Przedwojenne pogranicze Polski. Ale także przedwojenny narożnik cywilizowanego świata. Tutaj w latach 20. XX wieku zbiegały się granice Polski, Rumunii i Rosji Sowieckiej. Tutaj po dziś dzień można znaleźć kamienie wyznaczające wcześniejszą, bo XVIII-wieczną, granicę między Rzeczpospolitą i Turcją. Tutaj bohaterski Kazimierz Pułaski bronił się przed Rosjanami. Tutaj wreszcie umiejscowiona jest scena czwartej części „Nie-Boskiej Komedii” Zygmunta Krasińskiego.
Scena na wskroś posępna. Oto widzimy gruzy pogrążonego w krwawej rzezi chrześcijańskiego świata. Zewsząd nacierają kolejne bandy żądnych zemsty rewolucjonistów. Ciemność, ciemność, ciemność… W ośrodku tego całego zepsucia i wyuzdania widać niewielką garstkę trzęsących się ze strachu. To ci, którzy jeszcze się ostali. Broniący się arystokraci. Mężowie dawnego ładu. Obserwujemy konflikt. Odwieczny konflikt Dobra ze Złem. Pompatyczne hasła. O wierze. O honorze. O czci dla przodków. I znowu ostrzał. Kolejni obrońcy twierdzy buntują się przeciw Henrykowi, dowódcy arystokratów.
Wesprzyj nas już teraz!
„MĄŻ (rzucając pałasz): Niepotrzebnyś mi dłużej – wyginęli moi, a tamci klęcząc wyciągają ramiona ku zwycięzcom i bełkocą o miłosierdzie.
Spoziera naokoło
Nie nadchodzą jeszcze w tę stronę – jeszcze czas – odpocznijmy chwilę. – Ha! już się wdarli na wieżę północną – ludzie nowi się wdarli na wieżę północną – i patrzą, czy gdzie nie odkryją hrabiego Henryka. – Jestem tu – jestem – ale wy mnie sądzić nie będziecie. – Ja się już wybrałem w drogę – ja stąpam ku sądowi Boga.
Staje na odłamku baszty, wiszącym nad samą przepaścią.
Widzę ją całą czarną, obszarami ciemności płynącą do mnie, wieczność moją bez brzegów, bez wysep, bez końca, a pośrodku jej Bóg. jak słońce, co się wiecznie pali – wiecznie jaśnieje – a nic nie oświeca.
Krokiem dalej się posuwa.
Biegną, zobaczyli mnie – Jezus Maryja! – Poezjo, bądź mi przeklęta, jako ja sam będę na wieki! – Ramiona, idźcie i przerzynajcie te wały!
Skacze w przepaść.”[1]
Broniącym się zaczyna brakować amunicji. Sytuacja staje się naprawdę dramatyczna. Śmierć jest przecież tak blisko. Niemal na wyciągnięcie reki. Trudno na tym świecie o większy strach. Rewolucjoniści zdobywają przewagę, aż w końcu zdobywają zamek. Zamek Świętej Trójcy.
Ostatni akt Konfederacji
Dokładnie ten sam, na który w tej chwili patrzę. Zadziwiające, jaki kapitał historii posiada. Przywołaną wyżej scenę pochodzącą czwartej części „Nie-Boskiej Komedii” Krasiński umieścił właśnie tutaj. Być może dlatego, że sam często gościł na tych terenach. Jako dziecko większość wakacji spędzał w pobliskich Diinajowcach – posiadłościach swego ojca. Warto pamiętać, że posępna wizja krwawych walk w twierdzy Świętej Trójcy nie jest jednak wyłącznie romantyczną fantazją literacką.
Jest 8 marca 1769 roku. Zbieg Dniestru i Zbrucza. Przepiękna kraina Podola. Zielone pagóry, łagodne łąki, tarasy zalewowe. Taka jest sceneria dla dokonujących się w tym miejscu ostatnich drgawek konającego państwa polskiego. Trwa Konfederacja Barska. A właściwie załamuje się. Ostateczne załamanie dokonuje się właśnie tutaj. W Okopach Świętej Trójcy. W twierdzy, której przed armią rosyjską bronią walczący pod dowództwem Kazimierza Pułaskiego. Nie dają rady. Rosjanie zajmują zamek mordując wszystkich rannych konfederatów, którym nie udaje się zbiec.
– Zostałam tu już tylko ja. Sama jak palec – mówi zgarbiona starsza pani. To Pani Aniela Biela. Jedyna Polka zamieszkująca dziś ukraińską wieś, Okopy. Ma 88 lat.
Staruszka stoi w Bramie Lwowskiej (jednej z dwóch, jakie ocalały po zamku), a w koszu ma gruszki ulęgałki. Sprzedaje turystom. Tych jednak z roku na rok coraz mniej. W sezonie może raz na tydzień zza zakrętu pojawi się autokar z polskimi rejestracjami.
– Z reguły pielgrzymi. Dobrzy ludzie. Ksiądz zawsze zapyta. Pomoże. Zorganizują zbiórkę. Nieraz zdarzy się, że po jakimś czasie dostaję paczkę z jedzeniem. Ktoś przyśle ubrania. A to garnek. Wzruszające – mówi.
„Galilejczyku, zwyciężyłeś!”
Polskość jest cenna. Tutaj, w Okopach Świętej Trójcy, czuć ją inaczej. Na swój sposób wyjątkowo. To niezwykłe miejsce. Ktoś powiedział mi kiedyś, że „historię warto przeżywać wszystkimi zmysłami”. Choćby dlatego warto przybyć nad widły Dniestru i Zbrucza i pochylić się nad ruinami polskiej twierdzy, która broniła naszych przedwojennych granic.
Ostały się tylko ruiny. Podobnie z kościołem, który mieści się w centrum wsi. Jeszcze do niedawna wokoło ruin świątyni pasały się kozy. Przez nieuczęszczaną szosę przechodziły kaczki. A sam kościół? Od lat pozbawiony był nawet dachu. W ścianach dziury gigantycznych rozmiarów. A w środku, tam gdzie stał ołtarz, składowano słomę na ściółkę dla bydła. Wszystko to sprawiało, że nietrudno było wyobrazić sobie postać ukrzyżowanego Chrystusa jawiącego się nad ruinami. Tego samego, na widok którego umierający dowódca rewolucjonistów Pankracy wykrzyknął: „Galilaee, vicisti!” „Galilejczyku, zwyciężyłeś!”
I faktycznie zwyciężył. Bo opisany widok będzie już wkrótce należał do przeszłości. Powstały w 1693 roku z fundacji Jana III Sobieskiego kościół ma zostać odbudowany! Jest już nawet znana data ponownego poświęcenia podupadłej przez cały ten czas świątyni: 15 czerwca 2014 r. Wszystko za sprawą wizyty w tym miejscu motocyklistów z tzw. Rajdu Katyńskiego. Zapragnęli odprawić tutaj mszę świętą. Uprzątnęli więc wnętrze ruin kościoła z siana, śmieci i gruzu. W ich miejsce wprowadzili dwa motocykle, z których utworzyli ołtarz. Wówczas do świątyni zaczęli przychodzić tutejsi katolicy (do tej pory koronnym argumentem lokalnych władz na brak planów odbudowania kościoła był brak katolików w Okopach Św. Trójcy). Od tej pory wszystko nabrało rozmachu. Znalazły się fundusze. Znaleźli się ludzie dobrej woli. Do nie dawna zupełnie zrujnowany kościół ma już dziś otynkowane wnętrze. Do 15 czerwca nie zostało wiele czasu.
Stefan Czerniecki