Na to przede wszystkim stworzył Pan Bóg ludzi różnej płci, ażeby się mogli ze sobą trwale łączyć dla zrodzenia i wychowania potomstwa. Miliony i miliony ludzi napełniły ziemię i zamieniły ją przez tysiącletnią pracę w jeden olbrzymi łan, gdzie coraz więcej chleba, a coraz mniej chwastów i cierni, choć bardzo wiele łez i cierpienia. Miliony ludzi podzielone na różne warstwy, narody i państwa wydały w życiu zbiorowym prześliczny kwiat cywilizacji, spełniając wielkie przykazanie, wypisane na początku Pisma Św.: „Rośnijcie i mnóżcie się, i napełniajcie ziemię, a czyńcie ją sobie poddaną” (Rdz 1, 28). Podbił już człowiek w znacznej mierze oddaną sobie ziemię, ale śmierć zabiera co dzień bogate żniwo. Kilkadziesiąt lat wystarczyłoby śmierci na to, żeby całą kwitnącą ziemię zamienić w ponure cmentarzysko. Że się tak nie dzieje, zawdzięczamy rodzinom, które wydają i wychowują coraz to nowe pokolenia. Żeby jednak rodzina mogła spełnić rolę pomnożycielki i wychowawczyni dzielnego i cywilizowanego społeczeństwa, musi się oprzeć na małżeństwie dozgonnym i nierozerwalnym, a nie na związkach luźnych, skleconych przez wolną miłość.
a) Że trwałości małżeństwa domaga się nawet samo zrodzenie potomstwa, wynika już stąd, że Pan Bóg karze związki nietrwałe niepłodnością, chorobą i dziećmi nieszczęśliwymi na duszy i ciele. Pomińmy dwie pierwsze kary, a wspomnijmy tylko o trzeciej.
Pismo św. powiada, że Bóg karze dzieci rodziców aż do czwartego pokolenia (Wj 20, 5). Jak to należy rozumieć? Przysłowie mówi, że w zdrowym ciele zdrowy mieszka duch, ale równie dobrze można by powiedzieć, że zdrowe a przynajmniej karne ciało pochodzi od zdrowego i silnego ducha, bo dusza wykształca lub marnuje związane ze sobą ciało. To pewne, że gdyby ciało niejednego człowieka mogło przemówić, to by gorzką wybuchnęło skargą, że z tak niedołężną musi współżyć duszą. Jeżeli ktoś nie umie zapanować nad swoimi popędami i namiętnościami, to mu one wejdą w ciało, w nerwy i krew, a stamtąd nawet w jego potomstwo.
Wesprzyj nas już teraz!
Dziecko otrzymuje wprawdzie swą duszę bezpośrednio od Boga, ale ciało ma od ojca i matki, dziecko jest kością z kości i krwią z krwi rodziców. Jeżeli rodzice nie panują nad zmysłową żądzą i nerwami, jeżeli frymarczą swoim sercem, to ich ciało i krew zarażają się trucizną grzechu. Zepsuta krew rodzicielska staje się zepsutą krwią nieszczęśliwych dzieci. W dziecku odbija się czasem chorobliwa skłonność zmysłowa, dziecko musi nieraz bolesne ze sobą staczać walki, a ono nawet nie wie, że to straszny spadek po rodzicach. Wprawdzie wychowanie staranne i łaska Boża, przywiązana do sakramentów św., wyzwalają je od nieszczęsnego dziedzictwa, ale to nie uwalnia rodziców od odpowiedzialności.
Na szczęście dziedziczą dzieci także dobrą krew rodzicielską. Jak grzech krew ludzką zakaża, tak cnota ją oczyszcza i w zdrowiu utrzymuje. Czysta i zdrowa krew zlewa się jako błogosławieństwo boże z serca cnotliwych rodziców w serce dziecka, a nawet dalszych potomków. Aż do czwartego pokolenia nagradza Pan Bóg rodziców za to, że serca swego nie dwoili, nie troili, że nie targali swych nerwów, ale się nawzajem uszlachetniali w dozgonnej i wiernej miłości.
b) Wiadomo, że zadanie rodziców nie kończy się na współpracy z Bogiem w powołaniu do życia nowej istoty ludzkiej. Dziecko rodzi się fizycznie słabym, tak mało przygotowanym do walki o byt, żeby musiało zginąć z głodu i wyczerpania, gdyby nad nim nie czuwali rodzice przez kilkanaście lat. Ojciec musi najczęściej zarabiać na chleb, matka musi pilnować domowego ogniska, jeżeli nie ma zmarnieć i zgasnąć nowe i wątłe życie.
c) To wszystko nie stanowi jednak nawet połowy troski rodzicielskiej, bo dziecku trzeba przede wszystkim dać moralne wychowanie. Dusza dziecka pochodzi z nieba, jest Bożą iskierką, ale tę duszę trzeba rozbudzić i rozwinąć tę iskierkę trzeba rozdmuchać. Żeby dziecko czegoś nauczyć, żeby umysł jego oświecić, wystarczy szkoła i obcy człowiek, żeby jednak sumiennie wychować jego serce i charakter, na to trzeba współpracy obojga rodziców. Zabierz dziecku matkę, a nie będzie miał kto dotknąć wszystkich strun jego serca; zabierz dziecku ojca, a nie będzie miał kto zahartować jego woli.
Tylko ojciec i matka razem mogą dać dziecku pełne i jednolite wychowanie, tylko oni mogą w nim rozdmuchać iskierkę bożą; ich dusze spotykają się w duszy dziecka tak, iż się wzbogaca bogactwem obydwu. Patrząc na swe dziecko mogą rodzice powiedzieć: to serce z naszych serc, to myśl z naszych myśli, to tęsknoty, ideały, cnoty i kochania z naszych tęsknot, cnót, ideałów i umiłowań.
Żeby spełnić to trudne zadanie wychowawcze nie wystarczy lat 5, lat 10, nie wystarczy nawet 15. Tymczasem dał Pan Bóg dziecko drugie i dalsze. Praca rodziców musi się wydłużać, musi się dwoić i troić: jeszcze nie skończyli wychowania potomstwa, a już szron starości pobielił ich głowy.
Gdzież tu czas i miejsce na rozwody?
Konstanty Michalski, Wierność w małżeństwie, w: Nova et vetera, s. 218-220.