Łaska Boża, której drogi pozostają niedoścignione, spocząwszy czasem w duszy niezwyczajnej, prowadzi ją równie niezwyczajną drogą, na przekór wszystkim okolicznościom, w jakich przyszło jej żyć. Jedną z takich dusz była Urszula Giuliani urodzona w XVII wieku w Mercatello sul Metauro we włoskim księstwie Urbino. W wieku siedmiu lat została osierocona przez matkę, która przed śmiercią poleciła swoje pięć córek pięciu Ranom Jezusowym. Urszula bardzo wcześnie nawiązała intymną relację z Panem Jezusem, który po raz pierwszy ukazał jej się na łące, gdy dziewczynka zrywała kwiatki, i powiedział: „Ja jestem prawdziwym kwiatem”. Wywarło to na niej tak silne wrażenie, że odtąd nie tylko widziała i szukała Stwórcy w pięknie otaczającego ją świata, ale równocześnie odczuwała, iż przerasta On nieskończenie te wszystkie rzeczy, których końcem jest śmierć. Pewnego razu podczas Wielkiego Tygodnia Pan Jezus powiedział do niej, że będzie musiała walczyć na wojnie. Dziewczę odebrało tę zapowiedź dosłownie i poprosiło ojca o lekcje fechtunku i jazdy konnej.
W praktyce pierwsza większa walka, jaką przyszło jej stoczyć, nastąpiła, gdy Urszula odkryła w sobie powołanie do stanu zakonnego w wieku lat siedemnastu. Było to przeciwne woli ojca, który chciał ją dobrze wydać za mąż, w końcu jednak z Bożą pomocą młoda dama wywalczyła to, do czego czuła się przez Boga wezwana i co było jej pragnieniem. Drugą potyczkę siedemnastoletnia dziewczyna stoczyła z przełożoną klasztoru, która nie chciała przyjąć panny z dobrego domu nawykłej do wygodnego życia do zgromadzenia słynącego z surowej dyscypliny. Panna Giuliani przeszła tę drugą próbę pomyślnie i w roku 1677 znalazła się w nowicjacie u sióstr kapucynek w Città di Castello. Już po roku złożyła śluby i przyjęła imię zakonne Weronika.
Siostra Weronika pragnęła poświęcić się pokucie za ludzkie grzechy, aby ratować dusze od wiecznego potępienia. Lękała się równocześnie trudnej drogi, jaką jest jednostajne i pełne umartwienia życie klasztorne. Jej miły Oblubieniec uspokoił ją jednak słowami: „Nie lękaj się. Ty jesteś moja. Pragnę, abyś cierpiała i zmagała się. Bądź pewna – jestem przy tobie!”. Tak rozpoczęła się jej mała droga krzyżowa, na której przeszła wszystkie szczeble zakonnych stanowisk, od najniższych posług fizycznych do godności mistrzyni i ksieni, które pełniła w sumie ponad czterdzieści lat.
Wesprzyj nas już teraz!
Jej krzyżem, oprócz zwyczajnych utrapień takich jak choroby i poniżenia życia zakonnego, stało się właśnie to, co w jej życiu było najpiękniejsze – relacja głębokiej miłości łącząca ją z Chrystusem. Jej doświadczenia mistyczne były niezrozumiałe dla otoczenia – siostry miały ją za dziwaczkę, a spowiednik podejrzewał nawet opętanie i z tego powodu poddano ją niemiłym procedurom badań jej stanu duchowego i psychicznego. Tymczasem Święta otrzymywała krzepiące dogłębnie duszę pocieszenia od Boskiego Oblubieńca, który jeden rozumiał jej przeżycia. Była obdarzona darem stygmatów, które znikły po trzech latach na jej prośbę, zostawiając jedynie ból w miejscach Chrystusowych ran.
Czerpiąc duchową radość z naśladowania Ukrzyżowanego i z kojących ducha stanów mistycznych, znosiła wszystkie przeciwności, a jej dewizą były słowa: „Kto chce należeć do Boga, musi najpierw umrzeć dla siebie”. Do cierpień zewnętrznych doszły po jakimś czasie również wewnętrzne w postaci silnego poczucia oschłości duchowej i opuszczenia, czyli tak zwanej nocy duchowej. W końcu tak zahartowała się w samozaparciu, iż mówiła do Pana Boga: „O mój Boże, o nic innego Cię nie proszę, jak tylko o zbawienie grzeszników. Ześlij mi więcej trudu, więcej utrapień, więcej krzyży”. W końcu cicha męczennica Bożej miłości trafiła na lepszych spowiedników i kierowników duchownych, którzy polecili jej spisywać wszystkie swoje przeżycia, dzięki czemu zachowały się obfite, zebrane w dziesięć tomów, zapiski Świętej, odzwierciedlające jej bogate życie wewnętrzne.
Przez ostatnie lata życia cierpiała z powodu dotkliwej choroby, która była też ostatnią próbą poprzedzającą upragnione spotkanie z Królem nieba i ziemi. W końcu w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat wyczerpana trwającą aż trzydzieści trzy dni agonią, na wieki oddała swą duszę Bogu. Ostatnimi słowami Świętej, jakie odnotowały siostry z Città di Castello były: „Znalazłam Miłość, Miłość, która pozwoliła się oglądać”. Matka Weronika została beatyfikowana przez Piusa VII w 1802 roku, a kanonizował ją Grzegorz XVI w roku 1839.
Kościół wspomina św. Weronikę Giuliani 9 lipca.
FO