Dmowski i Piłsudski – spór między tymi dwiema, niezwykłymi postaciami historii Polski został już obejrzany na wszystkie strony. Do tego stopnia, że temat „dwóch trumien” rządzących Polską wydaje się być oklepany. Wydawnictwo Zysk i S-ka postanowiło go jednak odświeżyć. Nuda? W żadnym wypadku.
Wydanie opasłego, monumentalnego dzieła neoromantyka Bohdana Urbanowskiego o Józefie Piłsudskim i pierwszego tomu wyboru pism Romana Dmowskiego to, zdawałoby się, wydawnicze samobójstwo. Kogo bowiem w dobie dyskusji o wprowadzeniu na listę szkolnych lektur sagi „Zmierzch” lub politycznych afer taśmowych obnażających wstydliwą małość rodzimej klasy politycznej, zainteresują rozważania nad Marszałkowym życiem i myślicielstwem idola narodowców? Pozorna odpowiedź jest krótka: nikogo. Prawda jednak jest zupełnie inna.
Wesprzyj nas już teraz!
Z tęsknoty za mężem stanu
Niżej podpisany nie chciałby popaść w oczywiste przy dyskusjach o Dmowskim i Piłsudskim rozważanie: kto miał rację? Warto bowiem zastanowić się nad czym innym: dlaczego lektura biografii Marszałka i baczne śledzenie toku myślenia twórcy Narodowej Demokracji jawić się powinno polskiemu czytelnikowi jako wybawienie?
Przede wszystkim dlatego, że obydwie książki są znakomitą odskocznią dla śledzących sprawy publiczne. To jak haust świeżego powietrza w zaczadzonej atmosferze sporów polskich polityków o rzeczy albo absolutnie nie ważne, albo tak kompromitujące, że aż przykro tego słuchać. Z jednej strony atakuje nas bowiem „Sowa i przyjaciele”, z drugiej marszałek Sikorski i Adama Hofman, z trzeciej histeryczna Kopacz a z czwartej sfrustrowany Kaczyński. I jak żyć? Czytać. Czytać Urbankowskiego o Piłsudskim – książkę opisującą nie tylko historyczne fakty z życia Marszałka, ile stanowiącą wielki, tysiącstronicowy esej o nim, z setką analogii, odwołań, spostrzeżeń, uwag skreślanych na marginesie. Urbankowski przedstawia nam polityka – owszem – kontrowersyjnego, brawurowego, pyszałkowatego, ale równocześnie zmierzającego do jasnego celu, jakim jest dobro Ojczyzny. Dobro pojmowane przez niego na swój własny, prosty, żołnierski sposób dający zamknąć się w ubogim dość zaleceniu: bić sprzedawczyków i złodziei. Urbankowski z jednej strony stworzył dzieło stanowiące znakomity kontrapunkt dla innej – znakomitej zresztą – biografii Marszałka pióra zawodowego historyka, Andrzeja Garlickiego, ale z drugiej strony zastosował sprytny unik przed ciosami „konkurenta”, ukazawszy życie Marszałka w tak niezwykłych kontekstach i w tak barwnych pozach, że trudno pozbyć się wrażenia, iż stworzył niemal dzieło życia. Książkę, która ma być punktem odniesienia, a nie konkurencją.
Podobnie rzecz ma się z Dmowskim, z tą wszak różnicą, że pierwszy tom wyboru pism twórcy Narodowej Demokracji to już kwintesencja myślenia o polityce, konkret, co w zestawieniu z chybotliwym, niesystematycznym i rachitycznym Piłsudskim musi robić wrażenie. Potęguje je w dodatku sam fakt opublikowania tych pism przez poznańskie wydawnictwo. Przecież, u licha, Dmowski to „faszysta”, „antysemita” i sprzymierzeniec Hitlera. Nie dalej, jak kilka tygodni temu banda lewackich mętów, genialnych uczniów programów Kuby Wojewódzkiego – twierdzącego swego czasu, że „Myśli nowoczesnego Polaka” były inspirowane opętańczymi wymysłami Hitlera – pisała list z apelem do prezydenta Komorowskiego by nie składał kwiatów pod pomnikiem współtwórcy polskiej niepodległości.
Jakim antysemitą był Dmowski pokazują fragmenty „Polityki polskiej i odbudowania państwa”, gdzie, wyłożywszy narodowy projekt nowych granic powstającej Polski, zaznaczył owszem, iż dobrze, by nowe państwo składało się w większości z Polaków. Ksenofobia? Skądże znowu! Chłodna, polityczna logika. Oparcie powstających instytucji II RP na rdzennie polskiej ludności dać jej miało wewnętrzną siłę dynamicznego i nowoczesnego państwa narodowego. Co nie oznacza nietolerancji dla mniejszości. Zacytujmy: „(…) im większa w państwie liczba tej ludności rdzennie polskiej, tym mniejszą dla niego trudność stanowi ludność językowo niepolska, którą państwo w swych granicach posiadać musi”. To „oczywista oczywistość” jeśli przyjrzeć się naturalnym, socjologicznym zjawiskom buntu większości w zachodnich społeczeństwach, przeciwko nieasymilującym się mniejszościom.
