskiego zbiegło się z niezwykłymi dla Polski datami, odsyłającymi myśli do dołów katyńskich i do wciąż nieostygłych resztek naszego samolotu pod Smoleńskiem.
Wesprzyj nas już teraz!
Z reguły obserwujemy jakiś wycinek świata. Narzekamy na to i owo, nawet się buntujemy, ale bardzo rzadko łączymy w całość te rozrzucone puzzle, które składają się na rzeczywistość. W czas oktawy wielkanocnej wymyśliłem sobie, że może warto popatrzeć szerzej i dowiedzieć się, jak ten czas wyjątkowy dla rodzimej kultury, dla naszej historii, dla – nie lękajmy się tego określenia – polskiej racji stanu, jak więc ta data – 10 kwietnia kojarzy się w praktyce elitom twórczym państwa nad Wisłą, a konkretnie ludziom teatru.
Jest takie żartobliwe powiedzenie, które ostrzega osobę pytającą przed ewentualnością usłyszenia odpowiedzi: Nie chcesz tego wiedzieć. I faktycznie, to, że nie mam złudzeń, w niczym nie osłabia szoku z oglądania obrazka pt. „Polscy artyści obchodzą 75. rocznicę mordu katyńskiego i 5. rocznicę katastrofy smoleńskiej”. Zapraszam do teatru, ale nie mogę życzyć przyjemnego odbioru.
Ziemie podobno odzyskane
Szczecin. Mamy tam teatr o dość, zdawać by się mogło, zobowiązującej nazwie – „Polski”. Na piątkowy wieczór tego dnia pamięci narodowej artyści proponują nam widowisko angielskiego dramatopisarza pt. „Mayday”. To historia pechowego taksówkarza-bigamisty, którego szczęśliwe życie u boku dwóch kobiet przerywa niespodziewany wypadek. Następujące po nim dziwne zbiegi okoliczności, czyli tzw. komedia pomyłek, doprowadzają do absurdu. Kolejny teatr tytułujący się „Polskim”, znajdziemy w Poznaniu. Tutaj serwują nam „Trupa”, również wywodzący się z anglojęzycznej strefy językowej tekst – groteskową opowieść o współczesnej popkulturze, w której królują celebryci, czyli ludzie znani z tego, że są znani.
Idźmy dalej na południe. Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu, od co najmniej dekady ma świetną prasę, oczywiście prasę tzw. głównego nurtu. Tutaj 10 kwietnia proponują nam „Męczenników”, i to dwa razy – o godzinie 11:00 i o 19:00. Tym razem autor tekstu jest Niemcem i na warsztat wziął historię zderzenia religijnej i świeckiej wizji świata, a za autorem zrobili to ludzie z Wałbrzycha. Bohater spektaklu podejrzewany jest przez matkę o zażywanie narkotyków, lecz w rzeczywistości miał religijne objawienie. Zaczyna studiować Biblię i terroryzować religijnym światopoglądem szkolnych kolegów i nauczycieli… Tak, to klasyczna opowieść o fanatyzmie i zagrożeniu, jakie on ze sobą niesie, z oczywistym w dzisiejszym teatrze epatowaniem nagością, wulgaryzmami itd.
A co wobec tego w stolicy Dolnego Śląska? Propozycja tamtejszego Teatru Komedii dosłownie „zwala z nóg”. Jesteśmy zaproszeni na komedię sytuacyjną pt. „Boeing Boeing”. O co chodzi? O jakiegoś Maksa (autor sztuki to Francuz), którego życie uczuciowe i erotyczne regulowane jest przez międzynarodowy rozkład lotów… Maks ma aż trzy narzeczone, wszystkie są stewardesami, a każda z nich sądzi, że to ona jest tą jedyną itd. itp. Dodajmy, że farsa ta jest reklamowana hasłem: „Odlecisz ze śmiechu”…
Tytuły przywołanych przedstawień są jakby w temacie dnia, ale treść i forma bardzo dalekie. Niech nie dziwi nas również ta obcojęzyczna literatura, którą biorą na warsztat teatry. To tzw. formaty, które krążą po Europie i Ameryce i spotkać je można wszędzie. To tak, jak z programami telewizyjnymi czy z… fastfoodami.
Kto puszcza bąki?
Jeżeli ktoś myśli, że zgniły zapach naszej kultury można kojarzyć z tymi terenami, gdzie wygrywa w wyborach SLD lub PO, to chyba jest bliski prawdy. Taki dzisiaj mamy wiatr od morza.
