29 marca 2013

Sława i nieporozumienie, czyli rzecz o księdzu Bace

Przez cierniową koronę Twoje Jezu Zbawicielu

Panie odpuść grzechy myśli moich.

Przez zawarte oczy Twoje na Krzyżu

Wesprzyj nas już teraz!

odpuść grzechy widzenia mego.

 

 

 

Pamiętam moje wielkie zdziwienie, kiedy w licealnym podręczniku do języka polskiego przeczytałem rozdział dotyczący „zdziczenia” naszej literatury za Sasów. Jako przykład bezguścia i grafomaństwa podano twórczość księdza Baki, zamieszczając ten bodaj fragment Uwag śmierci niechybnej:

 

Cny młodziku,

Migdaliku,

Czerstwy rydzu,

Ślepowidzu,

Kwiat mdleje,

Więdnieje. (…)

 

Śliczny Jasiu,

Mowny szpasiu,

Mój słowiku,

Będzie zyku.

Szpaczkujesz,

Nie czujesz?

Śmierć jak kot

Wpadnie w lot!

Aza nie wiesz,

Że śmierć jak jeż?

Ma swe głogi,

W szpilkach rogi?

Ukoli

Do woli.

Aż jękniesz

I pękniesz.

 

Zamiast się zgorszyć i zniesmaczyć – zachwyciłem się. I natychmiast przeczytałem wiersz mojej Mamie, która pomyślała, że to Miron Białoszewski. Okazało się, że miałem nosa. Równolegle postępował „renesans” Baki pośród współczesnych czytelników i badaczy. Niedługo potem mogłem już zakupić reprint dziewiętnastowiecznego wydania, później wydanie nowe. Czytaliśmy je sobie na głos po wieczornej modlitwie, wespół z moją sędziwą Babcią, która zaśmiewała się do rozpuku, słysząc na przykład Starym uwagę:

 

Młody może, stary musi

Bryknąć, bo go kaszel dusi…

 

Albo Uwagę prawdy z rozrywką:

 

Grzeszniku bez liku:

Ach, grzech, grzech

Nie śmiech, śmiech!

Śmierć matula

Jako dula

Już na nosie,

Dbajże o się

Grzeszniku

Indyku

Nadęty

Przeklęty.

Stul ogona,

By zbawiona

Była dusza,

Ciała tusza.

 

I wcale nie zniesmaczały mojej Babci makabryczne opisy gnijących trupów. Przeciwnie:

 

A śmierć ślepa

Jak szkulepa (…)

Na fryzury

Głodne szczury

Gotuje

Pudruje

Siwizną

Zgnilizną. (…)

Nic po stroju,

Człek wór gnoju.

 

Czytało się to zarazem jako tekst serio – ostatecznie przecie po wieczornej modlitwie – oraz jako tekst lekki, rozrywkowy, rodzaj uwagi na marginesie, która, niepozbawiona nutki melancholii, ale (wbrew pozorom) z dystansem do makabry, jednocześnie sprawy ostateczne słusznie przypomina. To moje wyznanie stanowi swego rodzaju osobistą odpowiedź na pytania postawione w eseju Antoniego Czyża i Aleksandra Nawareckiego, załączonym do jednego z ostatnich wydań dzieł Baki. Zastanawiając się nad tym, jak go czytać, badacze owi zapytują w podtytułach poszczególnych akapitów: Śmiać się?, Płakać?, Zwariować?, Rozmyślać?, Modlić się?, Podziwiać?. No cóż: wszystko naraz. Tak bywa.

 

Metamorfoza

 

Podobne fenomeny zdarzały się w każdej z europejskich literatur. Autor swego czasu miernie znany, zaraz potem osądzony jako gigantyczny grafoman, wręcz symbol złego smaku i publiczne pośmiewisko (jeszcze wedle Ignacego Chrzanowskiego przykład nędzy i rozpaczy, w jakie wpadła polska literatura czasów saskich) oto po wiekach powraca w chwale jako epigoński mistrz barokowej poezji – jak bez cienia drwiny określa go Czesław Hernas we współczesnym podręczniku akademickim.

