Niecodzienne oskarżenie wystosowano pod adresem Komisji Europejskiej: oto wiceprezes Gazpromu Aleksander Miedwiediew oskarżył główny organ UE o to, że chce okraść koncern, bo podejrzewa go o praktyki monopolistyczne.
– Jest takie przysłowie: na złodzieju czapka gore. A w tym wypadku powinna ona goreć na głowie Komisji Europejskiej – powiedział w poniedziałek Miedwiediew, dając wprost do zrozumienia, za kogo uważa urzędników brukselskich.
Wesprzyj nas już teraz!
W ten sposób prominentny przedstawiciel najsłynniejszej rosyjskiej firmy zareagował na decyzję Komisji, która przed tygodniem ogłosiła wszczęcie formalnego śledztwa antymonopolowego wobec Gazpromu. KE podejrzewa, że w co najmniej siedmiu państwach Europy Środkowo-Wschodniej, od Estonii, przez Polskę, aż do Bułgarii, Gazprom może zawyżać ceny gazu, blokować obrót nim między tymi państwami oraz blokować dywersyfikację, czyli import gazu od innych dostawców.
Za złamanie przepisów antymonopolowych KE może nałożyć na firmę karę w wysokości aż do 10 proc. jej rocznych obrotów. Rosyjscy analitycy oceniają, że Gazpromowi groziłaby zgodnie z unijnym prawem grzywna do 4 miliardów dolarów, zaś według szwajcarskiego banku UBS – nawet do 7 miliardów.
Miedwiediew, który odpowiada za eksport gazu z Rosji, stwierdził, że Gazprom był „pionierem rynkowych reform na europejskim rynku”. Powiedział też, że rosyjski koncern cierpi na blokadzie dostępu do gazociągów, a ponadto wypełnia przepisy państw, w których działa.
Branża gazowa to jeden z największych bastionów monopolu w Polsce. Niestety, aż dwie trzecie zużywanego u nas gazu pochodzi z importu, w tym lwia część właśnie od Gazpromu, który, zgodnie z kontraktem, ma dostarczać gaz do Polski jeszcze przez 10 lat. W negocjacjach z rosyjskim koncernem wszelako Polska jest w dużo gorszym położeniu niż państwa Europy Zachodniej, które z reguły importują gaz od kilku dostawców z różnych krajów i dzięki temu mają mocniejszą pozycję w przetargach.
Piotr Toboła