Bałtycki Teatr Dramatyczny w Koszalinie nie daje widzom szansy na jakieś patriotyczne „smuty”. Dziesiątego pojechali do Połczyna i zabrali ze sobą „Szalone nożyczki”, kolejną z tych powielaczowych bulwarówek, które rechoczą w całym kraju. Oczywiście tekst tej komedia kryminalnej nie jest polski, a intryga równie oryginalna, jak kolejny odcinek sitcomu.
W elbląskim Teatrze im. Aleksandra Sewruka właśnie tego dnia rozpoczynała się 14. Elbląska Wiosna Kulturalna. A jej początek to tekst chorwackiego pisarza „Wszystko o kobietach. Wszystko o mężczyznach”. Jak sam teatr się reklamuje, jest to spektakl, który „zabierze publiczność w podróż po świecie damsko-męskich dylematów, gdzie wszystko opowiedziane zostanie szczerze, sentymentalnie, ale przede wszystkim z dużą dawką doskonałego humoru”.
Sprawdźmy jeszcze Teatr Wybrzeże w Gdańsku. Tutaj jakby coś inaczej – Gogol. A więc pisarz rosyjski i w zasadzie klasyka, choć w tym dniu grać „Martwe dusze”, bądź co bądź komedię, hmm… A na Mazurach, w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie całkiem „wyluzowana” oferta na ten piątkowy wieczór -„Opowieści lasku wiedeńskiego”. Fabuła? Jakaś niewinna panienka zakochuje się z wzajemnością w wyrachowanym karierowiczu, który ulegnie czystym uczuciom. Młodzi chcą być ze sobą wbrew rozsądkowi i woli rodziny… Nie muszę dodawać, że autor tego melodramatu nie jest Polakiem.
Premierowo
Premiera w teatrze, to zawsze święto. Premiera zaplanowana na taki dzień, to wyzwanie niebywałe. Okazuje się, że śmiałków nie brakowało.
W warszawskim Teatrze Syrena „Skazy”. Pełna zmysłowości historia romansu dojrzałego mężczyzny i młodej kobiety, która ma zostać żoną jego syna. Autorka skandalizującej książki, według której powstał scenariusz przedstawienia jest Irlandką. W Łodzi, w Teatrze im. Stefana Jaracza premiera nowego programu Kabaretu „Ani Mru Mru”, o jakże subtelnym tytule – „Skurcz”. Ale naprawdę na całość poszli w Chorzowie. Tamtejszy Teatr Rozrywki zaserwował widzom prapremierową polską wersję musicalu Eltona Johna i Lee Halla „Billy Eliot”. Zachęcające slogany mówią, że zobaczymy „opowieść o spełnianiu marzeń, o ciężkiej pracy i zrzucaniu mentalnych pęt i ograniczeń. O walce ze stereotypami, o pasji i sile charakteru. I o samotności w realizowaniu najskrytszych marzeń”. Jakie może to być pęt zrzucanie, z jakimi stereotypami walka i jakie marzenia do realizacji będą nam suflowane, sugerują nam już personalia autorów oraz ta programowa adnotacja: „Uwaga! Spektakl nie jest przeznaczony dla dzieci poniżej siódmego roku życia”.
A w Sopocie, w Teatrze na Plaży chcą nam tego wieczoru pośpiewać – niezobowiązująco i nieco nostalgicznie, bo Przyborą i Wasowskim. Na scenie „Ząb, Zupa, Dąb”. Czy tylko przypadkiem kojarzy mi się to z definicją Polski, jaką zechciał podać minister spraw wewnętrznych w restauracji „Sowa i Przyjaciele”?
Jeszcze bardziej „szantażuje” nas emocjonalnie premiera we Wrocławskim Teatrze Polskim, gdzie Michał Zadara, felietonista skrajnie lewicowej „Krytyki Politycznej” wyreżyserował „Dziadów część III”. Piszę o szantażu, bo to już od lat stosowany zabieg, że antypolskość jest promowana poprzez tzw. dekonstrukcję kanonu kulturowego, literackiego. Zadara robi to z Mickiewiczem i chce jego arcypolski dramat „uwolnić z polskości”.
Wawel i Krakowskie Przedmieście
A w podobno konserwatywnym Krakowie, o czym niewątpliwie ma świadczyć trzecia już kadencja lewicowego prezydenta miasta, wywodzący się z nurtu alternatywnego Teatr KTO zaprasza na „Atrament dla leworęcznych”, komedię absurdalną, „w której czwórka aktorów o ponadnaturalnej wyobraźni potrafi z prozaicznych codziennych czynności wydobyć dowolne ilości słownego i sytuacyjnego komizmu”.
