Szef resortu pracy zapowiedział dalsze zmiany w polityce prorodzinnej. Urlop wychowawczy ma być wydłużony do 52 tygodni. Kobieta będzie miała wybór – pół roku na urlopie ze świadczeniem miesięcznym wynoszącym 100 proc. wynagrodzenia lub rok na urlopie, ale tylko z równowartością 80 proc. pensji miesięcznie. Pomysł ciekawy, ale może przynieść skutek odwrotny do zamierzonego.
Przede wszystkim już teraz pracodawcy niechętnie zatrudniają młode kobiety, które mogą niebawem zajść w ciążę. Sam pracodawca nie ponosi wielkich kosztów z tego tytułu.
Wesprzyj nas już teraz!
Jednak problemem są przepisy, które nakazują mu przyjąć młodą mamę z powrotem do pracy po długim okresie nieobecności. W tym czasie kogoś trzeba zatrudnić na zastępstwo. Po roku takiego człowieka należy zwolnić, rozwiązać z nim umowę albo znaleźć inne stanowisko pracy. Z kolei młoda mama po roku nieobecności nie jest na bieżąco w sprawach firmy itd.
Wbrew pozorom długi urlop macierzyński sprawdza się tylko w firmach państwowych i administracji publicznej. W każdym innym sektorze gospodarki pracodawcy bardzo mocno zwracają uwagę na to, czy opłaca im się zatrudniać młodą kobietę. Teraz okres przyszłej nieobecności może ulec wydłużeniu.
Zaproponowane rozwiązanie jest niewyważone, kosztowne i realnie nie wpłynie na polepszenie jakości polityki prorodzinnej. Pracodawca wcale nie będzie chętniej zatrudniać kobiet, a przecież panie bez pracy nie będą beneficjentami nowych udogodnień. Rozwiązaniem nie jest podnoszenie wysokości becikowego, które jest swego rodzaju półśrodkiem.
Znacznym ułatwieniem trudnej sytuacji, w której są młodzi rodzice, byłoby zwiększenie konkurencji na rynku usług edukacyjnych i medycznych przez ich liberalizację. Przydałoby się też radykalnie uprościć system podatkowy i obniżyć koszty pracy. Ciężko, bowiem liczyć, że w obecnej sytuacji rodziny będą decydować się na większą liczbę dzieci, skoro nie stać ich na wychowywanie większej liczby pociech. Liberalizacja gospodarki znacznie by im to ułatwiła.
Tomasz Tokarski
Źródło: www.bankier.pl