Chicago posiada jedno z najsurowszych praw zakazujących posiadania broni w całych Stanach. Praktycznie jest niemożliwe, aby ktokolwiek mógł ją mieć legalnie. Nie znaczy to jednak wcale, że mieszkańcy metropolii mogą czuć się bezpiecznie. Wręcz przeciwnie. Ostatnio padł niechlubny rekord.
Ethel Fenig pisząca dla prawicowego magazynu „American Thinker” zauważa: „Podczas, gdy praworządni obywatele nie posiadają broni i walczą o zniesienie przepisów, które im to uniemożliwiają, inni, którzy śmieją się z takich subtelności jak przestrzeganie prawa (…) broń posiadają. I używają jej do prowadzenia brutalnej wojny rozgrywanej w niektórych, najbiedniejszych dzielnicach Chicago.”
Wesprzyj nas już teraz!
W ostatni weekend w Chicago od godz. 17.00 w piątek, do 6.00 w poniedziałek rano ,w 46 strzelaninach zginęło co najmniej 10 osób, w tym 6-letnia dziewczynka, a 49 zostało rannych – donosiła lokalna gazeta „The Chicago Tribune.” Strzelaniny kontynuowane były w poniedziałek rano. Uczestniczyli w nich przede wszystkim latynoscy i czarnoskórzy członkowie gangów w pobliżu dzielnicy Rev Jesse Jackson, gdzie kwitnie nielegalny handel bronią i narkotykami.
Fenig pisze, że prokurator generalny Eric Holder „robi wodę z mózgu” ludziom, propagując ideę zakazu posiadania broni przez zwykłych obywateli. Prokurator poprosił agencje reklamowe z całego kraju, lokalne gazety i stacje telewizyjne, a także polityków i gwiazdy, by włączyli się w akcję propagowania zakazu posiadania broni. O pomoc zwrócił się także do rad pedagogicznych, by te „każdego dnia, w każdej szkole i na każdym poziomie” organizowały pogadanki na ten temat.
W 2008 r. amerykański Sąd Najwyższy wydał kontrowersyjne dla niektórych orzeczenie. Sędziowie stwierdzili, że wprowadzony w dystrykcie Columbia zakaz posiadania krótkiej broni palnej ,oraz przepis nakazujący stosowanie blokad mechanizmów spustowych, są sprzeczne z drugą poprawką do konstytucji. Po tym wyroku, jak można się było spodziewać, przeciwnicy prawa do posiadania broni przepowiedzieli katastrofę. Burmistrz Waszyngtonu ostrzegał: „Więcej broni spowoduje wyłącznie wzrost liczby przestępstw z jej użyciem”. Burmistrz Chicago Richard Daley oświadczył, że wraz z burmistrzami miast w całych Stanach Zjednoczonych jest oburzony tą decyzją. – Należy się spodziewać wzrostu liczby ofiar śmiertelnych podczas strzelanin w stylu Dzikiego Zachodu – stwierdził i ostrzegł, że Amerykanie „będą sięgali po broń przy kłótniach rodzinnych i się pozabijają”.
Rzeczywistość okazała się jednak inna. Przeciwnicy prawa do posiadania broni mylili się. Nie doszło do apokalipsy. W 2009 r. w Waszyngtonie liczba zabójstw spadła aż o 25 proc. W 2008 r. popełniono ich w stolicy USA 186, a w 2009 r. o 46 mniej. Liczba zabójstw przypadających na 100 tys. mieszkańców spadła do 23,5 – w Waszyngtonie nie odnotowano takiej sytuacji od 1967 r.
Nie powinno to dziwić nikogo, kto analizował wpływ wprowadzenia zakazu posiadania broni na liczbę zabójstw. Liczba ta wzrasta wszędzie tam, gdzie uchwala się takie przepisy. Po wprowadzeniu w Waszyngtonie na początku 1977 r. zakazu posiadania broni liczba zabójstw gwałtownie wzrosła, także w porównaniu z innymi miastami. W 1976 r. liczba zabójstw popełnionych w Waszyngtonie przewyższała o 12 proc. średnią odnotowaną w pięćdziesięciu amerykańskich miastach o największej liczbie ludności. Dziesięć lat później liczba ta była wyższa od tej średniej już o 35 proc.
Źródło: American Thinker, AS.