26 czerwca 2014

Koniecpol, hetmańskie gniazdo

(Fot. Jan Gać)

Wyżyna Krakowsko-Częstochowska urywa się nagle, jak tylko minie się Żarki. Wapienne ostańce z okolic Mirowa i Bobolic, jakże kształtne i jak kuszące do wspinaczki, jakby schowały się pod ziemię, by już więcej się nie pokazać na powierzchni. Wzgórza pokryte lasami przechodzą niepostrzeżenie w pola uprawne, ciągle jeszcze pofałdowane, nierówne, do niedawna ciężkie do obrobienia w zaprzęgu konnym. Wystarczy przejechać wieś Niegową w kierunku Lelowa, by znaleźć się w innym świecie, w świecie nie lasów, lecz pól. I tak jest przez kilkanaście kolejnych kilometrów w kierunku Pilicy, nad którą osiadł Koniecpol.


Koniecznie chciałem zajrzeć do tego Koniecpola, zachęcano mnie do tego, mówiono, że znajduje się tam kościół o ciekawej odmianie wczesnego baroku polskiego. Co więcej, podkreślano, że Koniecpol to gniazdo rodu, z którego wyszedł jeden z najbardziej utalentowanych wodzów XVII stulecia – Stanisław Koniecpolski.

Wesprzyj nas już teraz!

Kościół w Koniecpolu najlepiej oglądać późną jesienią, kiedy z gigantycznych drzew  opadną już liście i odsłonią jego dostojną fasadę. Istotnie, ten barok ma w sobie coś z prostoty renesansu, jest taki kształtny, bez pretensji, bez tych pompatycznych ozdób, do jakich przywykłem z oglądania meksykańskiego baroku.

Obszedłem świątynię dookoła ozdobioną na przecięciu transeptu z nawą niezwykłej urody wieżyczką zaopatrzoną w sygnaturkę. Biegnący dookoła niewysoki mur z wychodzącą na rynek paradną bramą obrzeżoną otworami strzelnicy chciałby sugerować, że kościół ma być obiektem obronnym. Ale cóż to za obronność, kiedy mur łatwo można przeskoczyć i daleko mu do naprawdę obronnych monasterów Mołdawii stawianych w miejsce zamków, na które istniał zakaz od sułtanów tureckich. Ot, wystawiono mur raczej dla ozdoby. Może też w nawiązaniu do wojennych wyczynów fundatora kościoła, Stanisława Koniecpolskiego, jak swego rodzaju rekwizyt – odległe echo kresowych twierdz.

Koniecpolski, już jako hetman polny koronny, blisko trzydziestolatek, dostał się do tureckiej niewoli po klęsce wojsk polskich pod Cecorą w 1620 roku. Może by i wyszedł z opresji cało, choć walczył do ostatka u boku swego teścia, Stanisława Żółkiewskiego, gdyby nie zdrada jednego z mołdawskich przewodników, który wydał go Turkom. Ci przez trzy lata więzili go w lochach Zamku Siedmiu Wież, spodziewając się wysokiego okupu za uwolnienie tak znacznego jeńca. A znacznym więźniem to on już był, opromieniony chwałą rycerskich wyczynów w wojnach z Rosją w latach 1609-1618, zyskując wielką sławę pod Smoleńskiem. Bo dla niego wojna była żywiołem od wczesnych lat młodzieńczych, a że odznaczał się odwagą, bohaterstwem, brawurą i darem przewidywania posunięć przeciwnika, zdobył sobie szacunek największych wodzów, Chodkiewicza i Żółkiewskiego, pod których rozkazami wpierw służył. Ten drugi w uznaniu dla osiągnięć młodzieńca dał mu za żonę swą najmłodszą córkę, Katarzynę, ale ta zmarła niebawem przy porodzie, krótko potem jej dziecko.

