10 grudnia 2014

Kronika współczesności w duchu miłosierdzia

Współczesna kultura – czy to nam się podoba, czy nie – nurza się we wszechobecnej angielszczyźnie; zachłystuje się nią do tego stopnia, iż odcina się od swoich śródziemnomorskich korzeni. Publikujący Hilasterion ks. Jerzy Szymik proponuje powrót do źródeł, szuka siebie w żywiole greki – języku biblijnym.

 

Są więc jeszcze ludzie na coraz bardziej sekularyzującej się ziemi, którzy poszukują uzasadnienia dla swojego życia w Piśmie Świętym. I może nie jest ich tak mało, jak mogłoby się wydawać temu lub owemu użytkownikowi popularnych portali, które funkcjonują, jakby ich redaktorzy nigdy nie słyszeli, że Bóg się wcielił.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Enigmatyczny, zapożyczony z greki hilasterion to po polsku „przebłagalnia”, termin techniczny, oznaczający dosłownie wieko Arki Przymierza. Jednak dosłowność to nie jest domena ani poezji, ani teologii – a przecież obie z powodzeniem, komplementarnie uprawia Szymik. W jego ujęciu, ufundowanym na myśli św. Pawła i Benedykta XVI, hilasterion to zbawczy tytuł Chrystusa, Syna. Takie postawienie sprawy pozwala odczytywać tom jako poemat o Bogu odkupienia.

 

Co znajdziemy w książce? Ano twórczość, do jakiej autor już nas przyzwyczaił. Zbiór wypełnia estetycznie wyrobiona poezja naelektryzowana refleksją, a więc niezwichnięta w swej istocie. Bo bywają estetycznie wysublimowane wiersze z kamieniem młyńskim myśli u szyi, co zabija artyzm i nie służy też filozofii – dla niej przecież ekwiwalentyzacja wersowa nie stanowi właściwej formy podawczej. Lecz zostawmy te kwestie na boku, wróćmy do ks. Szymika, który na ogół potrafi balansować pomiędzy estetyką a medytacją bez uszczerbku dla zdrowia wierszy.

 

Z trybuny Hilasterionu przemawia do czytelnika klasyk, a i ktoś więcej, ktoś obdarzony instynktem duszpasterskim. Obserwujemy jego wysiłek, z jakim stara się poukładać świat, dać zrozumienie spraw, umocnić, nadać sens. Zamykając tomik, czujemy otuchę w sercu. Nie: zagubienie, rozpacz, lęk.

 

Ale poezja to rozrywka mocarzy. Takim wystarczy – tak sądzą – nietuzinkowy wymiar estetyczny utworu. Jeśli to dostaną, przyjmą przekaz idei z dowolnego bieguna: Wojaczek i Larkin wydadzą się równie dobrzy jak Pasierb i Staff. Konsekwentnie będą budować swoją mocarstwowość, gardząc przesłaniem czytanych tekstów, byleby tylko reprezentowały artystycznie pociągającą jakość. A jeśli niektóre wiersze – skrycie, przebiegle – przetaczają swoją, tj. odautorską, ciemność w krwiobieg duchowy człowieka? A jeśli niektóre wiersze szkodzą? Problem pod rozwagę. W każdym razie Szymik całkowicie bezpieczny, godny zaufania, nie uprowadzi odbiorcy na cudne manowce pustki, dezintegracji i innych ślepych uliczek, w które uparła się brnąć ludzkość. Tego nie robi się bliźniemu. Tego nie powinno się robić.

 

„Emo”, „hipster”, „boscy ateiści” – jarzą się utwory Szymika neonami współczesności. Ich autor nie żyje w klauzurowym ogrodzie, nie zamyka się w wieży wyższości. Wyciąga do swoich czasów rękę, wychodzi ku nim z troską, z niepokojem, czasem z niezdrową (bo też grzesznik), niebezpieczną fascynacją. Nie potępia, błogosławi, tworząc kronikę współczesności w duchu miłosierdzia. Ale – żeby było jasne – wystawia cenzurki aksjologiczne. Oddziela światłość od mroku w granicach rozeznania, jakie posiada. Czasem przedobrzy, nie przymierzając, jak ksiądz w przeładowanym wątkami kazaniu. Proszę przyjrzeć się kompozycji O wzdychaniu gołębicy. Toż to czysty centon. Tym mianem teoretycy literatury określają utwory skompilowane z cytatów. Nie mają o nich najlepszego zdania, skoro etymologicznie centon oznacza łataninę. Czytelnik nie lubi, gdy autor podchodzi doń z intencją nawrzucania mu mądrości. No ale centony – świadectwo oczytania – to już specjalność poety z Pszowa, podobnie jak zamiłowanie do staropolsko rozciągłych tytułów (Pomarańczowa linia metra w Washington D.C. w godzinach szczytu) oraz obsesja spacjalno-temporalnego konkretu, uwidaczniająca się już w nazwach wierszy (np. Listopad w Rzymie), zaś w całej okazałości manifestująca się we wpisach ujawniających czas i miejsce powstania utworów.

