28 marca 2013

Zwyczaje wielkanocne w naszej kulturze

(Teodor Axentowicz, Święcone)

Jak Wielkanoc przeżywali nasi przodkowie? Skąd wziął się „dyngus”? Gdzie zbierało się „święcone”? Na czym polegała zabawa „Emaus”? Prezentujemy odpowiedzi na te i inne pytanie, zaczerpnięte z pracy „Rok Boży w liturgii i tradycji Kościoła świętego z uwzględnieniem obrzędów i zwyczajów ludowych…”.

 

Święcone w polskim dworze
I. Chodźko „Dworek mojego dziadka”

Wesprzyj nas już teraz!

Ileż to razy ze szkolnej uwolniony mozoły, jechałem na uroczyste święta! Błogi wieku dziecinny, jakże ci mało do uszczęśliwienia potrzeba, jak wyobrażenie zabawy i pociechy upaja rozkoszą niewinne serce, jaka żywa radość błyszczy w oczach i wzrusza całym dziecinnym jestestwem! Student z Borun, z jakimże uniesieniem postrzegłem z daleka gaik i dach domku, w którym piękną Wielkanoc przepędzić miałem. Wielkanoc, święto najweselsze! Święto wiosny! Święto odżywiającej się natury! Święto odkupienia i powszechnej radości!…

… Ostatni suchar i ostatni śledź w wieczór ostatniej soboty spożyty; i już z bokówki, jakby pierwociny jutrzejszych godów, miłe zalatywały wonie, gdy huczne salwy artylerii księdza proboszcza dawały hasło rezurekcji. Bieżał wnet mój dziadunio do kościoła, biegliśmy i my wszyscy za nim, biegła cała czeladź domowa, bo kto z gospodarzem chciał używać darów wielkanocnych, modlić się wprzód z nim koniecznie musiał. Powitany wesołym Alleluja, dzień zaświtał wśród nabożeństwa, dzień piękny, wiosenny! Gromadnie i hucznie wychodzono z kościoła. „Chrystos woskres! Chrystos woskres!” odzywa się naokoło; pozdrowienia te uroczyste mieszały się z wesołym gwarem pospólstwa, a rzeźwość, uweselenie i radość jaśniały na twarzach wszystkich.

My także wracaliśmy do domu, przechodząc przez ulice chałupek; około każdej z nich familia poczciwych chłopków, w kupkę zebrana, czekała na poświęcenie swoich zapasów. Nasze damy powracały do domu w staroświeckiej na pasach kolasce, my piechotą krótką tę odbywaliśmy podróż, dając czas księdzu proboszczowi do przybycia dla podobnego obrzędu. Co za miły widok nas oczekiwał. W pierwszym pokoju, świeżą wysypanym jedlinką, długi stół, okryty najsmakowitszym Święconym. Tu, na środku, baranek z czerwoną chorągiewką na grzbiecie trzyma w zawróconym pyszczku garstkę młodej trawki, jakby zwiastując wracającą wiosnę; obok podpierają go dwoje tłustych prosiąt, a każde częstuje z paszczy czerwonym jajem…; dalej indyk utuczony, który sam jeden w całym domu przez Wielki Post nie pościł; szynka, główna ozdoba możnych i chudopacholskich święconych stołów; przy niej, dla zapewnienia apetytu żarłoków, ćwierć cielęcia szeroką zalega misę. Cóż mówić o półgęskach, ozorach, zającach, cietrzewiach zdolnych najgruntowniej stępiony obudzić apetyt? Na obu końcach stołu siadły szerokie, przysadziste, jakby tej spiżarni gospodynie, dwie okrutne baby. Ach! bez nich cóżby całe Święcone znaczyło? Na ich ogorzałych obliczach, jak na twarzy pijaka, gęsto wysypane czerwone garby, a ze środka czerniawa, lepka wysączona masa upewniała wprawne znawcy oko, że mimo straszne pozory, wewnątrz i zewnątrz smacznymi były. Garnitur pierogów i placków rozmaitego kształtu i nazwania zapełniał zdarzane między półmiskami przerwy, a wszystko razem gajem zielonego bluszczu zarosłe, troje razem zmysłów, widzenia, smakowania i powonienia, nęciło.

