21 lutego obchodziliśmy kolejny Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego. Czy warto go obchodzić? Oczywiście nie, jeśli miałby to być jedyny „dzień galowy”. Odświętność bywa ważna, jednak nie ona jest najważniejsza, lecz codzienność i codzienna troska.
My z Tobą Boże rozmawiać chcemy,
Wesprzyj nas już teraz!
lecz „Vater unser” nie rozumiemy
i nikt nie zmusi nas Ciebie tak zwać,
boś Ty nie Vater, lecz Ojciec nasz.
Ten poruszający anonimowy wiersz napisany przez dzieci we Wrześni w 1901 r. oddaje doskonale to, co kierowało wówczas strajkującymi przeciw germanizacji szkół, głównie przeciw modlitwie i nauce religii w języku niemieckim.
Gdyby zamiast Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego obchodzono Dzień Języka Polskiego, to, być może, datą najstosowniejszą byłby 20 maja – na pamiątkę tamtej chwili oporu dzieci z Wrześni i ich rodziców przeciw narzucaniu im obcego języka. Obecnie jednak widnieje w naszym kalendarzu Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego, inaczej nazywany Międzynarodowym Dniem Dziedzictwa Językowego. Święto, obchodzone 21 lutego, ustanowione zostało przez UNESCO 17 listopada 1999 r.
Dlaczego tę akurat datę wybrano? I z jakiego powodu, po co obchodzi się owo święto? 21 marca 1948 roku gubernator utworzonego rok wcześniej Pakistanu, ustanowił język urdu jedynym oficjalnym językiem państwowym – nie tylko dla Pakistanu Zachodniego, ale i dla Wschodniego (czyli Bangladeszu od 1972 r.), zamieszkiwanego w większości przez Banglijczyków posługujących się bengalskim – swoim językiem narodowym. Przeciwko rozporządzeniu wybuchały protesty, krwawo tłumione przez rząd. 21 lutego 1952 r. studenci uniwersytetu w Dhace rozpoczęli nawoływania do strajku generalnego. Gdy zaczęli się coraz liczniej gromadzić na ulicach, policja otworzyła ogień. Pięciu protestujących zginęło. Z czasem na terenie uniwersytetu stanął pomnik na ich cześć. Język bengalski uznany został językiem państwowym.
Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego, nawiązujący do tamtych wydarzeń, ma być hołdem złożonym wszystkim ludziom walczącym o „prawo do posługiwania się ojczystym językiem”. Celem jest również pomoc „w ochronie różnorodności językowej jako dziedzictwa kulturowego”. Bo języki, jak zagrożone gatunki, wymierają wraz z upływem czasu, jednak w ostatnich latach proces ten wyraźnie nabrał tempa, przyspieszył niepokojąco. Języki zanikały i zanikają z różnych przyczyn – gdy ginęły lub wymierały całe porozumiewające się nim nacje, gdy mniejszości narodowe zaczynają używać języka większości (jak Ormianie czy Tatarzy polscy) lub gdy, z takich czy innych powodów praktycznych, prestiżowych, materialnych, lepiej (wygodniej) posługiwać się innym, bardziej popularnym, rozumianym powszechnie językiem. Prognozy językoznawców nie brzmią optymistycznie: za dwa – trzy pokolenia może zniknąć około połowa z używanych dziś ponad 6000 języków świata (inne dane mówią o 7000); może jednak być gorzej i do końca XXI w. przetrwa zaledwie jedna dziesiąta spośród nich.
Oczywiście, prędzej skazane są na zagładę języki bądź dialekty, którymi posługują się bardzo nieliczne grupy. Nie chodzi, rzecz jasna, o chiński, angielski, hiszpański, hindi czy arabski. Także język polski mieści się w „bezpiecznej” czołówce – jest jednym z 25 największych języków na świecie.
Czy warto taki Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego obchodzić? Oczywiście nie, jeśli miałby to być jedyny „dzień galowy”. Odświętność bywa ważna, jednak nie ona jest najważniejsza, lecz codzienność i codzienna troska. Nie przekreśla to jednak sensowności i potrzeby organizowania i nagłaśniania różnorodnych inicjatyw czy kampanii społecznych, których celem jest rozbudzanie świadomości językowej, przypominanie wspólnej odpowiedzialności za język wszystkich jego użytkowników. W dobie internetu coraz ważniejsze są inicjatywy, z których korzystać można tą drogą – stuknięciem paru klawiszy. W ten sposób da się dotrzeć np. do internetowej poradni językowej Wydawnictwa Naukowego PWN, podobnie funkcjonują językowe poradnie internetowe lub telefoniczne uniwersytetów warszawskiego, szczecińskiego, wrocławskiego, śląskiego i poznańskiego.
Należą do owych inicjatyw także rozpoczęta w 2012 r. kampania społeczna „Ojczysty – dodaj do ulubionych” pod patronatem Narodowego Centrum Kultury i Rady Języka Polskiego lub „Język polski jest ą-ę”, prowadzona w obronie znaków diakrytycznych i jako przeciwdziałanie nieużywaniu charakterystycznych polskich liter, której także patronuje Rada Języka Polskiego. Czyta się bowiem takie kalekie teksty „az zeby bola”… Ma rację Jerzy Bralczyk, kiedy przed tym kalectwem przestrzega: „Im częściej będziemy pisać na przykład esemesy bez znaków diakrytycznych, tym większe prawdopodobieństwo, że „ąści” szybko z naszego języka znikną. Tego bym niezwykle żałował, to byłoby naprawdę duże zubożenie. Uważam, że język polski jest ą-ę i tak powinno zostać. Używajmy polskich znaków za każdym razem, gdy wysyłamy SMS lub e-mail”.
Tak, właśnie o to chodzi, żebyśmy docenili całe bogactwo naszego języka, żebyśmy docenili jego wyjątkową urodę, żebyśmy z niej nie rezygnowali. Pomaga nam to zrozumieć, docenić i przechować czytelnictwo książek, które to bogactwo przechowują. Polszczyzna i kultura polska zginęłyby, gdyby nie książki, w których ożywało i przeżywało to wszystko, co w rzeczywistości – takiej, jak ta we Wrześni – bywało zakazane i niszczone.
Justyna Chłap-Nowakowa
Tekst jest fragmentem publikacji, która ukazała się w lutowym numerze miesięcznika „WPiS”