Współczesna szkoła pomijając jego twórczość czyni ogromną szkodę młodzieży. Identyfikowanie go jedynie jako autora „nieśmiertelnych” „Murów” świadczy o nieznajomości jego poezji. Myślenie o nim jedynie jako o antysystemowym bardzie nie docenia twórczości, w której stawiał pytania, prowokował, ale też pięknie przedstawiał polską i światową kulturę. Jacek Kaczmarski – dziś przypada dziesiąta rocznica jego śmierci.
Prywatne życie Kaczmarskiego oscylowało wokół kobiet, alkoholu i zapatrzenia w samego siebie. Przez wielu znienawidzony. Bo i było za co – dwie porzucone żony, rozbite małżeństwa kochanek, koncerty zawalone z powodu upicia. Jednocześnie agnostyk, antyklerykał, związany przez długi czas ze środowiskiem Unii Wolności. Pomimo to chyba żaden współczesny poeta, poza Zbigniewem Herbertem, nie miał tak znacznego wpływu na wielu konserwatystów w Polsce. Kunszt, którym posługiwał się Kaczmarski w swojej poezji, patriotyczne odniesienia i stawiane pytania egzystencjalne przysporzyły mu wielu słuchaczy i czytelników.
Wesprzyj nas już teraz!
Rodowód mój nie sięga…
Jacek Kaczmarski urodził się w 1957 r. Jego rodzice poznali się na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, ojciec zajmował się malowaniem obrazów, natomiast matka poświęciła się pracy pedagogicznej. Na początku szkoły podstawowej Jacek zamieszkał u rodziców swojej matki, którzy zaznajamiali go z podstawami kultury, sztuki, historii, uczyli również języków obcych. Mając osiem lat, zainspirowany filmem „Helena trojańska”, stworzył cykl kolorystycznych rysunków „Kwadrygi greckie”. Szybko zaczął pisać opowiadania i limeryki, które dedykował swoim rodzicom z okazji świąt.
Już w trakcie liceum „załatwił” sobie wstęp na studia polonistyczne poprzez uzyskanie tytułu laureata olimpiady polonistycznej. Jego zdolności były tak duże, że czas studiów był dlań okresem odpoczynku – pracę magisterską napisał już na trzecim roku. Od czasu liceum tworzył. Wygrywał konkursy piosenki studenckiej. To właśnie w tym okresie, inspirowany Włodzimierzem Wysockim, napisał słynną „Obławę”, która doczekała się aż trzech kontynuacji w jego twórczości (choć ostatnią z nich Kaczmarski uznał za nieudaną). Z tego okresu pochodzą również utwory: „Przybycie tytanów”, „Starzy ludzie w autobusie” czy słynne „Mury”. Te ostatnie sprawiły Jackowi Kaczmarskiemu najwięcej przykrości. Jego twórczość identyfikowana jest niekiedy jedynie z tym utworem. Szkopuł tkwi w tym, że paradoksalnie jest to wiersz skierowany… przeciw ruchom rewolucyjnym, opartym na tłumie, który wreszcie pozostawia poetę samego – „a śpiewak także był sam”. W ostatnim refrenie – niechętnie śpiewanym bądź nawet pomijanym podczas imprez solidarnościowych – tytułowe mury rosną, a łańcuch nadal kołysze się u nóg.
Wkrótce do Kaczmarskiego przypięto łatkę antysystemowego barda, szczyt jego młodzieńczej popularności zbiegł się z karnawałem „Solidarności”. Niewątpliwie poeta krytykował komunizm, widział wiele wad ówczesnego reżimu, pragnął wolności. Nie możemy jednak zapominać, że Kaczmarski wychował się w partyjnym domu, a do końca zachował – jak sam to określał – „lewicową wrażliwość”. Wielu patriotów, żądnych kolejnego wieszcza i barda, zaczęło wszystkie utwory Kaczmarskiego rozpatrywać pod kątem politycznym. Stało się tak na przykład z niewinnym ideowo wierszem „Wędrówka z cieniem”. Podmiot liryczny, porzucony przez dziewczynę, spaceruje ulicami w deszczu, a „cień” owej dziewczyny stale się za nim wlecze. Można się domyśleć jedynie zażenowania Kaczmarskiego, gdy usłyszał krążącą polityczną interpretację tego utworu, według której tytułowym „cieniem” jest… agent bezpieki.