Z drugiej wszakże strony kariera księdza Baki jednak JEST wyjątkowa. Przecież w czasach, gdy był powszechnie pogardzany, jego zbiorki sprzedawały się jak świeże bułki, a mnóstwo poetów zaczytywało się nim i go naśladowało. Prześmiewczo, ale jakże powszechnie! Sam Mickiewicz uznał za celowe włożyć Bakowy cytat w usta księdza Robaka. A to oznacza, że poezja księdza Baki była i jest niebywale nośna. Bo któż dzisiaj pamięta naśladownictwa (prócz Mickiewiczowskiego, oczywiście)? Prześmiewcy odeszli do lamusa, a każdy niemal wie, co to znaczy styl „à la Baka”. A więc na przekór modom literackim, na przekór kpinie – coś się w tym Bakowym rymowaniu musiało podobać, coś było jego indywidualnym wkładem w ojczystą poezję. Ma swoją osobistą markę. Dziś mamy i nagrodę poetycką jego imienia (fundowaną przez „Frondę”), i rockowe nagrania z jego tekstami, i wystawę w warszawskim Muzeum Literatury. Sam ksiądz Jan Twardowski przyznawał, że tomik Baki zawsze stawiał sobie na półce przy łóżku. A zatem – dlaczego? Badania ostatnich lat trzydziestu rozjaśniły trochę ten problem. Ale…

 

Fakty

 

…najpierw biografia. Józef Baka urodził się w roku 1706 lub 1707 na Litwie, w zamożnej, szlacheckiej familii herbu Massalski, jako dziedzic dóbr Śliżyn i Januszkiewicze. Po studiach we wileńskiej Akademii wstąpił do zakonu jezuitów. Przez jakiś czas wykładał na macierzystej uczelni retorykę; uczył też w różnych jezuickich szkołach (już po kasacie zakonu otrzymać miał tytuł doktora teologii). Potem wyruszył na misje wśród białoruskiego i litewskiego ludu, a sprzedawszy swoje dziedziczne dobra, za uzyskane pieniądze utworzył placówkę misyjną zwaną Missio Bakana w miasteczku Błoń nad rzeką Citewką, w powiecie ihumeńskim. Przeżył tam lat dwadzieścia jako superior. W podeszłym już wieku zamieszkał w Wilnie, gdzie zasłynął jako mówca. Był między innymi kaznodzieją Bractwa Dobrej Śmierci przy kościele św. Kazimierza. Zmarł podczas przygodnej wizyty w Warszawie 2 czerwca 1780 roku; pochowano go w podziemiach dawnego kościoła jezuitów na Starym ­Mieście.

W roku 1766 ukazały się w Wilnie aż trzy edycje Uwag śmierci niechybnej wszystkim stanom pospolitej, wierszem wyrażone (inne dzieła poety tutaj pomijam). Czy szukał w ten sposób sławy? Raczej nie, bo wydał ów tomik anonimowo. Możemy raczej przypuszczać, że książeczka miała dopomóc autorowi w pracy duszpasterskiej. Zresztą u współczesnych popadła w chwilowe zapomnienie: wydobył ją zeń rychło – jako okaz zadziwiającej grafomanii – Rajmund Korsak, zabawiając podobno salon króla Stasia w czasach, gdy ten po insurekcji kościuszkowskiej przebywał w Grodnie. Potem Korsak wydał Uwagi w Wilnie, w roku 1807. Tomik zyskał niesamowitą popularność – kolejne edycje nastąpiły w latach 1828 i 1855.

Ponownie ksiądz Baka pojawił się na półkach dopiero po stuletniej przerwie – w latach osiemdziesiątych zeszłego wieku (1985, 1986, 2000, 2002). Porządne wydania opracowali Antoni Czyż i Aleksander Nawarecki, autorzy najważniejszych studiów o poecie. Dotarłszy do wszystkich pierwodruków z roku 1766 stwierdzili, że „siekany wiersz” to poniekąd dzieło Rajmunda Korsaka, prześmiewczego wydawcy. Pierwotnie bowiem, wedle intencji autora, wiersze Uwag drukowane były wersem długim, tyle że z wewnętrznymi rymami (na przykład: Śmierć matula jako dula).

 

Księżulo grafoman?