Tak, miał Koniecpolski czas na rozmyślania nad swym młodym, a tak bujnym żywotem w tureckiej niewoli. Uczynił ślub, że jeśli z niej wyjdzie cało, zbuduje kościół w mieście, skąd wywodził się jego ród. Dotrzymał słowa, kiedy po trzech latach niewoli powrócił w swe rodzinne strony. Problem w tym, że nie od razu przystąpił do jego realizacji. Porwały go w wir aktywności kolejne wojny z Tatarami, nad którymi odnosił wspaniałe zwycięstwa, jak to pod Martynowem w 1624 roku czy Ochmatowem dziesięć lat później. A nie walczył tylko na stepach Ukrainy, ale i na froncie północnym, odnosząc świetne zwycięstwa nad wojskami Gustawa Adolfa pod Hamersztynem w 1627 roku i dwa lata później pod Trzcianą, nie licząc mniejszych potyczek. W uznaniu dla jego wielkich zasług w obronie ojczyzny Zygmunt III Waza jemu przekazał od lat wakującą po Żółkiewskim buławę wielką koronną, a niebawem podniósł go do godności kasztelana krakowskiego. Mało tego, w 1637 roku cesarz Ferdynand III przydał mu tytuł księcia Świętego Cesarstwa Rzymskiego jako obrońcy chrześcijaństwa przed nawałą muzułmańską, a ta realnie zagrażała środkowej Europie. Budując z niczego swoje ogromne imperium na Ukrainie, Stanisław Koniecpolski czynił to nie tylko z chęci posiadania dóbr, ale motywowało nim pragnienie utrzymania w ryzach buntującego się kozactwa, ukrócenia najazdów tatarskich i zabezpieczenia południowej granicy Rzeczypospolitej na dalekich Dzikich Polach. To dlatego zakładał tam ufortyfikowane miasta, a nad Dnieprem zbudował potężną twierdzę Kudak. Tylko poprzez systematyczną, dobrze zorganizowaną kolonizację polską mógł ucywilizować te niegościnne, puste ziemie, mające być w jego zamyśle przedmurzem chrześcijaństwa.

Tak zatem dopiero w 1633 roku, kiedy pochwycił głębszy oddech od rozlicznych wypraw wojennych, mógł przystąpić do realizowania  poczynionego kilkanaście lat wcześniej przyrzeczenia o budowie kościoła w swej rodowej miejscowości. Prace zajęły siedem lat. Dedykowany Trójcy Świętej kościół konsekrował w 1640 roku arcybiskup gnieźnieński Maciej Łubieński. Świątynia stanęła na miejscu kościółka drewnianego, który wiek wcześniej przejęli na krótko kalwini. Zapewne Stanisław Koniecpolski szykował dla siebie w kościele grobowiec. Ale nie dane mu było spocząć w jego murach, zmarł w 1646 roku daleko stąd, w swym majątku na Ukrainie, w Brodach, i tam został pochowany. W koniecpolskiej krypcie znalazł wieczny spoczynek jego brat Remigiusz, zmarły w 1640 roku biskup chełmski, a także ostatni męski potomek Koniecpolskich, zmarły w 1719 roku Jan Aleksander. Według starodawnego zwyczaju przy egzekwiach złamano nad grobem nieboszczyka rodową szablę i roztrzaskano tarczę herbową Pobóg na znak wygaśnięcia rodu.

O ile fortuna dopisywała wielkiemu wodzowi w polu, o tyle szczęście jakoś nie mogło zagościć w jego własnym domu. W wieku 25 lat stał się już wdowcem po kilkunastomiesięcznym okresie małżeństwa z Katarzyną Żółkiewską. Ożeniony cztery lata później z Krystyną Lubomirską przeżył z nią ćwierć wieku i zdążył spłodzić tylko jednego syna,  Aleksandra, z czasem świetnie wykształconego młodzieńca, bywalca w krajach zachodnich, dzielnego żołnierza, który na wojnie nie miał tyle szczęścia, co ojciec, bo i czasy były już inne, o wiele bardziej tragiczne w związku z kozackim powstaniem Bohdana Chmielnickiego oraz pasmem klęsk wojsk koronnych. To jego Chmielnicki nazwał pogardliwie „Dzieciną”, kiedy po klęsce wojska polskiego pod Korsuniem w 1648 roku i wzięciu do niewoli hetmanów, sejm konwokacyjny wyznaczył trzech regimentarzy, księcia Władysława Dominika Zasławskiego-Ostrogskiego, czyli „Pierzynę”, Mikołaja Ostroroga – „Łacinę” i młodocianego Aleksandra Koniecpolskiego.