Lewoskrętni alternatywni działają w Śródmieściu, a w Nowej Hucie stoi Teatr Ludowy. Jego oferta faktycznie trzyma się ludowości rodem z peerelu. Wieczór 10 kwietnia obie sceny Ludowego niczym się nie krępowały. Na dużej anglojęzyczna farsa „Hotel Westminster”, a na Scenie Pod Ratuszem to samo, co w Elblągu, czyli „Wszystko o kobietach”. I nie ma większego znaczenia, w którym przedstawieniu jakiś poseł zdradza swoją żonę z żoną wiceministra (a może odwrotnie), a w którym matka z córką rywalizują o bycie lepszą lalką Barbie. To tylko sceniczne ogłupiacze, które, jak kiedyś naiwnie myślałem, mogą pojawiać się jedynie w telewizorze. Niestety, są w realu i to tam, gdzie ich być nie powinno. Zamienianie polskich scen w teatrzyki bulwarowe trwa na całego. I nie jest to sprawa bagatelna. A propos – w krakowskiej Bagateli enta powtórka z wrednej rozrywki, czyli opisywany już „Boeing Boeing”.
W okolicach Krakowskiego Przedmieścia nie lepiej, a może i gorzej. Teatr Mazowiecki zagrał rzeczonego dnia „Małe zbrodnie małżeńskie”. Znów autor niepolski, ale tym razem nie każą się śmiać. Opowiedzą nam o miłości, choć nie do końca, bo bardziej o nienawiści dwojga ludzi do siebie, o wzajemnym okłamywaniu się i dodatkowo ze zbrodnią w tle. Może to i ważne, może to i dobre, ale tego wieczoru?
Żadnych wątpliwości nie ma przy Teatrze Capitol. „Klub mężusiów” to klasyczna farsa. Mamy opowieść o zniewieściałych facetach, którzy „kombinują” jak tu być prawdziwymi mężczyznami. Wszystko w rytmach światowych przebojów disco. Wesolutko, po prostu.
Jeszcze dalej idzie „Polonia”, teatr hołubionej przez władzę Krystyny Jandy. Tekst syryjskiego Francuza – „Kolacja kanibala”, to ekstremalna oferta na ten piątkowy wieczór. I znów – może to ważne, może i potrzebne przyjrzeć się w realiach niemieckiej okupacji Francuzom i ich moralnej degrengoladzie. Może i uzasadnionym jest prowokowanie publiczności do śmiechu, gdy ktoś decyduje o czyimś życiu lub śmierci. Ale znów – czy naprawdę to była oferta na ten wieczór?
I jeszcze gorzka warszawska puenta, bo chcę przywołać inną prywatną scenę, która poprzez swego twórcę, Emiliana Kamińskiego, jest kojarzony jakby po opozycyjnej stronie tego świata. Tymczasem Teatr Kamienica zagrał 10 kwietnia banalną „Intrygę” jakiegoś Hiszpana. Idzie to mniej więcej tak: żona bogatego biznesmena ma romans z lekarzem. Na drodze ich szczęścia stoi mąż. Dalej jest sfingowana śmierć, jakaś polisa ubezpieczeniowa i wyjaśniający wszystko z telewizyjnym wdziękiem komisarz Zamachowski…
Bez happy-endu
To tylko subiektywny wybór propozycji teatralnych w Polsce na ten jeden dzień, wyjątkowy szczególnie. Jest subiektywny, ale nie tendencyjny. Tak, były teatry, które tego dnia powstrzymały się od grania, co nie znaczy, że w ich repertuarach nie ma podobnego „badziewia” czy indoktrynacyjnej socjotechniki. Są również sceny, które jeszcze nie opowiedziały się jednoznacznie po „ciemnej stronie mocy”. Ale obraz całości raczej przeraża (i nie tylko w tym wybranym dniu). I przed opadnięciem kurtyny przypomnijmy to, co z obfitości serca wyszło z ust niejakiego prof. Hartmana: Miliony was, chamy, miliony. I co my mamy z wami zrobić? Ale przyjdzie na was czas. A jak nie na was, to na wasze dzieci. Weźmiemy szturmem wasze szkoły, zwabimy was podstępem do teatrów, wyślemy wasze dzieci w świat. I pewnego dnia zniknie ta zabobonna, prostacka i kruchciana Polska, dławiąca się pychą, jakąż to ona jest »prawdziwą « i »wierną « jest. I narodzi się Polska ludzi przyzwoitych, kulturalnych, wiedzących coś o świecie i zdolnych do myślenia społecznego i obywatelskiego.
Proszę łaskawie o wyciągnięcie wniosków.
Tomasz A. Żak