Największa organizacja aborcyjna w USA Planned Parenthood ogłosiła, że nie będzie już używać terminu „pro-choice”, identyfikowanego z ruchem aborcyjnym. Aborcyjny gigant postanowił zrezygnować z niego, żeby za pomocą marketingowej manipulacji jeszcze bardziej zrelatywizować moralny aspekt decyzji o aborcji. Zwolennicy zabijania dzieci nienarodzonych w swej nowej kampanii sugerują, że decyzja kobiety w tej sprawie jest zbyt skomplikowana i delikatna, by stosować w tym przypadku jakiekolwiek etykiety.
Według wiceszefowej Planned Parenthood Dawn Laguens, określenie „pro-choice” nie brzmi tak mocno jak „pro-life”, poza tym wprowadza w błąd. Stwierdziła nawet, że samo słowo „choice” brzmi „błaho”. Jej zdaniem, ma to także odzwierciedlenie w ostatnich sondażach opinii publicznej, w których „już tylko” 41 proc. Amerykanów uważa się za „pro- choice”, a więc zwolenników zabijania nienarodzonych dzieci.
Wesprzyj nas już teraz!
Paradoksalnie o dwuznaczności i mylącym charakterze terminu „pro-choice” mówią także przeciwnicy aborcji, przypominając, że w sondażu z 2012 roku 35 proc. uczestników, określających siebie, jako obrońcy życia, stwierdziło, że aborcja powinna być nadal legalna w Stanach. W innym badaniu 12 proc. respondentów zapytanych z jakim stanowiskiem w kwestii aborcji się identyfikują, odpowiedziało, że są zarówno „pro-life” jak i „pro-choice”. Kolejne 12 proc. uznało, że żadnego z tych określeń nie używa, a 40 proc. wyjaśniło, że „wszystko zależy od sytuacji”.
Kristan Hawkins, przewodnicząca studenckiej organizacji broniącej życia Students for Life of America, zapowiedziała, że organizacja zamierza zastąpić termin „za życiem” określeniem „przeciwko aborcji” lub „aborcyjny abolicjonista”. Dzięki takim zmianom w użyciu będzie słowo „aborcja”, którego tak niechętnie używają zwolennicy zabijania nienarodzonych.
KAI
mat