Oczekiwano księdza proboszcza, a tymczasem każdy przygotowywał się do swojej roli; spoglądano w okna, milczano lub szeptano z cicha. Kotka tylko, faworytka domowa, siedząc na kredensie, figlarnie myła się łapką, i Filonek tańczył około stołu.

Przybywa na koniec i ksiądz proboszcz; mój dziadunio przyjmuje go na ganku. Wnet w komżę przybrany, mając ze sobą organistę z miednicą i kropidłem, poświęca i błogosławi dary Boże, a ukończywszy obrządek, odwraca się z powagą do gospodarza i wyborną prawi orację przez połowę po łacinie i polsku. O! mój dziadunio był pełen erudycji i jezuickiej jeszcze łaciny; wzajemną zatem wyciął perorę proboszczowi, w której i dzisiejsza solenność i respekt dla jego pasterskiej godności acuminose połączone były. Tu już następowały powinszowania, w których mniej dowcipu, a więcej prawdziwej wylewało się czułości: syn i synowie, córki i zięciowie ze łzami w oczach, mało mówiąc, całowali ręce ojca swego i dobroczyńcy…

Traktował potem gospodarz wszystkich z kolei pokrajanym jajem i nie opuścił najmniejszego dziecka; a z uczuciem równie życzliwym podawał talerz swym dzieciom, jak swym sługom i wiernej czeladce, która potem szła do piekarni i posilała się nie tak wytwornym, lecz równie obfitym święconym… O, Boże! gdzież się to wszystko podziało? Gdzież owa czysta i serdeczna wesołość, z którą codziennie i w pałacach i w niskich szlacheckich chatkach spotkać się natenczas można było? Gdzie ta obfitość powszedniego chleba, którym każdy gospodarz domu dzielił się chętnie z gościem lub z nieszczęśliwym?… Niestety! gdzież się to wszystko podziało?

Święcone w zamożnym domu mieszczańskim w XVI wieku
Łukasz Gołębiowski

Mikołaj Pszonka, dworzanin hetmana Tarnowskiego, w XVI w. tak opisał żonie swojej Święcone u mieszczanina krakowskiego: „Na stole okrągłym, u którego i sto osób pomieścić się mogło, przykrytym w krzyż zszywanym obrusem, na sześciu misach srebrnych leżały mięsiwa wędzone wieprzowe, na drugich sześciu po dwoje prosiąt, kiełbasy dziwnie pachnące, ustrojone rzędami jaj święconych, pomalowanych w przeróżnej barwie, ale najwięcej na rakowo. Stały figury z ciasta przedniego, wyobrażające dziwnie zabawne historyjki. Kaifasz wyjmował kiełbasę z kieszeni Mahometowi, a wiadomo, że Turcy i Izraelici nie jedzą mięsa wieprzowego. Na środku stołu stał dziwnie piękny baranek z masła, wielkości naturalnej owieczki; oczy jego były droższe niż cały stół, były to bowiem dwa duże brylanty w czarnej oprawie, czyli po prostu dwa pierścienie, ukryte w maśle, których tylko tyle widać było, ile potrzeba na okazanie oczu. Pan hetman, zaproszony przez pana Chroberskiego na to Święcone, przybywszy wraz z dworem, długo mu się przypatrywał. Dalej stały bańki srebrne pozłociste z octem i oliwą i cztery kruże wielkie starego miodu na tacach srebrnych wyzłacanych, obstawione czarami, także wyzłacanymi. Dalej srebrne łódeczki z konfektami wszelkich owoców, jakie Pan Bóg w kraju dał. Stało też wino w gąsiorach, prawda szklanych, ale te gąsiory stały w koszykach srebrnych wyzłacanych, a główki miały śrubowane w zawoju srebrne, a szkło białe jak śnieg i gładkiej bardzo roboty.

