Günter Verheugen, niemiecki polityk i były komisarz UE twierdzi, że Unia Europejska ma przyszłość, ponieważ nie ma dla niej realnej alternatywy, wskazując jednocześnie, że problemy Wspólnoty sprowadzają się do słabości jej przywódców. Słowem – „wziąć za mordę i wprowadzić więcej Unii w Unii”, by sparafrazować Stefana Kisielewskiego.
Zdaniem Verheugena, liderzy poszczególnych krajów zapominają często o tym, co dla wspólnoty 27 państw najważniejsze, czyli o idei solidaryzmu i wspólnym interesie, co w konsekwencji osłabia Unię. Przykładem jest, według niego, choćby dyskusja na temat budżetu UE na lata 2014-2020. Rozmowy na temat perspektyw fiskalnych UE na najbliższe lata uwidoczniły istniejące pomiędzy poszczególnymi państwami członkowskimi podziały.
Wesprzyj nas już teraz!
Główne źródło problemów niemiecki polityk upatruje w słabym przywództwie, nad którym biorą górę partykularne interesy. Wobec tak postawionej diagnozy, tym, co potrzeba Europie, jest „silniejszy duch”, według słów byłego komisarza UE. Sformułowanie to jest niczym chmura, za którą nie wiadomo, co się kryje, a przez to dość niebezpieczne. Przypomnijmy, że 79 lat temu w ojczystym państwie Güntera Verheugena wydany został dekret pod pozornie niewinnie brzmiącą nazwą, „o ochronie narodu i państwa”. Pewien człowiek zaś, który uzyskał pozwolenie ówczesnego prezydenta kraju na wprowadzenie tego dekretu, również chciał wzmocnienia przywództwa, choć rozumianego bardzo specyficznie.
Wtedy impulsem do uchwalenia tego aktu prawnego było ukartowane podpalenie Reichstagu, dziś zaś słyszymy o tym, że mamy za mało solidaryzmu i wspólnego interesu w ramach Unii. Jeśli będziemy się nimi kierować w stopniu większym, niż dotychczas, to, zdaniem Verheugena, Europa ma szanse przetrwać obecne zawirowania gospodarcze i wyjść z nich wzmocniona. Nie widzi on też w istniejących podziałach i rozbieżnościach zagrożenia dla istnienia UE, ponieważ nie ma dla niej realnej alternatywy, a państwa członkowskie będą za słabe, by w pojedynkę konkurować ze „światem jutra”, jak stwierdził polityk. Niestety dla europejskich polityków, istnieje, i to niemal w samym sercu Europy, państwo, które nie tylko nie jest członkiem UE, ale też prowadzi politykę, która spędza im sen z oczu, ponieważ zadaje kłam rzekomym dobrodziejstwom większej integracji. Krajem tym jest Szwajcaria.
Przed wejściem Polski do UE, byliśmy straszeni sloganami typu: „Jak nie Unia, to Białoruś”, sugerującymi kierunek, w jakim stoczy się nasz kraj, jeśli nie dołączy do miłującej pokój Unii Europejskiej. Praktycznie bez echa przeszły ostatnio w mediach dwa wydarzenia, rzucające nieco światła na powyższą, straszliwie deterministyczną alternatywę. W ubiegłym tygodniu Komisja Europejska opracowała projekt regulacji, na szczęście bez sankcji karnej (choć może przyjdzie i na to czas), by państwa członkowskie zapewniały pracę bezrobotnym poniżej 25. roku życia. Innymi słowy – nakaz pracy, podobny do tego, jaki z pełnymi konsekwencjami wprowadził niedawno … Aleksander Łukaszenko na Białorusi. Kilka tysięcy pracowników zakładów przemysłu drzewnego będzie musiało zawrzeć nowe umowy o pracę. W ich ramach zostanie zapisana klauzula zakazująca odejścia z pracy przed ustalonym terminem. Jeśli zostanie złamana, pracownik będzie obowiązany zwrócić całość zarobionych pieniędzy. Ciekawe, kto z kogo czerpał wzorzec?
Niestety, solidaryzm i wspólny interes, o czym wspomina Günter Verheugen, sprowadzają się do zapewniania ochrony interesom silniejszych w ramach Unii Europejskiej. Wczoraj Parlament Europejski przyjął przepisy pozwalające na wprowadzenie jednolitego patentu europejskiego w 25 państwach UE, w tym w Polsce. Anna Korbela, prezes Polskiej Izby Rzeczników Patentowych, alarmowała, że regulacje te znacznie utrudnią funkcjonowanie małych i średnich polskich przedsiębiorstw. Koszty zostaną przerzucone na produkt, co obniży konkurencyjność polskich firm. Wspólny, europejski patent to tylko jeden z przykładów „wspólnego” interesu i solidaryzmu.
Tomasz Tokarski