Nowoczesna cywilizacja europejska opiera się na wyparciu racjonalności, skorygowanym nieco liberalną miękką przemocą. Przemoc liberalna, głównie symboliczna, zawarta jest w nieracjonalnym i narzucającym charakterze tzw. narracji, zastępującej dyskurs rozumiany jako dochodzenie do prawdy. Rozwiązywanie sporów odbywa się dziś poprzez wykluczanie przeciwników kulturowych. Oto Makiawelizm 2.0.
Kiedy zastanawiałem się nad poważnie sformułowanymi w ostatnich latach propozycjami debaty świata zachodniego z islamem, nie sięgnąłem ani po teksty św. Jana Pawła II, ani też papieża Franciszka i to pomimo, że obaj są dziś postrzegani często właśnie przez pryzmat dialogu międzyreligijnego. Bliska im teologia gestów na tej niwie rozpływa się niczym mgła w obliczu konkretów i nie pozostawia żadnego mocnego punktu odniesienia. Również pojedyncze uwagi Jana Pawła II z książki „Przekroczyć próg nadziei” – poza ich krytyczną wymową wobec islamu – nie przynoszą żadnej dyskursywnej propozycji. Wobec tej sytuacji postanowiłem wrócić do wykładu ratyzbońskiego Benedykta XVI – tekstu, o którym wielu chciałoby chyba jak najszybciej zapomnieć, podobnie jak o deklaracji Dominus Iesus z 2000 roku, przygotowanej przez ówczesnego prefekta Kongregacji Nauki Wiary, kardynała Josepha Ratzingera. Co więcej, z całą pewnością wielu zapomnieć się udało. Oba te teksty nie były w żadnej mierze rytualnymi gestami pełnej dobrej woli, kościelnej nowomowy, ale próbą poważnego potraktowania Kościoła i świata. Przejrzenie kontekstu wykładu ratyzbońskiego przypomniało mi jednak, jak marne są szanse na jakikolwiek dialog w kulturze, która nieustannie o nim mówi, ale ostatecznie nie jest nim zainteresowana.
Wesprzyj nas już teraz!
Poza prawdą i rozumem
Wystąpienie Benedykta XVI nie wzbudziło właściwie żadnych pozytywnych reakcji, ani na Zachodzie, ani w obszarze cywilizacji islamskiej. Być może ze strony laickiej pojawiły się jakieś głosy aprobaty, trudno je dziś jednak odszukać w internetowej otchłani. Zapewne przychylnie zareagowałaby Oriana Fallaci, która jednak zmarła zaledwie kilka dni wcześniej. Co więcej, stanowisko takich ateistycznych sojuszników papieża Benedykta wydaje się wielce niejednoznaczne, gdy zapytamy ich o zasadniczy charakter kierujących nimi motywacji. Ze strony islamskiej zaś, poza jednym listem do papieża, mieliśmy same agresywne i lękowe zachowania sprowadzające się do atakowania Ojca Świętego, Watykanu i Kościoła. Oczywiście dziś możemy przerzucać się odpowiedzialnością, pokazywać, że Benedykt XVI nie zadbał o właściwy sposób dotarcia do odbiorców z przekazem, na którym mu zależało. Pytanie, czy to było możliwe, czy charakter nowoczesnych mediów nie wpisuje się trwale w patologie współczesnej cywilizacji. Mam na myśli podawanie informacji pociętej, fragmentarycznej i ostatecznie niezrozumiałej, ale za to ukierunkowanej na większą skuteczność liczoną uzyskanym wpływem, czyli władzą. Zatem władza, sterowanie emocjami zamiast informacji. Islam jest w tym względzie bardzo podobny.
W szerszej perspektywie Benedykt XVI znalazł się w kleszczach kultur, które sam zdiagnozował. Te zaś sięgnęły po przeciwciała, od dawna używane w różnych sytuacjach, aby obezwładnić rozum. To bowiem, o czym mówił papież podczas wykładu na ratyzbońskim uniwersytecie, dotyczyło form kultury wypierających się przekonania o racjonalności Boga i świata. Wypierających się przekonania o możliwości rozumnego poznania tych rzeczywistości, a także wypierających wiedzę o konsekwencjach społecznych wynikających z właściwego lub nie rozpoznania rzeczywistości. I tu przede wszystkim chodzi o dialog jako możliwość wzajemnego przekonywania się o prawdziwości sądów i na tej bazie uzgadniania, co jest właściwe, także społecznie. Benedykt XVI mówił o islamie odwołując się do przekładu dialogu cesarza bizantyjskiego Manuela II Paleologa z uczonym Persem, wydanego pod redakcją profesora Theodore Khoury’ego. Ten zaś wskazywał – powołując się na pisma Ibn Hazma – że islamski „Bóg” w istocie znajduje się ponad rozumem. Oznacza to, że gdyby chciał, mógłby nam nakazać wierzyć w kłamstwa, a także bez uszczerbku dla swojej natury zaprzeczać sam sobie. Czytamy w wykładzie ratyzbońskim: „dla cesarza, bizantyńczyka ukształtowanego przez filozofię grecką, to stwierdzenie jest oczywiste samo w sobie. Ale dla nauczania muzułmańskiego Bóg jest całkowicie transcendentny”. I dalej: „Ibn Hazn posunął się do twierdzenia, że Bóg nie jest związany nawet swoim własnym słowem i że nic nie mogłoby go zmusić, aby objawił nam prawdę. Gdyby taka była wola Boża, to możliwe, że musielibyśmy nawet praktykować bałwochwalstwo. Jego wola nie jest związana żadnymi naszymi kategoriami, nawet kategorią racjonalności”. Łatwo zdać sobie sprawę, że taki „Bóg”, który wydaje się być jakimś złośliwym, szalonym i despotycznym demiurgiem, może usprawiedliwić każde postępowanie dla rozszerzania się jego władzy.
To jednak tylko jedna strona medalu, czyli dokonującego się na naszych oczach zwarcia nowoczesności i islamu. Drugą stroną będzie nasza własna cywilizacja, która również w pewnym historycznym momencie porzuciła mariaż z rozumem jako zasadą organizującą świat, a także z przekonaniem o zasadniczym, a nie tylko instrumentalnym charakterze poznania racjonalnego. Ów „moment” możemy odnaleźć gdzieś u schyłku średniowiecza, w pewien sposób np. u Dantego w jego koncepcji dwóch celów ostatecznych rozdzielających poznanie kontemplacyjne, życie teoretyczne w klasycznym sensie, od rozumu praktycznego i władzy politycznej. Benedykt XVI przywołuje w swojej wypowiedzi innego wybitnego średniowiecznego autora, mianowicie Dunsa Szkota, który odchodząc od intelektualizmu na rzecz woluntaryzmu także wprowadzał rodzaj praktycznego sceptycyzmu i przekonania o wtórnym wobec woli charakterze racjonalności. „Ostatecznie [woluntaryzm] doprowadził do twierdzenia, że możemy poznać jedynie Bożą voluntas ordinata. Ponad nią znajduje się dziedzina Bożej wolności, mocą której [Bóg] mógłby uczynić wszystko przeciwnie do tego, co w rzeczywistości uczynił. To daje początek stanowiskom, które wyraźnie zbliżają się do stanowiska Ibn Hazma i które mogłyby nawet doprowadzić do obrazu Boga kapryśnego, który nie jest nawet związany prawdą i dobrocią”. Zatem to, co możemy rozpoznać swoim rozumem, to są Boże nakazy, ale samego Stwórcy nie możemy rozpoznać. Ostatecznie to przekonanie o niemożliwości rozpoznania Boga doprowadza do przekonania, że nie jest On związany sam sobie racjonalnością lub przynajmniej, że nie ma analogii pomiędzy rozumem człowieka i Boga. Zatem także Bóg praojców nowoczesności ostatecznie mógłby nam nakazać to, co chce i Mu się podoba, a my nie bylibyśmy w stanie przeniknąć przesłanek, jakie kierują Jego wolą. Pozostaje otwartym pytanie, czy możemy mówić o wpływie na woluntarystów chrześcijańskich wywieranym przez myślicieli islamskiego średniowiecza, które pod wieloma względami było pewnego rodzaju apogeum intelektualnym tej kultury.
