„Gdybym chciał, rosyjskie oddziały mogłyby w ciągu dwóch dni być nie tylko w Kijowie, ale także w Rydze, Wilnie, Tallinie, Warszawie lub Bukareszcie” – miał grozić dwa tygodnie temu Władimir Putin ukraińskiemu premierowi. Portal euobserver.com poprosił trzech rosyjskich analityków, by odpowiedzieli na pytanie, czy Putin faktycznie jest w stanie to zrobić.
Paweł Bajew, Paweł Podwig i Igor Sutjagin twierdzą, że nie, chociaż nie wykluczają zagrożenia związanego z prowadzeniem „wojny hybrydowej”. Mówią, że Rosjanie mogą wywierać nacisk ekonomiczny, mogą nawet próbować dokonać przewrotu politycznego i wszczynać tajne działania wojskowe wobec państw bałtyckich, by sprawdzić, jak zareaguje NATO.
Wesprzyj nas już teraz!
Bajew pracował w instytucie badawczym w rosyjskim ministerstwie obrony, obecnie jest związany z think tankiem PRIO z Oslo. Podwig wykładał w Moskiewskim Instytucie Fizyki i Technologii, a teraz pracuje dla oenzetowskiego Instytutu na rzecz Rozbrojenia w Genewie. Sutjagin – zanim został aresztowany za szpiegostwo dla CIA – pracował w Rosyjskiej Akademii Nauk w Moskwie. W 2010 r. po wielkiej wymianie szpiegów między Moskwą a Waszyngtonem, Sutjagin trafił do Wielkiej Brytanii, gdzie jest związany z londyńskim think tankiem Rusi.
Zdaniem analityków bardziej zagrożone obecnie są kraje bałtyckie, ale nie Polska czy Rumunia. Te państwa – w razie ewentualnego ataku Rosjan i nieuruchomienia artykułu V NATO – praktycznie nie są w stanie obronić się ze względu na bliskość Rosji.
Inaczej jest w przypadku Bukaresztu i Warszawy. – Jeśli chodzi o Bukareszt, to wojska rosyjskie musiały by przejechać tak ogromny obszar, że jest to niemożliwe z technicznego punktu widzenia – powiedział Bajew. Sutjagin dodał, że trzeba by było zorganizować wielki desant morski, ale Rosja nie jest w stanie tego zrobić. Atak na Warszawę – jego zdaniem – jest już bardziej prawdopodobny.
Atak na Warszawę bardziej prawdopodobny niż na Bukareszt
Zdaniem analityków, rosyjskie czołgi i piechota mogłyby zaatakować Polskę z Białorusi. Polskie miasta można by było niszczyć rakietami Iskander wystrzeliwanymi z Kaliningradu, a w Warszawie mogłyby operować spec służby.
Sutjagin zwrócił jednak uwagę na fakt, iż rosyjskie samoloty i siły lądowe – prowadząc operację z dala od swoich baz – mogłyby mieć problemy z tankowaniem i przemieszczaniem się. – Może siły rosyjskie dotarłyby do Warszawy, ale co by zrobiły potem? – pytał Sutjagin.
Bajew był bardziej sceptyczny. Powiedział, że obecnie – inaczej niż w czasach zimnej wojny – wojska rosyjskie nie są utrzymywane w stanie gotowości do dokonania dużego zamachu. Dlatego też jego zdaniem Warszawa jest poza zasięgiem Rosji.
„W zasięgu ręki” za to jest Kijów, chociaż – wg Bajewa – rosyjscy oficerowie wcale nie będą się palić do ataku. – Oni już czują się oszukani, ponieważ władze nie wywiązały się z właściwego pochówku żołnierzy poległych we wschodniej Ukrainie – dodał.
Sutjagin uważa, że samoloty natowskie – w razie naruszenia integralności terytorialnej sojuszników przez Rosjan – mogłyby wyrządzić duże szkody wrogowi. Dlatego też Rosjanie bez przewagi w powietrzu nie mają szans na wygranie konfliktu. – Stosunek sił lądowych NATO w Europie do sił rosyjskich wynosi 4:1, jeśli liczyć oddziały azjatyckie. Jeśli ich nie liczyć, to stosunek ten wynosi 7:1 – tłumaczył Sutjagin.
Bajew zauważył, że Rosja nie ma systemu obrony przeciw natowskim rakietom dalekiego zasięgu. Sutjagin dodał, że Putin może myśli sobie, że NATO nie zdecyduje się zaatakować celów rosyjskich na lądzie, ale nie może wykluczyć takiej ewentualności.
Uczeni uważają także, że nie wchodzi w grę eskalacja jądrowa na terytorium lądowym. Panuje co do tego zgoda. Ewentualny atak mógłby nastąpić na morzu, gdzie nie ma ryzyka dodatkowych szkód. Istnieje teoretyczna możliwość, iż Rosjanie mogą wykorzystać taktyczną broń jądrową do korekty sił NATO i do odstraszania.
W październiku i listopadzie Rosjanie mają nawet przetestować rakiety międzykontynentalne (ICBM), zdolne do uderzenia w USA. Jednak, jak zapewnia Podwig, nie ma to nic wspólnego z konfliktem ukraińskim. Testy są normalną praktyką i państwa NATO zostały o nich powiadomione już kilka miesięcy temu.
Bajew uważa, że rosyjscy generałowie są bardziej świadomi swoich możliwości operacyjnych niż Putin, który ma „zniekształconą ideę swojej mocy”. Nie będą więc chcieli zanadto ryzykować. Analitycy zgodnie podkreślają, że Putin straszy i „blef” wydaje się być skuteczny, skoro Zachód nie chce dozbroić Ukrainy.
Źródło: euobserver.com, Agnieszka Stelmach