7 marca 2012

Czytelnik wybaczy banał, jaki tu za chwilę padnie, ale inaczej doprawdy nie da się tego wyrazić: film Stevena Soderbergha zatytułowany Che – Rewolucja ogromnie mnie zaskoczył. Szedłem do kina święcie przekonany, że zobaczę socjotechnicznie sprawny panegiryk, który każe mi przez cały czas projekcji mocno trzymać na wodzy emocje, by nie poddały się szaleńczej sympatii, współczuciu i identyfikacji z psychopatycznym zbrodniarzem wielbiącym nieprzejednaną nienawiść, która wykracza poza naturalne ograniczenia istoty ludzkiej i czyni z niej gwałtowną, selektywną i zimną maszynę do zabijania. Tymczasem panegiryk okazał się do tego stopnia oleodrukowy, że wręcz zrodziło się we mnie podejrzenie, czy aby reżyser nie zamierzał zniszczyć ikony Rewolucji – czyż bowiem w przeciwnym razie obdarowywałby świat tak koszmarnym gniotem?

Przedstawiony w obrazie Stevena Soderbergha Ernesto „Che” Guevara to święty z obrazka: zrównoważony, opanowany, w ferworze walki nigdy nietracący zimnej krwi. Uczciwy i wrażliwy na krzywdę bliźniego – surowo karze niemoralność, tępi rozbój, każe zwracać zagrabione mienie. Na postojach czyta, notuje i uczy swych niepiśmiennych podwładnych trudnej sztuki składania liter i zestawiania cyfr. Łagodny jak ojciec, nigdy nie podnosi głosu. Do tego nie szczędzi zdrowia w walce o sprawiedliwość społeczną – tropikalna dżungla nieustannie rozbrzmiewa jego suchotniczym kaszlem rasowego bohatera romantycznego.

Wesprzyj nas już teraz!

Oto wizerunek tak słodki, że aż lepki. Skąd więc podejrzenie, iż Soderbergh zamierza zniszczyć ikonę? No, właśnie stąd! Pierwszym odruchem każdego niedouka, który zasiądzie przed ekranem, by obejrzeć przygody swego idola z dumą noszonego na piersiach, będzie odruch wymiotny. Przecież on się niczym nie różni od tych wszystkich sztywnych, koturnowych bohaterów, którymi zanudzają nas polonistki – taka myśl powinna nawiedzić każdego „T-shirtowego guevarystę”. Gdyby niżej podpisany, o ćwierć wieku młodszy, znajdował się w ich gronie, natychmiast po powrocie z kina wyrzuciłby podkoszulek do śmietnika, czując, że go oszukano, a już na pewno – obrażono jego inteligencję.

I przedrzemawszy połowę tego ciągnącego się jak toffi w upalny dzień i nudnego jak flaki z olejem filmu, nie tracąc przy tym nic z rozwoju akcji (reżyser najwyraźniej pragnąc wpisać się w lokalny klimat sięgnął po sprawdzone wzorce latynoamerykańskich telenowel), z pewnością nie wydałby pieniędzy na jego drugą część (omawiany obraz to zaledwie połowa dyptyku o brodatym apostole Rewolucji). Po co zresztą? Żeby zobaczyć bohaterską śmierć dzielnego Comandante w boliwijskiej głuszy i znowu poczuć się oszukanym? Zdążył już przecież sprawdzić w Internecie, że słynny Che poddał się bez walki, nietknięty, z pełnym magazynkiem, skamląc, iż żywy jest więcej wart niż martwy. Nie pojął tego, niestety, pijany żołnierz-idiota i jednym strzałem zrodził legendę.

 

Jerzy Wolak


Che – Rewolucja (The Argentine), reż. Steven Soderbergh, w roli. gł. Benicio Del Toro; Francja/Hiszpania/USA 2008; 126 min.

Tekst powyższy został opublikowany w nr. 8 magazynu „Polonia Christiana”.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 299 840 zł cel: 300 000 zł
100%
wybierz kwotę:
Wspieram