Publikowaliśmy już wiele podobnych informacji – o represjach dotykających chrześcijan, którzy w miejscach pracy przyznają się do swojej wiary, czy to nosząc symbole religijne, modląc się bądź rozmawiając na takie tematy ze współpracownikami. Czyta się jednak w naszym kraju tego typu doniesienia wciąż niczym bajkę o żelaznym wilku. No tak, wiemy przecież, że polityczna poprawność dochodzi już do absurdu – w Skandynawii, Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych… ale w Polsce? A jednak, ta historia dzieje się naprawdę!
Pewnego razu – nie za górami, za lasami, ale w warszawskim publicznym przedszkolu przy ul. Hemara – wychowawczyni czytała dzieciom znajdującą się w programie lektur bajkę. Któryś z bohaterów, jak wynikało z treści książeczki, w pewnym momencie wystraszył się czegoś i przeżegnał. – Co to znaczy przeżegnać się? – spytał jeden z przedszkolaków. – Jak to, nie wiesz? – zdziwił się inny malec i spontanicznie wykonał znak krzyża, po czym wstał i zaczął odmawiać „Ojcze Nasz”. Modlitwę podjęła cała bądź niemal cała grupa, co stało się powodem gwałtownego protestu ze strony dwóch matek i próbą namówienia pozostałych rodziców do wystąpienia z żądaniem wyrzucenia z pracy prowadzącej zajęcia przedszkolanki. Próbą, bo pomysł zakończył się klapą – niemal nikt nie przyłączył się do absurdalnej akcji. Przeciwnie – w obronie wychowawczyni wystąpili prawie wszyscy rodzice – sporo ponad dwadzieścia osób. Według naszych informacji, listu w obronie zagrożonej zwolnieniem nie podpisało około pięciu.
Wesprzyj nas już teraz!
Sprawa ma ciąg dalszy oraz swoje drugie i kolejne dna. Wychowawczyni, która jako jedyna w gronie pedagogicznym ma podpisaną umowę o pracę na czas nieokreślony, zdążono już wypomnieć wykształcenie uzyskane na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, a także pracę w charakterze asystentki prawicowego parlamentarzysty. Osoba, która zainicjowała całą tę hucpę powołuje się na znajomości w Partii (tak, tak, TEJ Partii! Jak wiele musiało się zmienić, by wszystko zostało po staremu…). Finał zaś całej tragifarsy zależy od stanowiska dyrekcji przedszkola, burmistrza gminy oraz resortu edukacji, bowiem cała owa kuriozalna afera, której szczegóły opiszemy w najbliższym czasie, oparła się już o MEN.
Roman Motoła