Za złamanie ciszy wyborczej grożą grzywny od 500 tys. do nawet miliona złotych. Z tym że, jak dowiedzieliśmy się przy okazji wyborów do Parlamentu Europejskiego, agitację wyborczą może stanowić nawet „zalajkowanie” wpisu na facebook’owym fanpage’u kandydata.
Cisza wyborcza ma służyć ostatecznemu podjęciu decyzji przez wyborców w warunkach pozbawionych wszelkiej agitacji. Nie wolno wieszać plakatów, rozdawać ulotek i publikować żadnych tekstów związanych z wyborami, ani wyników sondaży (nawet w kwestii przewidywanej frekwencji). Jednak materiały rozpowszechnione przed rozpoczęciem ciszy nie muszą być usuwane. Obostrzenia zostały sformułowane bardzo precyzyjnie. Wiemy na przykład, że samochód, w którym wyeksponowano plakat wyborczy może stać na parkingu – natomiast nie może brać udziału w ruchu.
Wesprzyj nas już teraz!
Podczas gdy biurokraci straszą milionowymi karami, zwróćmy uwagę, że niektóre kraje – nawet w UE – nie wprowadziły w swoim prawodawstwie nakazu zachowania ciszy wyborczej. W Niemczech – podobnie jak w Stanach Zjednoczonych – nie istnieją zapisy o ciszy wyborczej. Jedyne, co reguluje brak agitacji w dniu wyborów, to niepisana „umowa dżentelmeńska” pomiędzy politykami i partiami. Nie ma ona jednak skutków prawnych. Podobnie rzecz ma się w Wielkiej Brytanii, gdzie dłuższy okres ciszy przedwyborczej określa się słowem purdah i funkcjonuje ona również jako umowa honorowa.
FO