Wkrótce na zaproszenie francuskich związków zawodowych Kaczmarski wyjechał wraz z Przemysławem Gintrowskim i Zbigniewem Łapiński, z którymi wykonywał programy „Raj”, „Mury” czy „Muzeum”, na trasy koncertowe po Francji. Tam zastał go stan wojenny. Szybko zaangażował się w działalność na rzecz ciemiężonej Ojczyzny. Wtedy też faktycznie część jego utworów można określić mianem „bogoojczyźnianych” – wówczas powstawały takie utwory jak „Katyń”, „Barykada (Śmierć Baczyńskiego)”, „Rozbite oddziały”, czy też dość dobrze zakorzeniona w powszechnej świadomości „Nasza klasa”. Kaczmarski zaczął pracę w Radiu Wolna Europa, w której prowadził przez długi czas audycję „Kwadrans Jacka Kaczmarskiego”. W ten sposób trafił w Polsce „pod strzechy”. Kasety z nagraniami jego piosenek zaczęły krążyć po kraju, a zbuntowana młodzież przy ogniskach grała na gitarach „A my nie chcemy uciekać stąd”, „Sen Katarzyny II”, „Mury” czy – jeśli ktoś miał na tyle umiejętności instrumentalnych – „Obławę”. Podróżował również po całym świecie, dając koncerty dla rozsianej Polonii. Choć w Australii witano go: „Panie Kaczmarkiewicz, pana nazwisko jest tu powszechnie znane…”, to jednak zyskał sobie wielu przychylnych słuchaczy i środki do utrzymania na niełatwej emigracji.
1 maja 1990 r. ponownie stanął na polskiej ziemi. Wtedy rozpoczął się też – w mojej opinii – najlepszy czas w twórczości Kaczmarskiego, który trwał aż do jego śmierci. Utwory, które wtedy powstawały, wolne już były zazwyczaj od politycznego piętna (choć nie zawsze – spójrzmy na „Rechot Słowackiego”, „Wojnę postu z karnawałem” czy „Reportaż Bośnia II”). Zasadniczo jednak Kaczmarski poświęcił się motywom egzystencjalnym. Powstał wtedy piękny, aczkolwiek mało znany program kolęd „Szukamy stajenki”, w którym Kaczmarski porzucił swą gitarę i zaśpiewał przy akompaniamencie profesjonalnych muzyków. Wnet rozczarowanie odzyskaną przez Polskę wolnością wzięło nad Kaczmarskim górę i postanowił wyjechać do Australii. Tam stworzył program „Dwie skały”, z którego oprócz „Śniadania z Bogiem”, „Powtórki z Odysei” czy „Trenu spadkobierców” mogę z czystym sumieniem polecić dowcipną „Wakacyjną przypowieść z metafizycznym morałem”, w której Kaczmarski opowiada o wyprawie na plażę ze swą córką w celu szukania muszelek.
Jednak najlepszy w mojej ocenie program poetycki stanowi zbiór wierszy „Mimochodem”, napisanych w 2000 i 2001 r. Jeden z nich – „Dwadzieścia lat później” – został napisany wprost na dwudziestą rocznicę powstania „Solidarności”. Od Kaczmarskiego, poproszonego o stworzenie piosenki na tę okazję, oczekiwano napisania czegoś w rodzaju „Murów” czy „Zbroi”. Tymczasem powstał utwór, w którym poeta gorzko rozprawia się z dawnymi muszkieterami, którzy porzucili ideały na rzecz doczesnych interesów. W konsekwencji rzecz jasna Kaczmarski nie wykonał tego utworu na oficjalnych obchodach dwudziestolecia „Solidarności”… Pozostałe utwory z tego programu to prosta w swej formie, ale niezwykle głęboka „Piosenka napisana mimochodem”, „Obłomow, Stolz i ja”, w której Kaczmarski przewidział nieco swą przyszłość w chorobie, czy „Legenda o miłości” – poetycki skrót życia zakochanych w sobie mężczyzny i kobiety.
Już podczas wykonywania programu „Mimochodem” Kaczmarski zauważył u siebie niepokojące utraty głosu, kaszle, bóle gardła. Jesienią 2001 r. lekarze stwierdzili pierwsze podejrzenia nowotworu. Kaczmarski jednak tak się przestraszył tego faktu, że nie powiedział o nim bliskim i sam chyba weń niezbyt wierzył. 12 stycznia 2002 r. w Paryżu wykonał swój ostatni koncert, a w marcu tego samego roku zdiagnozowano u niego rak płaskonabłonkowy przełyku. Zbiórki pieniędzy na niewiele się zdały – Kaczmarski nikł w oczach. Przeszedł zabieg tracheotomii. Paradoksalnie człowiek, który przez całe życie śpiewał, głos był istotą jego działalności, nagle zaniemówił. Rozpoczął pracę nad swoim ostatnim tomikiem poezji „Tunel”, wydanym już po jego śmierci.
Jacek Kaczmarski zmarł 10 kwietnia 2004 r. w Gdańsku, przyjąwszy przed śmiercią sakrament chrztu. „Brniemy, brniemy zaciekle dopóki życia staje danym za frajer Piekłem, rzadko dostępnym Rajem” (Dance Macabre, 19 sierpnia 2003).
