Aleksander Łukaszenka ma wielkie plany. Na najbliższe lata białoruski rząd przygotował ponad 40 projektów inwestycyjnych, których koszty wyniosą miliardy dolarów. A tych niestety w kasie państwa nie ma. Nikt też nie jest skory do pożyczania pieniędzy Białorusi. Łukaszenka znalazł jednak sposób…
Inwestycje te będą dotyczyć branży paliwowej. W ciągu ośmiu lat koszty mają wynieść 17,5 mld. dol. Za wszystko zapłacą państwowe firmy z branży, a zwłaszcza firma Belneftechim, która skupia 60 zakładów. Przedsiębiorstwo, będące zresztą autorem wszystkich tych projektów, wyłoży 7,2 mld dol., reszta firm – 2,7 mld. dol.
Wesprzyj nas już teraz!
Bez tego zastrzyku pieniędzy, nie byłoby możliwe rozpoczęcie inwestycji. Kasa państwa świeci pustkami. Według danych MFW rezerwy złota i walut Białorusi wynoszą 8,2 mld. dol., w tym walut zaledwie 3,4 mld. Dług zagraniczny wynosi 34 mld. dol.
Na pomoc innych krajów nie ma za bardzo co liczyć. Nawet Bank Euro-Azjatycki tworzony przez państwa WNP nie chce już pożyczać pieniędzy. Warunkiem jak zawsze jest wprowadzanie reform na Białorusi, czemu Łukaszenka konsekwentnie się sprzeciwia. Prezydent liczy także na zagranicznych inwestorów, czyli w praktyce tylko na Rosję, gdyż z innymi państwami relacje gospodarcze są, delikatnie mówiąc, nie najlepsze.
Plany ożywienia gospodarki są jednak szersze. Kilkakrotnie ma wzrosnąć produkcja nawozów, i o 1,4 produkcja opon. Białoruś chce także zbudować kompleks zakładów, w których będą produkowane amoniak, metanol, wodór i karbid, a także zakłady azotowe i oponiarskie.
Jak to wszystko będzie w praktyce wyglądać można się domyślić czytając informacje dotyczące budowy elektrowni atomowej. Łukaszenka chce ją wybudować „możliwie jak najtaniej”. Nie wróży to dobrze Białorusi i jej sąsiadom. Jak wiadomo bowiem to co tanie rzadko kiedy jest dobrze wykonane, co w przypadku elektrowni atomowej może budzić poważne obawy o bezpieczeństwo.
Inwestycję ma zrealizować, jakżeby inaczej, rosyjska firma. Oceniając projekt Łukaszenka pochwalił go, że jest dosyć tani, ale jego zdaniem mógłby być jeszcze tańszy. Ma to być najtańsza elektrownia na świecie, a zarazem „najbardziej nowoczesna i mocna”. Mało prawdopodobne? Łukaszenka w to jednak wierzy. Kto zapłaci za realizację projektu? Oczywiście rosyjski inwestor. Korzyści czerpać będzie, kto? Oczywiście Rosjanie. Jakoś przecież Łukaszenka musi spłacić koszty budowy, które wstępnie wynoszą 10 mld. dol. Prawdopodobnie inwestycja zacznie się zwracać dopiero po 20 latach. W takich warunkach jeszcze wiele pokoleń może nie doczekać mocarstwowej pozycji Białorusi.
Iwona Sztąberek
Źródło: www.ekonomia24.pl