 

Baka musiał być osobowością bardzo ekspresyjną i stąd dobrze pamiętaną. Jedna z galerii w krużgankach wileńskiej Akademii zwana była nawet jego imieniem. Postać poety pojawia się też w kwiecistych wspomnieniach Ewy Felińskiej. W młodości nasłuchała się o nim od pani sędziny Apolonii Szemeszowej, którą za młodu odwiedzała we dworze w Pućkowie. Ksiądz Baka należał do postaci znanych starej sędzinie z młodości. Pozwolę sobie zacytować smaczny fragment:

 

A ksiądz Baka to taki rozumny człowiek, że na świecie drugiego takiego nie było. U niego wiersze sypały się jak z rękawa. Gębę otworzy o czémkolwiek to i wiersz zaraz. Bywało mój nieboszczyk ojciec jak tylko list przyjdzie; zaraz po kapelana: „odpisz księżuniu”, a ksiądz jak siądzie i odpisze to zaraz i wiersze, o czemkolwiek, choćby o kapuście, a takie składne, że choć do książki.

 

Raz nieboszczyk Wańkowicz, kiedy już po zaręczynach z moją siostrą, że to była wielka powódź a kontrakta, sam nie przyjechał, ale przysłał posłańca z listem i z afektami. Bieda! Kto odpisze? A tu ks. Baka pojechał do konwentu odprawiać rekolekcyi. Mój nieboszczyk ojciec w głowę się skrobie, a posłaniec czeka dzień jeden i drugi. Aż tu: tururu…ru… Kto taki? Ks. kapelan. Mój ojciec w dłonie sklasnął, potém przeżegnał się. „Niech Bogu będą dzięki! Prosić zaraz ks. kapelana”… „Moja Imość”, powiedział do swojej żony, „dobądź no Aspani ze swojéj apteczki flaszkę ze starką i pierników, czy tam jakiegoś konfektu, bo to dzień postny, aby się posilił nasz kapelan, bo zaraz go do pracy zasadzimy.”

 

Kapelan w próg, a mój ojciec do niego: „Księżuniu posil się, a potém pisz. Ot list; dwa dni czekamy, a nie ma głowy odpisać, bo to człowiek nie do pióra, to ciężka pańszczyzna”. Ks. Baka niby to nie słucha, tylko „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!”, ale tymczasem zirk na butelkę i pierniczki. „Księżuniu nie trać czasu” mówi ojciec, „Żono! Proś księdza na wódeczkę, bo posłaniec dwa dni czeka.”

 

Matka z butelką do księdza, nalała kieliszek, ksiądz łyknął, po żołądku się pogłaskał. „Doskonała starka”, powiedział, „dawno się z nią nie widziałem” – „No to jeszcze jeden kieliszek dla odnowienia znajomości” powiedziała moja matka i nalała powtórnie. „Za zdrowie mojéj dobrodziki” powiedział ks. Baka i wychylił duszkiem. „Bóg Trójcę lubi”, odezwał się mój ojciec, „omne trinum perfectum”. Żono! Nalej trzeci. Matka nalała, a kapelan na to: „Odmówić rozkazom mego dobrodzieja nie mogę: jestem jego sługa” i trzeci wypił kieliszek, a wszystko zakąsywał to tém, to owém i ksiądz poczerwieniał jak burak.

 

Myślimy sobie: „ot z listu pewnie już nic nie będzie: coś księdzu oczy nadzwyczajnie błyszczą, trzeba było schować butelkę na potém”. Jednak, po przekąsce ks. kapelan, nałożywszy na nos okulary, list przeczytał, a przeczytawszy wziął papier, usiadł do stolika i zaraz zaczął pisać: „Przez brody | I wody. | Dziękuję za nieutopioną pamięć asana dobrodzieja” itd. i cały list przeplatany wierszami, tak że aż słuchać było miło. Oj, to był człowiek ten ksiądz Baka! Gdyby żył dotąd nieboszczyk, zapędziłby w kozi róg tych wszystkich młodzików dzisiejszych.

 

Opowieść ta – bez wątpienia autentyczna, lecz z pewnością podstylizowana wedle wzoru romantycznej gawędy – ukazuje księdza troszkę jako poetę „z Bożej łaski”, prowincjonalnego rymotwórcę. Ale zastanawiam się, czy nie jest to też perwersyjne odbicie tekstu samego Baki, mianowicie „uwagi” adresowanej „duchownym”:

 

Mości księże, pieścidełko […]

Bożych darów

Nie z pucharów

Ampułeczką

Nie lampeczką

Używaj,

Przebywaj,

By nad stan

Nie był dzban.

 

A tak go właśnie z początku widziano: jako księdza rubachę, grafomana, który byle jak i szybko rymował, może przy flaszce, a wziąwszy temat „marności świata” – wyciągnął z niego wszystko, co się dało na sposób banalny i wzięty najprościej, „z głowy” i okruchów obycia w świecie.

 

Mistrz formy i treści

 

Ale to – jak się okazuje – nieprawda. Po pierwsze, Baka nie był wyjątkowy, jeśli chodzi o formę. Ostatnie studia nad jego osobą i twórczością dowiodły, że nie wynalazł sam swego „siekanego” wierszowania. Nie wynalazł też szeregu wyrażeń, metafor, powiedzonek, które do swoich poezyj wplatał. Wszystko to po trosze było już i znane, i praktykowane przez jego polskich poprzedników i rówieśników w zakonnych habitach. A jednak żaden z nich tej sławy co Baka nie zdobył. Bo oryginalność Baki polega na czymś więcej: na niezwykle umiejętnym złożeniu tych wszystkich literackich zasobów w całość. Wiersze jego poprzedników – Mikołaja Juniewicza i Dominika Rudnickiego – bywają nużące. Natomiast strofa Baki „leci na rumaku”, zdania są lekkie, a zróżnicowanie długości poszczególnych linijek, wewnętrzne rymy, uporczywie przywoływane obrazy – interesują, zaciekawiają. Efekt? To się CHCE czytać. To się SAMO czyta.

 

Po drugie, ksiądz Baka nie był li tylko twórcą „cudactw”. Otóż „winny” jego popularności wydawca, Rajmund Korsak, opublikował jedynie to, co uważał za grafomańskie i ucieszne, pominął zaś niezwykle piękne wiersze i rozważania z pierwszej części tomu. Ta część znikła na długo sprzed oczu czytelników i badaczy. Dopiero tuż po drugiej wojnie światowej Wacław Borowy przywrócił ją naszej pamięci. Wskutek czego Jan Lechoń mógł napisać:

 

Trafiłem na wiersze religijne Baki, prawdziwą, solidną, bogatą i pełną ślicznych floresów poezję. Jak to mogło być, że był on przez dwa wieki pośmiewiskiem i prawie przysłowiem, wyszydzającym grafomanię.

 

Te wiersze i rozmyślania są dziś dostępne. Trzeba je czytać wespół z „siekanymi” Uwagami. Wypada bowiem zgodzić się z Lechoniem. To polszczyzna warta poznania i przeżycia. Próbką – niech będzie Westchnienie do Pana Jezusa:

 

Przez cierniową koronę Twoje Jezu Zbawicielu

Panie odpuść grzechy myśli moich.

Przez zawarte oczy Twoje na Krzyżu

odpuść grzechy widzenia mego.

Przez upoliczkowaną twarz Twoję i usta Twoje

śmiertelnemi bólami zamknione, Jezu mój!

daruj winy języka mego, a niech odtąd o Tobie

najczęściej rozmawiam i na chwałę Twoję.

Przez przybite ręce Twoje odpuść winy rąk moich,

a wstrzymaj je od złego dotknienia.

Przez otwarty bok Twój włócznią odpuść winy

żądz moich, a uczyń mnie sługą podług serca Twego.

Przez przybite nogi Twoje do Krzyża

odpuść grzechy nóg moich, a prostuj je

na drogę zbawienną, abym oglądał Cię na wieki

i seraficzną miłością kochał wiecznie.

 

Jacek Kowalski

 

Artykuł ukazał się w 19. numerze dwumiesięcznika „Polonia Christiana”

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 310 301 zł cel: 300 000 zł
103%
wybierz kwotę:
Wspieram