 

Czas przystąpić do najważniejszych rzeczy, do kołaczów, placków, jajeczników, makowników i Bóg spamięta ich miana, które okrążyły jeden najpoważniejszy kołacz. Kołacz ten miał w obwodzie z osiem łokci, jeśli nie więcej, gruby na dwie piędzi, a jakeśmy tylko weszli do izby, to nam już zapachniał swoimi przyprawami. Po brzegach wokoło niego stały różne figurki: święci apostołowie, udani jak żywo, a to wszystko z ciasta. Ubawił mnie bardzo Judasz rudowłosy i brzydki. Po zmówieniu zwyczajnych modlitw zaczęło się pożywanie daru Bożego. P. Hetman ochoczo prosił, aby mu wolno było gospodarzyć sobie podług woli. Jadł wszystkiego po troszę, napił się miodu, wina nie chciał, mówiąc: „Bodaj my go nie znali! dużo nam szkodzi ten trunek”. Podał Imć Pan Hetman święconego jajka każdemu. My czekaliśmy z wielkim uszanowaniem, aż Pan Hetman pozwolił nam przysunąć się bliżej do stołu. Po niedługim czasie rzekł: „Używajcie Waszmości Panowie hojności gospodarza, a skromnie i honeste”. Sam pokłoniwszy się, pożegnał wszystkich łaskawie i odjechał na zamek. Tu my dopiero zaczęliśmy reperować, co daj Boże; miód i kołacz najgorzej trzeszczał, bo był dziwnie smaczny. W otwartości i ochocie staropolskiej odbyliśmy tę biesiadę. Każdy położył, co chciał; nikt nie przebrał miary. Po wesołym „alleluja” rozeszli się wszyscy i dosiadłszy konia, ruszyli na zamek, gdzie była radość ze zmartwychwstania Pańskiego. Wszyscy dworzanie J. K. Mości i panów pospołu w dolnych izbach pili i jedli, a pamiętając na uroczystość święta Bożego, zbytku się strzegli.”

Święcone w polskiej chacie
Wł. St. Reymont „Chłopi”

W Borynowej izbie już wzięli szykować święcone. Izba była wymyta i piaskiem wysypana, okna czyste i ściany a obrazy omiecione z pajęczyn. Jagusine zaś łóżko pięknie chustką przykryte. Hanka z Jagusią i Dominikową… ustawiły przed szczytowym oknem, w podle Borynowego łóżka, duży stół, nakryty cieniuśką, białą płachtą, której wręby oblepiła Jagusia szerokim pasem czerwonych wystrzyganek. Na środku z krają od okna postawili wysoką pasyjkę, przybraną papierowymi kwiatami, a przed nią, na wywróconej donicy, baranka z masła, tak zmyślnie przez Jagnę uczynionego, że kiej żywy się widział; oczy miał ze ziaren różańcowych wlepione, a ogon, uszy i kopytka, i chorągiewkę z czerwonej, postrzępionej wełny. Dopiero zaś pierwszym kołem legły chleby pytlowe i kołacze pszenne, z masłem zagniatane i na mleku, po nich następowały placki żółciuchne, a rodzynkami, kieby tymi gwoździami, gęsto ponabijane; były i mniejsze Józine i dzieci, były i takie specjały z serem i drugie jajeczne, cukrem posypane i tym maczkiem słodziuśkim, a na ostatku, postawili wielką michę ze zwojem kiełbas, ubranych jajkami obłupanymi, a na brytfance całą świńską nogę i galanty karwas głowizny, wszystko zaś poubierane jajkami kraszonymi, czekając jeszcze na Witka, by ponatykać zielonej borowiny i tymi zajęczymi wąsami opleść stół cały.

A tyle co skończyły, sąsiadki jęły zwolna znosić swoje na miskach, niecułkach a donicach i ustawiać je na ławie obok stołu, gdyż ino w kilku chałupach co przedniejszych gospodarzy zbierać się ze Święconym ksiądz nakazywał, że mu to czasu brakowało chodzić po wszystkich….

Porozchodziły się bez dłuższej pogwary, by zdążyć jeszcze do kościoła na uroczystość poświęcenia ognia i wody, zalewając przedtem ogniska w chałupach, by je znowu rozniecić tym młodym, poświęconym ogniem… Dopiero w samo południe powracały kobiety, ostrożnie przysłaniając i chroniąc świece zapalone w kościele…
Zaraz z południa zrobiło się na wsi jakby święto, jeszcze tu i ówdzie doganiali grubszej roboty, ale już głównie zajęli się przyodziewkiem świątecznym… i wypatrywali niecierpliwie księdza, który przyjechał ze dworów dopiero przed zmrokiem i zaraz zjawił się na wsi w komżę ubrany…

