W jakim stopniu zachodnia opinia publiczna powinna dawać wiarę islamistom, którzy wygrywając wybory deklarują chęć poszanowania demokratycznych standardów oraz swobód religijnych i politycznych? O symptomatycznej tendencji mediów głównego nurtu do ignorowania faktów politycznie niepoprawnych pisze Georgy Gounev.
Doktor Georgy Gounev, autor książki o wpływie islamizacji Europy na relacje międzynarodowe, wskazuje na dobrze już znaną tendencję amerykańskich mediów do dopasowywania przekazu do wymogów politycznej poprawności. Można ją było obserwować także w przypadku relacji z wyborów prezydenckich w Egipcie. W przypadku, w którym polityk kierujący ruchem islamistów zdobywa najwyższy urząd państwowy – zdobywa wpływ na kierunek transformacji politycznej kraju – najistotniejszym pytaniem, jakie powinna zadawać zachodnia opinia publiczna jest to, czy zamierza on wywiązywać się z wymagań stawianych demokratycznym państwom prawa? Czy jego deklaracje są wiarygodne?
Wesprzyj nas już teraz!
Gounev przypomina w tym kontekście postępowanie ajatollaha Chomeiniego, który zdobywając władze publicznie zapewniał, że wraz z ustabilizowaniem sytuacji politycznej islamscy duchowni odstąpią od władzy, że krytyka rządu islamskiego będzie dopuszczalna. Jak tłumaczy, postępowanie przywódcy rewolucji islamskiej jest doskonale znane zachodniej opinii publicznej. Podobnie jak i fakt, iż w niecały rok po szeregu „umiarkowanych” i demokratycznych deklaracji nadał polityce Iranu zupełnie inny kierunek. „Manifestacje wstrząsające wówczas Teheranem i dziś Kairem mają wyraźnie widoczny wspólny składnik” przemocy i islamizmu – twierdził Gounev na stronach serwisu „American Thinker”. Podobnie, istotną rolę w obydwu przypadkach odgrywała zagraniczna polityka Stanów Zjednoczonych.
Mohamed Morsi jako prezydent-elekt zapowiedział, że będzie stał na straży demokratycznego państwa, na wiceprezydenta mianuje Kopta a może i kobietę; dziennikarzy zapewniał, że jego zwycięstwo nie przyniesie islamizacji życia publicznego. Jak argumentuje Gounev, prezydent Egiptu używa dziś tego samego „umiarkowanego” słownika, co Chomeini w wrześniu 1978 roku. Prowadzi to naturalnie ku postawieniu pytania o to, jaki kierunek nada życiu politycznemu w chwili, w której jego władza osiągnie zakres porównywalny z pozycją Chomeiniego w 1979 roku?
Stany Zjednoczone oficjalnie zadeklarowały, że w kwestii wyborów prezydenckich w Egipcie nie posiadają określonych preferencji. Podobny dystans zachowują do prac egipskiej komisji konstytucyjnej, zdominowanej przez mającą większość w parlamencie Partię Wolności i Sprawiedliwości – ugrupowanie Bractwa Muzułmańskiego. Stanowisko sekretarz stanu Hillary Clinton wyrażało „całkowicie błędną” strategię administracji Obamy, według której „demaskując islamski fundamentalizm jako głównego wroga demokracji i zachodniej cywilizacji, amerykańscy decydenci zagrażaliby Stanom Zjednoczonym bardziej niż działania dżihadystów”. Ta strategia „ogromnie przysłużyła się” wyborczemu zwycięstwu Bractwa Muzułmańskiego. 25 milionów Egipcjan nie wzięło udziału w głosowaniu, Morsi wygrał z Ahmadem Szafikiem niewielką liczbą głosów.
Tymczasem amerykańska administracja starannie zignorowała nawet treść entuzjastycznego przemówienia Morsiego, wygłoszonego do jego zwolenników w chwilę po ogłoszeniu wyników głosowania. Zapewniał w nim członków i sympatyków Bractwa Muzułmańskiego, że… „To Koran jest naszą konstytucją. Prorok Mahomet jest naszym przywódcą. Dżihad jest naszą drogą. A śmierć w imię Allacha jest naszym najbardziej wzniosłym pragnieniem”. Tymczasem Barack Obama wystosował do Morsiego specjalne zaproszenie z okazji wrześniowej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Przyjmując jednego z liderów Bractwa Muzułmańskiego w Białym Domu, Obama staje się prawdopodobnie najważniejszym promotorem egipskiego islamizmu.
Źródło: gatestoneinstitute.org
mat