18 listopada 2016

Zero-jedynkowi rygoryści, czy obrońcy moralnego Westerplatte?

(.lifesitenews.com)

Po jednej stronie są „rygorystyczni konserwatyści”, którzy ciągle mówią o grzechu, nie dostrzegają potrzeb współczesnego człowieka. Po drugiej jest „słuchające Magisterium”, ukierunkowane nie tyle na suche przepisy doktryny, co raczej na „wezwania duszpasterskie”. Tak rzeczywistość w Kościele opisują ci – od niemieckich kardynałów forsujących „zmianę paradygmatu Kościoła”, po naszych katolickich publicystów dających odpór wszystkim zgłaszającym swoje wątpliwości wobec skutków Franciszkowego „rabanu” – którzy oczywiście nie chcą podziałów w Kościele i stronią (deklaratywnie) od ferowania zero-jedynkowych osądów.

 

Ostatnio taki zabieg myślowy daleki od logicznej spójności zastosował komentator „Gościa Niedzielnego” (J. Dziedzina), który zestawił czterech kardynałów, sygnatariuszy listu z 19 września br. do prefekta kongregacji nauki wiary (nie do papieża, jak mylnie twierdzi autor) z opisanymi w Ewangeliach faryzeuszami domagającymi się od Pana Jezusa odpowiedzi „albo tak, albo nie”, tak aby „pochwycić go na słowie”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Cóż, można odpowiedzieć, że na kartach Ewangelii to sam Zbawiciel domaga się do swoich uczniów, by ich „mowa była tak – tak, nie – nie”, bo co nadto jest „od Złego pochodzi”. Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie zasugeruje, że to „zbytni rygoryzm”?

 

Obowiązkiem każdego kardynała Świętego Kościoła Rzymskiego jest doradzanie papieżowi w ważnych dla Kościoła sprawach. Czy może być ważniejsza sprawa od zachowania wierności nauczania Kościoła nie jakiemuś faryzejskiemu nauczaniu, ale słowom samego Chrystusa, który niejednokrotnie na kartach Ewangelii i przez tysiąclecia historii Kościoła mówi o nierozerwalności sakramentu małżeństwa i który przez swoich Apostołów (por. św. Pawła) ostrzega przed niegodnym przyjmowaniem Sakramentu Ołtarza. A do zakwestionowania tych słów sprowadzają się kontrowersyjne fragmenty adhortacji „Amoris laetitia”, co do których swoje wątpliwości zgłaszają (bo mają taki obowiązek jako kardynałowie!) czterej sygnatariusze listu.

 

Nie ma zero-jedynkowych sytuacji? Należy ich unikać, bo tchnie to faryzeizmem? A co w takim razie z „moralnym Westerplatte”, „sprawami, od których nie można odstąpić, nie można zdezerterować”? