W podpoznańskim Kórniku ponad dachami domów patrzą na siebie dwie wyniosłe budowle – kościół i Zamek.
Wesprzyj nas już teraz!
Ongiś, czyli w wieku XV, poziom wody w Kórnickim Jeziorze był wyższy, a drewniane domy kórniczan znacznie mniejsze. Ale tak jak dziś po drugiej stronie Jeziora rozciągał się las Zwierzyniec. Tyle, że wówczas buszowało w nim mnóstwo szlachetnych kurów, czyli cietrzewi i bażantów, od których, być może, Kórnik wziął swoją nazwę i na które polowali panowie z Zamku. Owi panowie – Górkowie herbu Łodzia – wznosząc zamek, nadali wsi Kórnik prawa miejskie, zbudowali kościół i uczynili go ośrodkiem nowej parafii. Umowa z 1426 roku, zawarta pomiędzy Mikołajem Górką a cieślą Niklosem z Poznania, pozwala nam ujrzeć oczyma wyobraźni kształt owego pierwszego Zamku. Mistrz Niklos zadeklarował, że wzniesie:
…dwa domy… każdy z trzema salami czyli piętrami i ułoży na nich stropy z desek łączonych lepszej roboty… i dwie baszty okrągłe z odmiennemi belkami pięknego kształtu, również gzyms główny na sposób strzelnic… przejście w środku zamku… bramy i okna wielkie i małe… progi dębowe… kanały potrzebne… dwa wychodki… komin dla kuchni i strażnika mostowego… dwa przyczółki i słupy, gdzie rozciągnie się most zwodzony i kratę na końcu mostu z bramką… W dokumencie tym, złożonym po łacinie, po raz pierwszy w polskiej historii pada słowo „alkierz”. Zapisano bowiem dalej, że mistrz:
…na wykonanych przez się basztach, w zwykłej mowie „alkierzach”, zrobi na każdej dwie banie i to wszystko pokryje gontem…
Kościół jak królewska kaplica
Nie zachowała się, niestety, umowa o budowę kórnickiego kościoła, a z pewnością i ona musiała zostać spisana, tylko w kilka lat później niż umowa o budowę Zamku. Gdybyśmy ją jakimś cudem odnaleźli, przeczytalibyśmy w niej zapewne, że taki to a taki architekt ma wznieść świątynię na wzór świeżo przebudowanej na gotycką modłę kaplicy pałacowej królów polskich w Poznaniu. Bo gotycki kościół w Kórniku miał być po trosze właśnie „pańską kaplicą”. Panowie Górkowie chcieli mieć u siebie wszystko to, co najbardziej „królewskie” i „nowoczesne” zarazem. Zamierzali być panami pełną gębą. I udało im się to w następnym pokoleniu, które zaliczało się już do magnaterii. Uriel Górka, kanclerz Królestwa Polskiego, a potem biskup poznański, najchętniej rezydował właśnie w Kórniku, a tutejszy kościół wyniósł do rzędu kolegiat. Jego bratanek Łukasz ufundował w kolegiacie renesansowy i wielce teologiczny, malowany ołtarz Zwiastowania i Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny (tak zwany „tryptyk z Mądrego”).
Czyny heretyków, triumf Marii Panny i Biała Dama
Niestety! Tego ołtarza nie ujrzymy dziś w kościele, tylko w Zamku, a i to dzięki przypadkowi. Bowiem potomkowie wspomnianego Łukasza porzucili wiarę katolicką i najpewniej wyrzucili maryjny ołtarz z kolegiaty, ją samą zaś zamienili na zbór. Byli to po trosze warchoły, aczkolwiek w służbie Rzeczypospolitej bili Moskwę i posłowali do Francji, i osadzali na polskim tronie Henryka Walezego. Tylko gdy kapituła poznańska odmówiła im pochówku w katolickiej katedrze – chcieli strzelać do wrót tej świątyni z armat. Potem spasowali i postanowili urządzić sobie rodowe mauzoleum w Kórniku. Zamieszkały we Lwowie niderlandzki artysta, Henryk Horst, odkuł im piękne nagrobki z alabastru, a jakiś nieznany architekt wystawił kaplicę podobną do wawelskiej Kaplicy Zygmuntowskiej. Po tych czasach pozostały w kościele figury nagrobne, przepiękny alabastrowy krucyfiks i alegoryczna płaskorzeźba Ukrzyżowania Chrystusa. Arcydzieła renesansowej rzeźby.
Ale Pan Bóg, jak to się mówi, pisze prosto po krzywych liniach. Gdy w końcu XVI stulecia bracia Górkowie umarli (wszyscy bezpotomnie!), Zamkiem i kościołem zajęli się ich siostrzeńcy-katolicy. Natychmiast wyprowadzili stąd zbór i restytuowali katolicką parafię. Już wkrótce nad grobami zakamieniałych protestantów powstało katolickie sanktuarium Matki Boskiej Kórnickiej. W pieśni, którą tu potem ułożono, wierni dziękowali Maryi, że ich z szatańskiej paszczęki wyrwała.
Tymczasem Zamek niemal na całe stulecie pozbył się stałych lokatorów i przechodził z rąk do rąk, co mu specjalnie nie sprzyjało. Aż trafił w ręce zacnej rodziny Działyńskich. Niemniej dopiero w wieku XVIII pani Teofila z Działyńskich – primo voto Szołdrska, secundo voto Potulicka – znów postawiła Zamek i miasto na nogi. Z zamku uczyniła modną, barokową rezydencję. Kościół kazała wyremontować i cudownemu wizerunkowi Matki Boskiej wystawiła nowy ołtarz. Wspierała też co prawda starozakonnych i Niemców, dzięki którym po zarazach wojny północnej nakręciła się w Kórniku nowa prosperita gospodarcza. Teraz pani Teofila straszy ponoć w Zamku jako Biała Dama.
Hrabia Tytus
Powoli zbliżamy się w tej gawędzie do czasów, które wydały Zamek i kościół w dzisiejszych kształtach. Po zawierusze napoleońskiej majątek kórnicki odziedziczył hrabia Tytus Działyński, jeden z najwybitniejszych polskich arystokratów, zbieraczy, patriotów i… dziwaków. A dał on początek trzem pokoleniom niezwykłych właścicieli Zamku, tych, którzy zarówno Zamek, jak kościół ukształtowali zupełnie na nowo i przepoili nowym duchem.
Hrabiego Tytusa fascynowała Polska dawna i współczesna. O współczesną walczył, dawną upamiętniał, badał i odkrywał, poszukując dokumentów, książek, starej broni i dzieł sztuki. Stworzył z nich jedną z największych historycznych kolekcji w Polsce. Z łatwością można by złożyć niekończącą się litanię ważnych przedsięwzięć, jakimi zasłynął w dziejach polskiej nauki. Na przykład – odkrył jedyny znany dziś tom poezji Mikołaja Sępa Szarzyńskiego, dzięki czemu ów genialny poeta, aż dotąd nieznany, wszedł na trwałe do historii literatury. Dalej – wydał pierwsze polskie „reprinty” i rozpoczął wielką serię wydawnictw naukowych, poświęconych rzeczypospolitej szlacheckiej – Acta Tomiciana. Właśnie dla tych zbiorów Tytus zaczął przebudowywać swój Zamek. Po wielu latach, w dniu, w którym wyprawiał wesele swemu synowi, w sieni nowo przebudowanej rezydencji przemówił do gości w te słowa:
Kiedy prawo i słuszność straciły wszelką moc i powagę w sprawie polskiej… te na kształt zamków dźwigane słabe mury [stwarzać winny] tło dla haftu najmilszych naszych marzeń i nadziei, [gdyż] z braku sposobności do czynu [szerzyć trzeba] zamiłowanie do rzeczy ojczystych, jej wiary, jej sławy, jej literatury i pamiątek.
Neogotyk kościelny i zamkowy
W ten sposób hrabia myślał zarówno o przebudowie swego Zamku, jak i o odbudowie kórnickiego kościoła, który w 1836 roku spłonął. Najpierw więc stanął odnowiony kościół, a zaraz potem, od roku 1842, ruszyła przebudowa Zamku. Do prac nad tymi przedsięwzięciami Tytus zaangażował wybitnych architektów – Karla Friedricha Schinkla, Francesca Marię Lanciego, Antonia Corazziego i Enrica Marconiego – później zaś sam, z pomocą swego „przybocznego” architekta Mariana Cybulskiego przerabiał ich projekty i koordynował prace, jako że odbył studia na politechnice i znał się na rzeczy. Za jego sprawą zarówno nowa fasada kościoła, jak cały Zamek są dziś neogotyckie. Nie dajmy się zwieść współczesnym gustom, które neogotyku nie lubią. Tytus był prekursorem, wizjonerem. W jego czasach niewiele jeszcze było w Polsce budowli neogotyckich. Wznosząc je – tak jak nasi romantycy myślał o gotyku jako o sztuce epoki „bohaterskiej” i „arcychrześcijańskiej”.
Toteż Zamek i kościół zamierzył jako swego rodzaju artystyczne, romantyczne traktaty o dziejach Polski. Fasada kościoła miała zawrzeć w swoim cokole posągi „śpiących rycerzy” – nagrobki Górków, jako podwaliny i stróżów potęgi Rzeczypospolitej, którzy kiedyś obudzą się, wstaną i zwyciężą (wiemy o tym z dawnych rycin – bo ostatecznie nagrobki pozostały wewnątrz świątyni). Ponad nimi stanąć miały figury patronów Polski i Kościoła Powszechnego. Nad całością góruje dotąd wielka rozeta w trójkącie kościelnego szczytu – niczym gigantyczne Oko Opatrzności w symbolu Trójcy Świętej.
Zamek z kolei powstał na podstawie angielskich wzorników, ale swoją formą miał przypominać o tym, że stał tu już dawno, jeszcze za Jagiellonów. Jego wielka, ceglana wieża panuje nad okolicą – a wznosi się w miejscu dawnej, gotyckiej wieży zamku Górków. Na niej to właśnie hrabia Tytus kazał wywieszać biało-czerwoną chorągiew, przewrotnie tłumacząc pruskiej władzy, że nie eksponuje nielegalnej flagi polskiej, a tylko chorągiew rodzinną, w barwach herbowych (jego herb „Ogończyk” jest rzeczywiście czerwono-srebrny). Kórnicki Zamek stał się natychmiast wzorem dla wielu innych polskich ziemian i ważnym punktem odniesienia na mapie narodowej architektury pod zaborami.
Skazańcy
Tytusa nie zajmowały wyłącznie kolekcjonerstwo, prace artystyczne i naukowe. Był też człowiekiem czynu – i tę cechę przekazał swoim potomkom. W zamkowym Salonie zobaczymy portrety jego samego, jego stryja Ignacego i jego syna Jana. Przewodnicy zwykli nazywać to pomieszczenie „Pokojem Skazańców”, bo każdy ze sportretowanych brał udział w kolejnych powstaniach, był za to sądzony i skazywany, a na szali narodowej walki kładł cały majątek. Car pozbawił Tytusa wszystkich włości w zaborze rosyjskim, Niemcy dwukrotnie rekwirowali kórnicki Zamek. Sam Tytus był w 1831 roku adiutantem dyktatora Chłopickiego, zaś w roku 1848 sformował z kórniczan własny oddział kawalerii i ruszył przeciwko Prusakom.
Rok później w kościele odbyło się niezwykłe zgromadzenie – korzystając z niepokojów w państwie pruskim, Tytus zaprosił do Kórnika delegatów Ligi Polskiej, którzy uczynili ze świątyni gmach polskiego parlamentu pod zaborami. Obradom przewodniczył sam arcybiskup Przyłuski, w prymasowskiej szacie, jako Interrex.
Potem syn Tytusa, Jan walczył w powstaniu styczniowym w pierwszej linii, z karabinem w ręku, za co został zaocznie skazany na karę śmierci. Musiał spędzić wiele lat na emigracji. W kórnickim kościele towarzysze walk położyli mu epitafium z cytatem ze Słowackiego:
Lecz zaklinam – niech żywi nie tracą nadziei
I przed narodem niosą oświaty kaganiec:
A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie, przez Boga rzucane na szaniec…
Święci
Powyższe hasło brzmi zupełnie jak proroctwo, które do reszty wypełnili ostatni właściciele i lokatorzy Zamku: córka Tytusa, czyli Generałowa Jadwiga Zamoyska oraz jej dzieci Władysław i Maria. Jadwiga założyła Szkołę Domowej Pracy Kobiet i wychowała w ten sposób wiele pokoleń Polek. Osobiście pracowała w szkole i dawała przykład innym. Jest dziś kandydatką na ołtarze – Sługą Bożą.
Władysław i Maria żyli bezżennie, po to, aby móc cały swój majątek ofiarować narodowi. Tylko dlatego Władysław wykupił z obcych rąk Morskie Oko i część obecnego Tatrzańskiego Parku Narodowego – gdyby nie on, świerki na górskich przełęczach poszłyby pod kupiecką siekierę i tyle byśmy mieli z Zakopanego… Później, podczas konferencji wersalskiej działał jako „szara eminencja” na rzecz polskiej racji stanu. Nie afiszował się z tą działalnością.
W Kórniku pojawił się dopiero po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku, bo wcześniej odmawiał przyjęcia obywatelstwa Prus i nie wolno mu było przyjeżdżać do swoich włości. Dlatego też nie on, ale syn jego plenipotenta – mecenas Stanisław Celichowski – w roku 1918 sformował z kórniczan Kompanię Kórnicką. Był to pierwszy oddział, jaki w kilka godzin po rozpoczęciu walk zjechał do Poznania, aby skutecznie wesprzeć powstańców. Zamoyski wrócił do Kórnika już tylko po to, aby w roku 1924 utworzyć Fundację Zakłady Kórnickie, której przekazał wszystko. Na łożu śmierci wyszeptał podobno: Jak dobrze! Nic już nie mam!
Teraz troje Zamoyskich, matka i jej dzieci, spoczywają w krypcie parafialnego kościoła pod kaplicą Najświętszego Serca Pana Jezusa. W samej kaplicy wisi ich skromne epitafium, a wokół stoją proste ławy, opatrzone nazwami kórnickich cechów i Katolickiego Towarzystwa Robotników Polskich. To spośród nich wyszli powstańcy 1918 roku. W ten sposób dziedzice z jedynowładców miasteczka przeobrazili się w inspiratorów obywatelskiego ducha, z dumnych panów – w świętych dobroczyńców. Zaś dotychczasowi poddani stali się główną siłą parafii.
