Najnowszy film Jerzego Stuhra wygląda na osobistą zemstę aktora za reakcję konserwatywnej publiczności na występ jego syna w „Pokłosiu”. Stuhr-ojciec wziął swą latorośl w obronę próbując udowodnić, że Polacy jednak są prymitywnymi antysemitami. Reżyser musiał też przyłożyć Kościołowi – pokazał więc m.in. biskupa przyłapanego z dwiema prostytutkami. Czy można się dziwić, że „Obywatela” nachalnie promują wszystkie najbardziej antypolskie media nad Wisłą?
Pomysł na przedstawienie historii głównego bohatera wydaje się całkiem sympatyczny. Życiowy pechowiec, Jan Bratek, pchany jest przez liczne przypadki i zbiegi okoliczności w objęcia skrajnie różnych środowisk w PRL (od PZPR do „Solidarności”). Znakomity pomysł na klasyczną komedię pomyłek – gdyby nie dwa główne problemy. Po pierwsze, film – mimo iż jest szeroko reklamowany jako komedia – niemal w ogóle nie jest zabawny. Przypomina raczej smutne obrazki z kinowego cyklu o Adasiu Miauczyńskim, które może miejscami wzbudzają uśmiech, ale raczej politowania, niż oczekiwaną po komedii radość.
Wesprzyj nas już teraz!
Całe życie z antysemitami
Po drugie „Obywatel” udał się przede wszystkim jako agitka. Nie pozostaje jednak agitką partyjną, ale – jak to w sztuce – agitacją za pewną szkołą myślenia. Tym razem jest to szkoła antypolonizmu. Oto Jerzy Stuhr postawił na zobrazowanie koszmaru sennego Adama Michnika (którego nazwisko nota bene w filmie się pojawia – w kontekście jednoznacznie pozytywnym). Pokazuje więc historię sfrustrowanego nieudacznika, który po rozwodzie mieszka z matką, i przez całe życie spotyka się z typowym, polskim antysemityzmem. Agresywnym antysemitą i zarazem rasistą jest jego ojciec, bardziej subtelną antysemitką jest jego matka, antysemitą jest partyjny dyrektor podstawówki do której uczęszcza (choć ten akurat przed rokiem 1968 nie ujawnia swych przekonań), antysemitką jest też jego żona oraz przyjaciel z lat młodzieńczych, który w roku 1989, już po częściowo wolnych wyborach do Sejmu, organizuje prymitywnie antysemicką partię, której członkowie – na wzór niemieckich nazistów – mierzą głowy Żydów i porównują je z głowami aryjczyków. Jakby tego było mało, o „parchach” mówią też pielęgniarki opiekujące się głównym bohaterem w szpitalu.
Można odnieść wrażenie, że Stuhr ma obsesję na punkcie polskiego antysemityzmu. Im bliżej końca filmu, tym wstawki mające świadczyć o powszechności tego zjawiska pojawiają się częściej – nierzadko wtrącane w sposób absurdalny, w ogóle nie pasujący do sytuacji. Tak jakby reżyser sądził, że przeciętny widz nie zauważy, nie zrozumie, nie pojmie wielkiej myśli towarzyszącej promocji filmu. A promotorzy dzieła Stuhra zdają się mówić wprost – prawdziwy Polak to żydożerca!
Stuhr, profesor szkoły aktorskiej, ma większe ambicje niż tylko stworzenie głupkowatej komedii w której wszyscy wszędzie widzą Żyda. Bojąc się chyba niezrozumienia ze strony publiczności, odbył – wraz z grającym w filmie synem – istne tournée po mediach głównego nurtu, w których tłumaczył swój film zanim ktokolwiek jeszcze go obejrzał. „Obywatel” miał wiec być sprzeciwem wobec zdiagnozowanych przez reżysera przywar jego rodaków – nie tylko wspomnianego antysemityzmu, ale i płytkiego katolicyzmu oraz histerycznego patriotyzmu. Słowem – suma wszystkich strachów Adama Michnika i jego ideowych dzieci.