Hetman wielki koronny, który miał już pięćdziesiąt pięć lat, żenił się po raz trzeci, tym razem z Zofią Opalińską, panną w wieku jego syna Aleksandra. Była to dziewczyna nad wyraz urodziwa, głośna z elegancji, chętnie skłaniająca się ku idącym z Francji modom, w tym kokietka, ale dumna, zarozumiała i pyszna, przez co odrzucała składane jej oferty o rękę wielu młodzieńców ku rozpaczy jej starszego brata, Krzysztofa Opalińskiego, który po śmierci rodziców sprawował nad nią opiekę. „Panna w lata idzie – zamartwiał się Krzysztof – owej pięknej płetki i połowicę już nie masz”. A tu niespodziewanie nadarzyła się taka partia, owszem, dwukrotny wdowiec, cóż z tego że dwa razy starszy od panny młodej, ale wielki pan, sławny rycerz, bogaty magnat ze 170 miastami i 740 wsiami. Hetman tak się spieszył do ożenku, iż nie dokończył  rocznej żałoby, lecz prędko, po siedmiu miesiącach od śmierci drugiej żony, stanął na ślubnym kobiercu w obecności kwiatu polskiej magnaterii. Z kapryśną Zosieńką życie starzejącemu się hetmanowi zapowiadało się szczęśliwie. „Nie zawiodłeś mię w tym, coś mi obiecywał w tym przyjacielu, któregom nabył i któregom Bogu nie zasłużył” –  pisał do szwagra Krzysztofa. A i ten nie przestawał piać z zachwytu, że tak dobrze wypchnął kłopotliwą siostrę z domu: „Pan krakowski niesłychanie z żony kontent, nie tylko mnie, ale wszystkim przyjaciołom w bród w listach opowiada”. I oto po dwóch miesiącach szczęścia nadeszła tragedia. Ażeby hetman mógł wypaść tak sprawnie w małżeńskim łożu jak na polu bitwy, zażył na raz dawkę afrodyzjaku rozpisaną przez cyrulika do zażywania na kilka dni. I zmarł śmiercią nagłą w marcu 1646 roku.

Biedna Zosia Opalińska! Szczerze bolała po śmierci męża, ponoć odchodziła od zmysłów, rozważała zamknięcie się klasztorze, przez pięć lat pozostawała w odosobnieniu, odrzucając składane jej z wielu stron propozycje powtórnego małżeństwa. Wreszcie uległa i wyszła za mąż za równolatka, kniazia Samuela Karola Koreckiego, który niezrażony jej odmowami od dłuższego czasu nie ustawał w zabiegach o jej rękę.

Małżeństwo trwało tylko sześć dni. Małżonek zmarł nagle na skutek powikłań od ran odniesionych na wojnach kozackich, którą to przypadłość próbował ukryć przed żoną. O śmierć młodego człowieka szlacheckie dwory posądzały nieszczęsną Zofię, rzekomo paktującą z diabłem, zabijającą swych mężów pocałunkiem śmiertelnym, jak rozgłaszała wieść gminna o Laszce diablicy. Zofia odsunęła się od życia, nie odziała się w habit zakonny, zmarła w zapomnieniu w wieku około czterdziestu lat.

W koniecpolskim kościele znajduje się symboliczny nagrobek Stanisława Koniecpolskiego wystawiony przez Henryka Potockiego w XIX wieku. Hetman w pełnej zbroi rycerskiej spoczywa na wieku pustego grobowca, wspierając głowę na prawej dłoni, która przez kilkadziesiąt lat mocno dzierżyła miecz. Gdzie pochowano Zofię Opalińską? Tego już się nie doszukałem.

Tekst i zdjęcia Jan Gać

{galeria}

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 310 361 zł cel: 300 000 zł
103%
wybierz kwotę:
Wspieram