Ściemniało się zwolna, zmierzch cichuśko sypał się na ziemię, zatapiając sady, domy i pola okólne w modrawym, ledwie przejrzanym męcie; bielały kajś niekaj ściany z przypadłych do ziemi chałup, i trzęsły się wskroś sadów zapalone światła, górą zaś na niebie jasnym wyrzynał

 

Obrzędy Wielkanocne

O ile pierwszy dzień świąt wielkanocnych spędzają wszyscy w domu, w kole rodzinnym, zapraszając tylko tych, którzy u siebie święconego nie urządzają, o tyle drugi dzień świąt wypełniony jest od samego rana rozmaitymi tradycyjnymi obrzędami i zwyczajami. Poniedziałek wielkanocny rozpoczyna się „dyngusem” czyli „śmigusem”. Pochodzenie dyngusu nie zostało dotychczas ustalone. Według Kitowicza datuje ono jeszcze z czasów jerozolimskich, kiedy Żydzi oblewając wodą rozpędzali chrześcijan, zbierających się na ulicach i rozmawiających o zmartwychwstałym Chrystusie. Inni badacze widzą w dyngusie pamiątkę zaprowadzenia chrześcijaństwa, kiedy całe rzesze wpędzano do wody, celem udzielenia im sakramentu Chrztu św.

Śmigus znany był w Polsce od najdawniejszych czasów; już w wiekach średnich duchowieństwo występowało przeciwko temu obyczajowi jako barbarzyńskiemu i zbyt swawolnemu. Pomimo to przetrwał dyngus do naszych czasów, choć w łagodniejszej i więcej cywilizowanej formie.
Kitowicz tak opisuje dawniejszy sposób oblewania:

„Była to swawola powszechna w całym kraju, tak między pospólstwem, jako też między dystyngowanymi. W poniedziałek wielkanocny mężczyźni oblewali wodą kobiety, a we wtorek i inne następujące dnie kobiety mężczyzn, uzurpując sobie tego prawa aż do Zielonych Świątek, ale nie praktykując dłużej, jak do kilku dni.

Oblewali się rozmaitym sposobem i amanci dystyngowani, chcąc tę ceremonię odprawić na amantkach swoich bez ich przykrości, oblewali je lekko różaną lub inną pachnącą wodą po ręku, małą jaką sikawką lub flaszeczką… Którzy zaś przekładali swawolę nad dyskrecją, nie mając do niej żadnej racji, oblewali damy wodą prostą, chlustając garnkami, szklanicami, dużymi sikawkami prosto w twarz… A gdy się rozswawoliła kompania, panowie i dworzanie, panie, panny, nie czekając dnia swego, lali jedni drugich wszelkimi statkami, jakich dopaść mogli. Hajducy i lokaje donosili cebrami wody, a kompania dystyngowana, czerpiąc od nich, goniła się i oblewała od stóp do głów, tak, iż wszyscy zmoczeni byli jakby wyszli z jakiego potopu… Bywało nieraz, iż osoba, zlana wodą jak mysz, a jeszcze w dzień zimny, dostała stąd febry, na co bynajmniej nie zważano, byle się za dosyć stało powszechnemu zwyczajowi.

Takież dyngusy odprawiały się i po miastach między osobami poufałymi. Parobcy zaś po wsiach łapali dziewki, które się w ten dzień, jak mogły, kryły. Złapaną zawlekli do stawu albo do rzeki, i tam, wziąwszy za nogi i ręce, wrzucili, albo też włożywszy w koryto przy studni, lali wodą poty, póki się im podobało.”

Nadużywanie dyngusu miało nieraz smutne następstwa, jak zaziębienia, choroby, a bywały nawet wypadki śmierci. Pamiętając o tym, dzisiejsza młodzież wstrzemięźliwsza jest w stosowaniu dyngusu i stara się nie przebierać miary. Zależnie od danej okolicy zwyczaje dyngusowe mają pewne odmiany. Tak np. na Kujawach w niedzielę wielkanocną wieczorem jeden z chłopaków wchodzi na wysokie drzewo, samotnie stojące we wsi, i wywołuje kolejno imiona dziewczyn, obiecując im tyle a tyle wiader wody, szczotkę, wiecheć lub zgrzebło; na pociechę dodaje „lecz niech się nie boi, bo za nią (- tu wymienia imię jej rycerza -) stoi”. W poniedziałek wielkanocny od wczesnego rana czatują chłopacy z wiadrami wody na dziewczyny, by je oblać niespodzianie; wynikają stąd krzyki, śmiechy, gonitwy. Przyszedłszy do dworu lub do gospodarza, dynguśnicy proszą o poczęstunek, śpiewając:

Przyszliśmy tu po dyngusie,
Zaśpiewamy o Jezusie,
O Jezusie, o Chrystusie…

albo:

A my dynguśnicy, rano wstali,
ranną rosę pozbierali…

Po czym dostają poczęstunek i Święcone.
Oblewanie wodą uważają dziewczęta jako rodzaj odznaczenia, dlatego dziewczyna, której nikt nie polał wodą, czuje się pokrzywdzoną, jak o tym świadczy piosenka:

Żałowałeś kapki wody,
Precz ode mnie, od urody.
Nie potańczę na dożynku
Z tobą, niemrawo, Jasinku!

W niektórych okolicach w poniedziałek wielkanocny chodzi dziatwa szkolna „po Święconym”, albo „po wykupie”. Prosząc o poczęstunek, dziewczęta śpiewają:

Pan gospodarz w środku stoła,
Suknia na nim w złote koła,
Pani gospodyni brzęka kluczykami,
Stąpa koreczkami,
Koreczkami stuka,
Dla nas darów szuka.

Szukaj, pani, maszli szukać,
Bo nam długo tutaj czekać.
Boć my wózkiem nie jedziemy,
Co nam dacie, to weźmiemy.

Chłopcy zaś, żacy szkolni:

Ja, mała dziecina,
Nie wiem, co łacina,
Niewiele wiem,
Niewiele powiem.
Powiem wam nowinę,
Że będziemy dziś jedli jajko i słoninę.
I jajka farbowane,
I ser przekładany,
I święcone prosię,
I chrzan gorzkawy, co kręci w nosie.

 

Czasami przebierają się parobcy za Cyganów, Dziadów i Baby – w Poznańskiem za niedźwiedzia, ustrojonego w grochowiny – i chodzą po wsi, zbierając Święcone. W Krakowskiem jest zwyczaj chodzenia z traczykiem. Trzej chłopcy przebierają się za ułanów, z czerwonymi rabatami na piersiach, z papierową czapką na głowie, z drewnianymi pałaszami u pasa. Za nimi niesie dwóch innych chłopców drewnianego baranka, który trzyma w jednej łapce piłę – na pamiątkę, że Pan Jezus w dzieciństwie, jako niewinny baranek, pomagał św. Józefowi w ciesiołce, rżnąc deski piłką. Za obrotem koła baranek kiwa się, jak gdyby rżnął drzewo, i dzwoni dzwoneczkami. Prócz tego niosą inni chłopcy Bożą Mękę, kozikiem wystruganą, i koguta, ulepionego z gliny, pomalowanego na żółto, z prawdziwymi piórami kogucimi w ogonie.

We wszystkich miastach polskich odbywała się dawniej w poniedziałek wielkanocny zabawa ludowa zwana „Emaus” – na pamiątkę spotkania zmartwychwstałego Chrystusa z apostołami, dążącymi do miasteczka Emaus. Zwyczaj ten zachował się dotąd w Krakowie. Na przedmieściu, zwanym Zwierzyniec, w pobliżu kościoła św. Salwatora, ustawiają stragany i kramy z różnymi łakociami, a tłumy ludzi śpieszą tam, by użyć pierwszy raz zabawy na wolnym powietrzu. – Wielu udaje się ze Zwierzyńca na kopiec Kościuszki, by uczcić przy tej sposobności pamięć wielkiego wodza i nacieszyć oko przepięknym widokiem na kilkomilową przestrzeń, urozmaiconą pagórkami, błoniami, lasami i niebieską wstęgą Wisły.

 

„Rok Boży w liturgii i tradycji Kościoła świętego z uwzględnieniem obrzędów i zwyczajów ludowych oraz literatury polskiej : księga ku pouczeniu i zbudowaniu wiernych katolików”, Marlewski, Franciszek (1893-1959) (red.), Niedbał, Ludwik Andrzej Ignacy (1872-1937) (red.), Katowice 1932.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 307 046 zł cel: 300 000 zł
102%
wybierz kwotę:
Wspieram