Polski kapłan: gamoń, brutal i rozpustnik
Stuhr próbuje rozliczać się z wymienionymi „wadami Polaków”. Wulgarnie bije w Kościół – główny bohater dostaje pracę w warszawskiej kurii, gdyż pomógł kiedyś biskupowi bawiącemu się… z dwiema prostytutkami. W filmie występują jeszcze trzy osoby duchowne – jeden jest brutalnym katechetą, drugi to nierozgarnięty kapłan – pracownik kurii, trzecia osoba w stroju duchowym to zakonnica – będącą wcześniej rozpasaną seksualnie pracownicą Kiszczakowego MSW, która nawróciła się na wieść o wyborze kardynała Wojtyły na Stolicę Piotrową. Głębokie, nieprawdaż?
Doprawdy ciężko powiedzieć, po co powstał „Obywatel”. Nie wiadomo, czy Jerzy Stuhr jest aż tak płytki, by nie wiedzieć, że w jego dziele nie ma krzty oryginalności? Czyżby zapomniał, że tezy przez niego promowane są wyświechtane jak stary mop?! Z drugiej jednak strony, obraz został nagrodzony przez jury gdyńskiego festiwalu filmowego za „podejmowanie trudnych tematów”. Po coś jednak więc film powstał – pseudoelity tego kraju wciąż żyją w swego rodzaju matrixie, każącym im krytykować wszystko, co nie mieści się w ciasnych głowach „oświeconych” tuzów kultury. Czy powtarzanie za Adamem Michnikiem antypolskich tez, w czasie gdy u steru władz pozostają ludzie robiący to samo, to rzeczywiście akt odwagi i „podejmowania trudnych tematów”?
W imię syna?
Jerzy Stuhr jednak przez wiele lat mógł wydawać się postacią inteligentniejszą od jego kolegów ze świata tzw. kultury. Może więc do stworzenia „Obywatela” skłoniły go powody rodzinne? Lawina krytyki, która spadła na jego syna po występie w „Pokłosiu” – gdzie wcielił się w rolnika odkrywającego mroczną przeszłość mieszkańców wioski mordujących żydów w czasie wojny – mogła zmusić reżysera do wzięcia swej latorośli w obronę i udowodnienia – z poklaskiem głównych mediów – że Polacy to jednak durni antysemici.
„Obywatel” promowany jest na rzadko spotykaną, przynajmniej w rodzimej kinematografii, skalę. Co symptomatyczne, wywiady z reżyserem, jego synem, lub szerokie omówienia filmu okraszone cytatami z Jerzego Stuhra ukazały się w przeddzień premiery we wszystkich mediach spod znaku walki z Polakami. Stuhrowie gościli w „Gazecie Wyborczej”, „Newsweeku”, „Tygodniku Powszechnym” i TVN24. Przyjemności włączenia się w promocję filmu publikując książkę – wywiad rzekę – z Jerzym i Maciejem Stuhrami nie odmówiło sobie też wydawnictwo Znak, znane m.in. z publikacji Jana Tomasza Grossa. W książce znalazła się nie tylko rozmowa, ale i cały scenariusz filmu (sic!), żeby ktoś czasem nie przegapił ważkich treści w zawartych w tym wiekopomnym arcydziele sztuki filmowej.
Antysemityzm czy antypolonizm?
Większość wychodzących z kina nie uzna jednak komedii Stuhra za film zabawny, ale być może za śmieszny. Po „Obywatelu” zarzucającym Polakom płytki katolicyzm i antysemityzm, widzowie uznają zapewne Jerzego Stuhra za promotora płytkiego pseudointelektualizmu i antypolonizmu. I słusznie.
Stuhrowie jako artyści, spełnili jednak swój patriotyczny obowiązek. Patriotyczny obowiązek wobec środowiska „GW” i podobnych jej organów medialnych, z których młodszy z aktorskiego klanu uczył się (co sam przyznał) historii Polski. Widzowie TVN i czytelnicy Onetu będą więc filmem zachwyceni – zgodnie z tym, co im nakazano.
Krystian Kratiuk