Ani jednej sceny z golizną. Niemal żadnej krwi, choć – z oczywistych przyczyn – wiele przemocy. Jednoznacznie pozytywny bohater bez żadnej mrocznej przeszłości. Do tego potępienie eugeniki i inżynierii społecznej. Katolicka powieść z początków XX wieku? Nie. Mowa o najnowszym filmie o Supermanie.
Współczesne filmy akcji przyzwyczaiły nas do realistycznej brutalności, krwi cieknącej po obiektywie kamery i obciętych kończyn latających w całym kadrze. W „Człowieku ze stali” jest inaczej. Jasnym było, że w filmie musiało zostać pokazanych wiele scen walki, wszak każdy fan komiksów wie, że Superman musi zmierzyć się z agresywną kompanią generała Zoda. Jednak twórcy filmu postanowili pokazać męską walkę w inny niż standardowy sposób – ostry, lecz bez przesady.
Wesprzyj nas już teraz!
Sam Superman jest zresztą – to również kontra wobec innych filmów o superbohaterach – postacią krystalicznie czystą. Chłopakiem, który od młodych lat ćwiczony był przez swego ojca, by zła nie naprawiać złem, by – gdy był bity – nie oddawać. Ojciec wiedział, że cios jego syna mógł zakończyć się śmiercią chłopców, którzy go prześladowali, nie wiedząc, kogo biją.
„Człowiek ze stali” to pod wspomnianymi względami kino bardzo konserwatywne. Reżyserowi Zackowi Snyderowi udał się również inny nie lada wyczyn – brak scen erotycznych w filmie, w którym w głównych rolach występuje dwójka bardzo atrakcyjnych aktorów. Należą się mu więc słowa uznania, zwłaszcza w czasach w których większość hollywoodzkich twórców nie wyobraża sobie 20 minut bez nagości na ekranie. Mimo pojętego w taki sposób konserwatyzmu, wspólne dzieło Snydera i Nolana jest niezwykle przebojowe – nakręcone i zrealizowane w sposób nadzwyczaj brawurowy. Siedząc w kinie człowiek ma wrażenie, że w kwestii efektów specjalnych i jakości zdjęć kinematografia nie będzie już w stanie pójść bardziej do przodu. Sceny w których wraz z tytułowym bohaterem przemierzamy przestrzeń powietrzną miasta Metropolis między drapaczami chmur naprawdę zapierają dech w piersiach.
Nie chciałbym na siłę doszukiwać się w „Człowieku ze stali” głębokich przekazów. Tym bardziej, że film w wielu momentach jest bardzo płytki – niektóre dialogi wyjaśniające historię czy emocje poszczególnych bohaterów brzmią jak napisane przez trzynastolatka. Mimo tego pragnę zwrócić Państwa uwagę na jeszcze dwie kwestie. Po pierwsze film Snydera zawiera bardzo mocny sprzeciw wobec produkcji dzieci z probówki i dokonywanej w ten sposób inżynierii społecznej. Twórcy pokazują, że tego typu wymysły mogą doprowadzić do całkowitej destrukcji cywilizacji. To dobrze, że takie rozważania snute są w popularnych filmach, na które z pewnością pójdzie wielu młodych ludzi, którzy wrócą do domu, włączą telewizor i usłyszą peany na cześć metody in-vitro.
Po drugie – być może Czytelnicy pomogą mi wytłumaczyć scenę, w której główny bohater wchodzi do katolickiego kościoła i rozmawiając z księdzem, mówi: „Nie wiem, czy jestem w stanie oddać życie za Ziemię, za całą ludzkość. Nie wiem, czy potrafię na tyle zaufać, by to zrobić”. Słowa te padają, gdy kamera pokazuje twarz człowieka ze stali na tle witrażu obrazującego Pana Jezusa modlącego się w Ogrójcu. A w następnej scenie z ust tego samego Supermana pada hasło: chodzę po ziemi od… 33 lat. Pozostaje pytanie, czy reżyser żartuje sobie z religii w nazbyt patetycznej i oczywistej scenie? A może chciał w ten sposób wzmocnić pozytywny obraz bohatera przez odniesienia do chrześcijaństwa?
Łukasz Sitan