Przemoc liberalna, przemoc islamska
Proces instrumentalizacji rozumu inaczej – rzecz jasna – potoczył się w cywilizacji zachodniej, a inaczej w cywilizacji islamu. W Europie doprowadził do wyparcia Boga jako racjonalnej hipotezy w ramach redukcji obrazu świata, przychodzącej razem z kształtującym się naturalistycznym paradygmatem naukowym. U jego początku stali właśnie tacy pisarze jak wspomniany Duns czy Ockham, ale także Dante. Z czasem przekonanie o Bogu (utożsamionym z kapryśnością), jako „zbędnej hipotezie” naukowej stało się jednym z ideologicznych fundamentów kultury. Natomiast w islamie zachowana i utrwalona została akceptacja dla irracjonalnego charakteru władzy Boga i władzy ziemskiej, dla uzasadnienia przemocy stosowanej w formie agresji politycznej, a także czegoś, co można znaleźć w ideologiach nowoczesnych – systemowego kłamstwa jako sposobu osiągania celów. Nie zdziwi nas już pewnie, że pisarze islamu wprost odwołują się do zasady podwójnej prawdy tam, gdzie islam pozostaje w sprzeczności na przykład z nauką. Cóż, Bóg tak chciał!
Wydaje się natomiast, że problemem, który stoi teraz przed tzw. Zachodem czy postchrześcijańską formą cywilizacji i dotyczy obu tych króciutko scharakteryzowanych kultur, jest ich przemocowy charakter. Nowoczesna cywilizacja europejska oparta jest na wyparciu racjonalności skorygowanym nieco liberalną miękką przemocą. O tej swoistej „walce o uznanie” i jej słabości w konfrontacji z islamem pisałem w tekście „Liberalna kultura napędza islam”. Przemoc liberalna jest głównie przemocą symboliczną, zawartą w nieracjonalnym i narzucającym charakterze tzw. narracji, które poprzez swoją retorykę oddziałują zastępując dyskurs. Dyskurs rozumiany, oczywiście jako dochodzenie do prawdy. W cywilizacji liberalnej rozwiązywanie sporów odbywa się przez wojny narracyjne i jest to faktycznie walka tożsamości, walka na kapitał społeczny, propagandę na różne formy coraz sprytniej kamuflowanego wykluczania przeciwników kulturowych. Moglibyśmy powiedzieć – Makiawelizm 2.0. Mamy też cywilizację islamską, która ukształtowała wspaniałych, godnych podziwu myślicieli, ale gdy mówimy o praktycznym życiu idei islamskiej to widzimy przemoc terrorystyczną, przemoc wobec kobiet w rodzinach, wobec innowierców i różne postacie przemocy międzyreligijnej. A także zdolność to chytrości rozumu będącej kluczem do politycznego zwycięstwa w liberalnej cywilizacji Zachodu.
Trudno nie być sceptycznym co do możliwości dialogu nowoczesnej cywilizacji zachodniej, europejskiej i islamu wobec pewnych zasadniczych tendencji w nich zawartych. Wobec tych nieprzezwyciężalnych problemów zadaniem opinii chrześcijańskiej jest wzywanie do obrony społeczeństwa, nawet do obrony liberałów przed nimi samymi. Chodzi o ratowanie niedoskonałych, ale lepszych form życia społecznego, które jeszcze znajdujemy w Europie. Choćby w Polsce. W Europie islamskiej nie czeka nas nic dobrego.
Tomasz Rowiński