Mój pierwszy kontakt z twórczością Kaczmarskiego miał miejsce gdy miałem pięć lat. Pamiętam, że ze zrozumiałych względów najbardziej podobał mi się wówczas utwór „Bajka o głupim Jasiu”. „Obławę” znałem na pamięć, przez mgłę pamiętam odtwarzaną na starym magnetofonie „Zbroję”. Do jego wierszy wróciłem mniej więcej w gimnazjum. Przeżyłem okres zafascynowania „Murami”, ale szybko zacząłem odkrywać fakt, że Kaczmarski wielkim poetą był, a nie zgoła pierwszym lepszym śpiewakiem. Poprzez wiele jego utworów sięgałem po książki, czytałem wiersze, oglądałem obrazy, do których Kaczmarski nawiązywał w swojej poezji. Zapewne do wielu tych pomników kultury i sztuki – gdyby nie wiersze Jacka – nigdy bym nie dotarł.
Wiem, że nie jestem w tym odosobniony. W pierwszej klasie liceum wziąłem udział w ogólnopolskim konkursie poświęconym poezji Kaczmarskiego. Spotkałem tam wielu ludzi w moim wieku, którzy z jego twórczością byli dobrze zaznajomieni. Mimo wysokiego poziomu udało mi się dotrzeć do finału i zająć pierwsze miejsce. W kolejnych latach poznawałem ludzi, starszych lub rówieśników, z którymi głęboko różniłem się poglądami politycznymi czy światopoglądowymi, a jedynym placem zgody, na którym mogliśmy się spotkać, była twórczość Kaczmarskiego. Do dziś wpleciona w wypowiedź fraza z któregoś z wierszy Kaczmarskiego powoduje uśmiech u tych, którzy znają ów utwór. A paradoksalnie, mimo fatalnego braku zainteresowania poezją barda ze strony szkoły, wśród młodych ludzi Kaczmarski jest niezwykle popularny. Powyższy artykuł zatem, choć znacznie pobieżny, traktuję jako hołd oddany zmarłemu dziesięć lat temu poecie.
Na koniec chciałbym przypomnieć mało znany utwór Kaczmarskiego, który w 2014 roku, będącym również trzydziestą rocznicą śmierci bł. Jerzego Popiełuszki, powinien na nowo wybrzmieć.
Epitafium dla księdza Jerzego
(wg obrazu Janusza Kaczmarskiego)
Nie wyje wiatr, nie szumi las i śnieg nie pada.
Grzmot się nie toczy i nie szarpią chmur pioruny.
Trwa niezmącona noc człowieka i owada
Pod fioletowym niebem od dalekiej łuny.
Świetlista przepaść się nad głową nie otwiera,
Nie wzywa do niej w trwodze Głos Gromowy –
I wszystko żyje, chociaż śpi – a ja umieram –
Ciemniejszy fragment mroku pozbawiony mowy.
Krew płynie ze mnie, coś mi jeszcze opowiada
O bólu takim, jaki się nikomu nie śnił.
I trójca gwiazd w ramiona Krzyża się układa
I ja ze wszystkich sił przyciskam Go do piersi.
Narada. Rozkaz. Myśl zdradziecka.
Akcja. Orzełek. Mundur. Ślad.
Minister. Premier. Rakowiecka.
Rozwaga. Prowokacja. Ład.
Może był krzyk, oprawców strach i smród benzyny,
Szczekanie psów, smak knebla, gorzki protest ciała.
Twarz na tle lasu z rtęcią potu albo śliny,
Głos: Patrz, jak bijesz, bo znajdziemy się w opałach.
Może z powrotem szybko szli po własnych śladach
I jeden, ręce wycierając, rzekł: ohyda.
A drugi drżał, potykał się i w lęku biadał –
Nie nad tym co uczynił – ale, że się wyda.
Nie wiem, skąd nagle pewność mam, że już mnie nie ma,
Że już mnie wchłonął Ten, kto wszystkich nas pomieści.
Jest cień na progu mroku, cień z Gwiazdami Trzema
Z czaszką u stóp, na której szara zieleń pleśni.
Ksiądz Jerzy. Syn. Męczennik. On.
Ojczyzna. Bóg. Czerwony smok.
Napis na płótnie. Tłum. Płacz. Dzwon.
„Bezkrwawy do historii krok”.
Jacek Kaczmarski
1985
Jak wyśpiewał Kaczmarski w jednym ze swych utworów: „Lecz niech czyta, kto umie, niech nauczy się czytać! Niech powraca – do Słowa”. Z okazji rocznicy śmierci poety powróćmy do jego utworów – powróćmy do słowa.
Kajetan Rajski