Kilka miesięcy temu premier Donald Tusk wystąpił przed kamerami wraz z Bartoszem Arłukowiczem – nowym politycznym transferem PO. Lewicowy polityk otrzymał wtedy tekę ministra do spraw wykluczonych. Dzisiaj takie ministerstwo już nie istnieje. Koszt jego kilkumiesięcznej działalności to 250 tys. złotych.
Przejście Bartosza Arłukowicza z SLD do PO było wielkim wydarzeniem medialnym. Młody polityk lewicy w zamian za zgodę na wejście w szeregi partii rządzącej otrzymał resort do spraw wykluczonych. Problem w tym, że taki resort wcześniej nie istniał. Okoliczności wskazują więc na to, że premier Tusk stworzył nowe ministerstwo tylko po to by przyciągnąć do PO medialnego Arłukowicza.
Wesprzyj nas już teraz!
Sam zainteresowany deklarował jednak gotowość do pracy. Sprawiał wrażenie, że wierzy, iż stworzony resort jest faktycznie do czegoś potrzebny. W dodatku bagatelizował fakt, że na utrzymanie nowego ministerstwa potrzebne będą środki budżetu państwa, czyli pieniądze podatników. – Mój budżet to… milion pomysłów – reklamował się Arłukowicz z typowym dla każdego socjalisty naiwnym przekonaniem, że zabieranie ciężko wypracowanych przez Polaków pieniędzy na kaprys władzy nie jest niczym nagannym. Być może utopijnie wierzył, że warto przeznaczyć własność pieniężną podatników na rzecz dobra społecznego jakim, wedle jego przekonania, była walka z bliżej nieokreśloną dyskryminacją.
Lewackie marzenia kończą się jednak tam, gdzie zaczyna się liczenie zysków i strat. Kaprys premiera i marzenia Arłukowicza kosztowały podatników 250 tys. złotych. Tym samym wszyscy którzy płacą podatki zapewnili młodemu politykowi komfortowe warunki pracy, która – jak się okazało – miała być tylko formą oczekiwania na otrzymanie prestiżowej teki ministra zdrowia.
Źródło: fronda.pl
ged