Lektura pism Dmowskiego to nie tylko śledzenie jego ewolucji od twardego, raczej chłodno traktującego Kościół, pozytywisty z „Myśli nowoczesnego Polaka”, do podkreślającego olbrzymią wagę tej instytucji w życiu Narodu z „Kościół, Naród, Państwo”. Co niemniej istotne, gdy przyrównamy dzieła Dmowskiego do współczesnej, odrażającej paplaniny klasy politycznej, dostrzegamy cały tragizm czasów, w jakich przyszło nam żyć. Dlaczego? Oto przykład: przywódca endecji wprost mówił o wielkości Polski. Proszę mi wskazać, ilu współczesnych polityków ma odwagę mówić o wielkości Polski, o jej roli cywilizacyjnej na przestrzeni dziejów. Zasadniczy spór orientujący polską myśl geopolityczną toczy się obecnie o to czy stawiać się Angeli Merkel, czy też płynąć z prądem jej polityki. Co z tego wynika? Nic. A Dmowski? „Cokolwiek możemy w zakresie krytyki naszej przeszłości powiedzieć, musimy stwierdzić, że nasza rola dziejowa była rolą narodu wielkiego, który dokonał wielkich dzieł historycznych” – pisze. Zwróćmy przy tym uwagę, że słowa te przelano na papier w latach 20. XX wieku, czyli niedługo po powstaniu państwa, które wcześniej – przez ponad sto lat – nie istniało wcale! Współcześni nam decydenci, nawet podczas zakrapianych alkoholem i podlanych szczerymi rozmowami kolacyjek, nie są w stanie wykrztusić z siebie słów, podobnych do tych, jakie pisał twórca endecji.
Bliżej niż się wydaje
Dzisiaj wielu z nas patrzy na polityczny spór Dmowskiego z Piłsudskim przez pryzmat nieomal historiozoficzny, jako starcie nuty romantyzmu, marzeń o Polsce federacyjnej z twardą, surową koncepcją państwa narodowego. Pamiętajmy jednak, że obydwaj spierali się realnie, choć nie było wówczas telewizyjnych kamer ani politycznych programów na żywo. Spór ów dotyczył jednak spraw wielkich, arcyważnych i nie sprowadzał się – jak w idiotyczny sposób kpią sobie pseudofreudyści – do kobiety, którą rzekomo Piłsudski miał odbić Dmowskiemu. Dotyczył on w istocie zasadniczego kierunku polityki nowopowstałego państwa polskiego. Ich starcie było dlatego tak efektowne, że właśnie koncepcje polityczne w połączeniu z troską o chybotliwą konstrukcję państwową rozpalały umysły obydwu.
Obaj byli kompletnie różni. Dmowski to wielki myśliciel polityczny, twórca koncepcji – Piłsudski zaś to człowiek-gorączka, zawsze gotowy do działania, nie dbający specjalnie o to jak coś zostanie zrobione, byle jego zamysł się ziścił. I choć po Dmowskim zostały nam jego znakomite pisma, zaś po Piłsudskim „tylko” opasłe egzegezy usiłujące przełożyć jego kolejne – nierzadko szalone – decyzje na konkretne, ideowe wyznaczniki, to jednak temu drugiemu, cóż począć, należy się wystawienie pomników w każdej stolicy Europy, zaraz obok postumentów generała Franco. Zatrzymał on bowiem czerwoną zarazę, która zdobywszy Polskę w 1920 roku, podbiłaby całą Europę.
Z drugiej wszak strony, Dmowski zasłużył sobie na to, by większość dużych polskich miast nazywała jego imieniem ulice, szkoły i place, a jego pomnikami zdobiła parki i alejki. Tymczasem jest on do dzisiaj powodem wstydu dla mainstreamu politycznego, z niesmakiem spoglądającego na jego okazały postument w pobliżu warszawskiej Agrykoli.
Istota dokonań Piłsudskiego i Dmowskiego ginie w wielkiej dyskusji o wojnie trumien. Owe trumny, stojące naprzeciw dokonaniom współczesnej klasy politycznej, zdają się być jednak bliżej siebie, niż pozornie może się wydawać. Biografia Marszałka pióra Urbankowskiego i nowe, zbiorcze wydanie pism Dmowskiego – obowiązkowo czytane równocześnie – pozwalają lepiej uzmysłowić sobie ów fakt.
Krzysztof Gędłek
Roman Dmowski „Wybór pism” oraz Bohdan Urbankowski „Józef Piłsudski. Marzyciel i strateg”, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2014.