Gość w kórnickim Zamku
Na koniec wejdźmy do kórnickiego Zamku, tak jakbyśmy byli gośćmi Tytusa, Jana, Jadwigi, Władysława… pamiętając, że niegdyś przekraczano zamkowe progi w kolejności nieco innej niż obecnie. Niemniej, poza samą „trasą zwiedzania”, od czasów Tytusa zmieniło się tu niewiele. Zamek przetrwał czasy komuny w stanie niemal idealnym. Podobnie zachowane zamki i pałace możemy w Polsce zliczyć na palcach jednej ręki – będą to chyba tylko Łańcut, Kozłówka i Pszczyna. Ale Zamek Kórnicki wyprzedza je wszystkie, bo one są dziś już tylko muzeami, a on cały czas żyje tak, jak „zaprogramował” go ostatni właściciel, hrabia Władysław Zamoyski. Tu nadal istnieje i żyje wielka Biblioteka (dziś należąca do PAN-u), jak za czasów Zamoyskich jest tu czytelnia, do której przybywają naukowcy i są gościnne pokoje, w których badacze mogą zanocować. Wprawdzie dawne hrabiowskie komnaty to dziś muzeum, owszem, ale nie muzealnicy je urządzili – wyglądają tak, jakby ostatnia tutejsza lokatorka, hrabianka Maria, odeszła przed chwilą od biurka, albo jakby generałowa Jadwiga właśnie wstała z klęcznika w swojej sypialni.
Zacznijmy jednak od wejścia. Każdy z gości przechodzi wpierw nad fosą przez most, po czym dostaje się do sieni. Po drodze wszędzie dostrzega „stemple rodzinne” właścicieli – umieszczone na portalach, klamkach, sufitach i cudownych, intarsjowanych posadzkach herby Działyńskich i Zamoyskich: Ogończyk i Jelita. W sieni królują liczne inne tarcze herbowe, które układają się w drzewo genealogiczne Działyńskich-juniorów, tych właśnie, na których weselu hrabia Tytus wygłosił cytowaną wcześniej mowę. Syn Tytusa poślubił bowiem nie byle kogo – Izabelę z Czartoryskich, córkę Adama, „niekoronowanego króla Polski”.
Jeśli do Zamku wkraczał interesant, zatrzymywał się w tej właśnie sieni, po czym mógł wstąpić do gabinetu hrabiego. Prywatni goście szli dalej korytarzem do sali Czarnej, otwartej oknami na taras i park. Tu mogli wypić kawę. Z boku pozostawała sypialnia pani domu, apartament gościnny i salonik myśliwski dla zaufanych. Dziś wszystkie one są dostępne – pełno w nich pamiątek rodzinnych i dzieł znanych polskich artystów, które zakupił Tytus – Bacciarellego, Norblina, Grottgera. Natomiast z Sali Czarnej wejście wiodło do Jadalni i dużego Salonu. W Salonie – owym „Pokoju Skazańców” – gość zapoznawał się z portretami Działyńskich. W Jadalni perspektywa się zmieniała. Jej ściany i sufit ukazywały panoramę szlachty Obojga Narodów pod postacią cyklu herbów (wziętych z najstarszego polskiego herbarza, oczywiście ze zbiorów zamkowej Biblioteki) i portretów królów polskich (ten układ obrazów nieco potem zmieniono – obecnie portrety królów wiszą w górnym holu zamku).
Największa niespodzianka czeka gościa na piętrze. Tam już nie rodzina i rody szlacheckie, ale sama Rzeczpospolita jako taka ma swoje „miejsce trofealne”. Górna Sień Biała prowadzi do największego i najwspanialszego spośród zamkowych wnętrz – Sali Mauretańskiej. Zdobią ją herby poszczególnych prowincji Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego z czasów ich największej terytorialnej ekspansji. Pełno tu zbroi średniowiecznych i husarskich, mieczy, kopii, hełmów, buław hetmańskich i starych płócien z wizerunkami naszych zwycięstw. Zaś architektura Sali powtarza – rzecz ciekawa – kształt dziedzińców pałacu Alhambra w Grenadzie. Jak sądzą niektórzy, Tytus nawiązał tu do Mickiewiczowskiego Konrada Wallenroda, w którym czytamy sławną balladę – parabolę dziejów Polski:
Już w gruzach leżą Maurów posady,
Naród ich dźwiga żelaza,
Bronią się jeszcze twierdze Grenady…
Jacek Kowalski
Tekst ukazał się w nr. 4 dwumiesięcznika „Polonia Christiana”.