 

Z czego wynika to nastawienie na podstawowe, twarde kategorie rzeczywistości? Zamiast odpowiedzi trzy hipotezy: z potrzeby dania świadectwa prawdzie (1.), z lęku przed fatamorganą słów, za którymi nic nie stoi (2.), z niechęci do piany słownej, irydującej pozornymi znaczeniami a znikającej w oczach jak wszystko oderwane od życia (3.). Historia literatury zna przecież nazwiska poetów, których słowa nic nie ważyły, którzy postulowali pisanie automatyczne, wycinanie poematów z gazet etc. Szymik traktuje akt komunikacji artystycznej poważnie. Jego odpowiedzialność za słowo, czynnego kapłana, wynika zapewne ze świadomości stanowiącej funkcji języka, nazywającej po imieniu, trafiającej w sedno. Poezja powinna mieć odwagę szukania właściwych słów. Tylko że z tą odwagą różnie u poetów bywa… Nie brak jej jednak na kartach Hilasterionu. Jego autor, rasowy liryk, doctus, nie waha się wejść ostro w koleiny mowy potocznej, jeśli to zniżenie języka pozwoli mu oddać prawdę o globalnym świecie (Matka Dobrej Rady), którego jest apologetą; świecie potrzebującym wstawiennictwa Abrahama negocjującego ocalenie Sodomy: „A rozmyślając o naszym świecie i o nas, / prosiłem, bezradny, o zmiłowanie, / dla mnie i dla świata” (Matka Dobrej Rady).

 

Czy świat wart jest mszy? Zapewne tak, zwłaszcza że dąży do autodestrukcji, dając posłuch podszeptom diabła. O jego panoszeniu się na ziemi – niemożliwym bez usłużnych ludzi – komunikują dwa najlepsze wiersze tomu: Śmierć jako placebo. Szatan oraz Nie samym chlebem żyje człowiek. W pierwszym pisarz wypunktowuje główne ogniska zła pustoszące Europę trzeciego tysiąclecia: „Kijowski Majdan, wyspa Utoya, belgijski parlament, aborcyjne kliniki”, w drugim kreśli profil etyczny kreatorów cywilizacji nicości: „siedem grzechów głównych wypisanych na twarzy”.

 

Heroldami demona nierzadko stają się majętni, świetnie wykształceni mieszkańcy wielkich miast („Z rosnącym niesmakiem opuszczał prowincję i wybierał wielkie miasto. / Tam nie wytnie go żadna selekcja”, Antychryst), co w naturalny sposób wtłacza metropolię w konwencję toposu locus horridus, niestety – także stolicę Polski.

 

Szymik posługuje się również toposem ubi sunt? Po wspomniany topos sięga ktoś, kto coś utracił, kto uświadomił sobie żarłoczność czasu, jego moc nad sobą: „O, tamte maje, czerwce, wrześnie! / Gdzie jesteście teraz? / Jaki anioł was strzeże? / Kto odmaluje wasz spłowiały błękit, kiedy Pan powróci? / Bo przecież wrócicie wraz z Nim, prawda?” (Puste boisko do bejsbola w Vienna w północnej Wirginii latem 2013 roku).

 

Gdy rozum zawodzi, pozostaje nadzieja zakamuflowana w pytaniu retorycznym, że Bóg jest gwarantem powrotu naszego minionego szczęścia. A „Nadzieja jest stąd, / że wiara mówi prawdę” (O pocieszeniu).

 

Posuwając się w latach, poeta musi mierzyć się z coraz głośniej anonsującą się na horyzoncie istnienia śmiercią. Kapłaństwo bynajmniej nie ułatwia afirmacji egzystencji poza ciałem („Co ja zrobię bez ciebie, moje ziemskie życie, / bez twoich zmysłów, olśnień, / nawet z bólem nie umiem się rozstać, / ciemnych chwil mi szkoda”, Dios solo basta). I znów w pytaniu retorycznym zaszyta ujawnia się chrześcijańska nadzieja: „Wystarczysz sam, prawda?” (Dios solo basta). Przygotowaniem do przejścia mogą być wiersze genealogiczne typu Pradziadek Teodor, a ściślej rzecz ujmując, dokonujące się poprzez nie nawiązywanie dialogu z przodkami: „(…) Przyglądamy się sobie z / dwóch stron czasu, z rosnącym zrozumieniem. Wiele mamy sobie do opowiedzenia. // Przyjdzie na to pora”.

 

Wyczuwa się, że podskórnie, pozawerbalnie Hilasterion podszyty jest tajemnicą cierpienia autora. Stanowi arenę ciężkiej duchowej walki, której strategię da się przedstawić w trzech punktach: 1) zaufać Bogu: po Smoleńsku, po nagłym zgonie zaprzyjaźnionego arcybiskupa, po przedwczesnym – szwagra; 2) zwyciężyć własne zwątpienie; 3) wspinać się na Golgotę heroizmu. Nie da się inaczej iść naprzeciw Bogu obietnicy niosącemu krzyż odkupienia.

 


Mariusz Solecki

 

Jerzy Szymik, Hilasterion, Księgarnia św. Jacka, Katowice 2014, ss. 104.

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 308 886 zł cel: 300 000 zł
103%
wybierz kwotę:
Wspieram