Piesza pielgrzymka z Suwałk do Ostrej Bramy to okazja do poznania życia Polaków na Litwie „od podszewki” i spotkań z historią. W tym roku szło w niej tysiąc osób.
Trzy dziewczynki w kolorowych sukienkach podbiegają do pielgrzymów, rzucają im pod nogi kwiaty i biegną szybko z powrotem do rodziców. W kilku innych miejscowościach mieszkańcy witają przybyszów chlebem i solą. Gdzie indziej postawili przed domem przystrojony kwiatami portret Piłsudskiego. A tuż przed wsią kilkunastoletni chłopcy niosą naręcza polnych kwiatów i traw i przygotowują dywan dla pątników…
Wesprzyj nas już teraz!
Pielgrzymi dwa dni idą przez Polskę, pozostałe siedem – przez Litwę. Spotykają się z tamtejszą ludnością: Litwinami, ale przede wszystkim z Polakami.
– To czas wymiany, podczas której my możemy się uczyć od nich, a oni od nas: zarówno polskości, jak też religijności – mówi ks. Tomasz Pełszyk, salezjanin, główny przewodnik.
Spotkania
Bardzo wielu pielgrzymów ma korzenie w tych stronach. Inni wędrują właśnie po tym szlaku, ponieważ ciekawi ich polska przeszłość i dzisiejsza kultura.
– My nie jesteśmy Polonią – podkreślają często mieszkańcy tych terenów. – Na tej ziemi żyli nasi prapradziadowie. Myśmy z Polski nigdy nie wyjeżdżali. To granice zostały przesunięte.
Mieszkańcy polskich wsi, w których sytuacja ekonomiczna jest dużo trudniejsza niż w miastach, niekiedy oszczędzają przez rok, by jak najlepiej ugościć pielgrzymów. Zdarza się, że wpłacają na ten cel wójtowi specjalny „podatek”. Wystawiają stół przykryty ładnym lnianym lub bawełnianym obrusem. Ubierają się w najlepsze (niekoniecznie gustowne, ale zawsze nowe, odprasowane, maksymalnie eleganckie) rzeczy. Okazują w ten sposób, że spotkanie z pielgrzymką jest dla nich świętem.
– A co tam w kraju? – pytają, gdy pielgrzymi zatrzymują się na pół godziny w wiosce przy suto zastawionych stołach. Ich polszczyzna przypomina tę z przedwojennych filmów. Słychać, że język ewoluuje tu dużo wolniej niż u nas.
Oczekują wiadomości z Polski, ale nie takich, do których mają dostęp w mediach. Chcą kontaktu z drugim człowiekiem, z językiem.
– Oni wychodzą witać Polskę – szepcze pątniczka, która do Wilna wędruje od lat.
– W bezpośrednim przygotowaniu do pielgrzymki, gdy przyjeżdżam na trasę, mieszkańcy pytają: kiedy przejdziecie, bo nie możemy się was doczekać – mówi główny przewodnik. – I czekają na te choćby pół godziny postoju, na nocleg, na znajomych i przyjaciół, którzy wędrują co roku.
Historia
Serdeczność i spontaniczność – tak można opisać te spotkania. Staruszka w niebiesko-różowej chustce w kwiatki płacze. Nie ona jedna. Ten widok chwyta za serce niemal w każdej wiosce. Na myśl przychodzą wydarzenia sprzed siedemdziesięciu trzech lat – gdy płaczące kobiety żegnały wychodzących na wojnę żołnierzy.
Wyobrażenia stają się szczególnie realne w Wilejce, gdzie przed II wojną światową stacjonował XIII Pułk Ułanów Wileńskich. W dużym, zadbanym budynku, niegdyś koszarowym, mieści się teraz zakład psychiatryczny. Rozległy park wokół niego otacza kompletne ogrodzenie z dawną wartownią, dziś – biurem przepustek.
Hołd wszystkim poległym na tej ziemi pielgrzymi składają w Koniuchach, gdzie rosyjscy partyzanci 29 stycznia 1944 r. dokonali zbiorowego mordu na co najmniej 38 polskich mieszkańcach. Przed pomnikiem upamiętniającym te wydarzenia zapalają znicze. To znak pamięci o wszystkich, którzy zginęli na tych terenach; o spoczywających na cmentarzu w Sejnach (Polska) żołnierzach batalionu Korpusu Ochrony Pogranicza, który pielgrzymka mija w pierwszych dniach wędrówki; o pomordowanych w czasie II wojny światowej w lesie w Ponarach pod Wilnem ok. 100 tysięcy osób, które to miejsce pielgrzymi odwiedzają przed wejściem do Ostrej Bramy.
U celu
Wilno. Najpierw wśród grup odbywa się losowanie kolejności, w jakiej będą wchodzić.
– Najlepiej mają ci, którzy wchodzą jako przedostatni lub ostatni – żartuje któryś z pątników. – Bo stoją na tyle daleko od kaplicy w Ostrej Bramie, że przez jej otwarte okna widzą i cudowny obraz, i księży celebrujących Najświętszą Ofiarę.
Wilno nie wita pielgrzymów z takim zainteresowaniem jak Częstochowa. Dla Litwinów piesze pielgrzymowanie to wciąż obcy zwyczaj.
Inaczej niż na Jasnej Górze jest zorganizowane samo wejście do sanktuarium. Ze względu na małe rozmiary kaplicy i tylko jedno wejście do niej prowadzące pielgrzymi pozostają w przejściu pod Ostrą Bramą.
– Pielgrzymowanie do Matki Bożej Miłosiernej stało się możliwe, gdy upadł Związek Radziecki i wschodnia granica przestała być szczelna – wyjaśnia ks. Tomasz Pełszyk. – Wcześniej nie do pomyślenia było, by grupa piechurów przeszła przez granicę i swobodnie wędrowała po tych terenach. Pomysłodawcą pielgrzymki był salezjanin, ks. Leszek Ruciński, który po raz pierwszy wyruszył z grupą mniejszą niż sto osób (dla porównania w roku 2000 grupa liczyła niemal 2 tys. osób, obecnie od kilku lat chodzi ok. 1000 osób). Litwini początkowo nie rozumieli tego zwyczaju, gdyż u nich nie ma tradycji pielgrzymowania. Podchodzili z rezerwą, jeśli nie obawą, że to zapowiedź powrotu tych ziem do Rzeczypospolitej. Z czasem to się zmieniło.
– Przestali się bać, że grozi im coś w sensie militarnym – dodaje salezjanin. – Zrozumieli, że nie przychodzimy niczego zabierać, ale idziemy do Matki Bożej. Chcemy modlić się także w ich intencjach i to jest, myślę, bardzo przekonujące.
Dorota Niedźwiecka
Fot. Andrzej Niedźwiecki
{galeria}