Choć administracja demokratów otrzymała poparcie Kongresu dla proponowanej strategii zwalczania Islamskiego Państwa, sprzeciwia się jej wielu spośród amerykańskich dowódców. Spór próbuje łagodzić sekretarz obrony Chuck Hagel.
Emerytowany generał marynarki wojennej James Mattis, który zeznawał w miniony czwartek przed komisją ds. wywiadu, stwierdził, że zakaz prowadzenia działań bojowych przez siły lądowe wiąże ręce wojskowym. – Połowiczne lub wstępne działania, albo same tylko naloty mogą obrócić się przeciwko nam i w rzeczywistości wzmocnić wiarygodność naszych wrogów. Nie możemy z góry uspokajać naszych wrogów, że amerykańscy żołnierze nie postawią nogi na ich ziemi – przekonywał.
Wesprzyj nas już teraz!
Komentarze gen. Mattisa pojawiły się dwa dni po tym, jak przewodniczący Kolegium Szefów Połączonych Sztabów, Martin Dempsey, publicznie zasugerował konieczność zmiany pierwotnej strategii naczelnego wodza. Jak podkreślał, mimo zapewnień prezydenta nie można wykluczać także operacji lądowych.
W czwartek Chuck Hagel zapewniał komisję sił zbrojnych, że zarówno przywódcy cywilni jak i wojskowi w Pentagonie są w „pełnej zgodzie” z prezydentem. Przewodniczący komisji, republikanin Howard P. „Buck” McKeon wątpił w to. Zasugerował nawet, by „prezydent słuchał bardziej swoich dowódców”. Zauważył, że chociaż do prezydenta jako naczelnego wodza należy ostatnie słowo, to jednak powinien on bardziej liczyć się ze zdaniem wojskowych. – Myślę, że to bardzo ważne, aby stosować się do zaleceń i rad wojskowych. Oni są tymi, którzy najlepiej się do tego nadają – przekonywał.
Strategia Obamy wobec dżihadystów zakłada m.in. przeprowadzenie intensywnych ataków z powietrza na wybrane cele Islamskiego Państwa w Iraku i Syrii a także dozbrojenie i przeszkolenie ponad 5 tys. tzw. umiarkowanych rebeliantów syryjskich, którzy będą prowadzić działania na lądzie. Od 8 sierpnia amerykańskie wojska zbombardowały 176 celów w Iraku. Obama zasygnalizował, że w najbliższym czasie należy spodziewać się także intensywnych nalotów w Syrii.
Podziały między Obamą i generałami zarysowały się już na samym początku prezydentury. W 2009 roku, krótko po objęciu urzędu przez Obamę, przywódcy Pentagonu wywierali presją na nowego prezydenta, by wysłał więcej wojsk do Afganistanu. Po długiej i napiętej debacie Obama wysyłał dodatkowe posiłki, ale było one mniejsze niż chcieli tego dowódcy. Amerykańscy generałowie są sfrustrowani.
Tym razem prezydent, pamiętając o obietnicach z kampanii wyborczej, stanowczo sprzeciwia się ponownemu wysłaniu sił lądowych do Iraku. W środę były sekretarz obrony Robert Gates – nadal wpływowa osoba w Pentagonie – bez ogródek skrytykował swojego byłego szefa. Zdaniem Gatesa, „prezydencka mantra” o niewysyłaniu amerykańskich żołnierzy do walki na lądzie oznacza klęskę operacji w Iraku.
Uspokaja za to Antony Blinken, zastępca doradcy bezpieczeństwa narodowego. Twierdzi, że Biały Dom staje się bardziej elastyczny i zakłada dziś wykorzystanie na lądzie grupy amerykańskich doradców wojskowych.
Źródło: washingtonpost.com, AS.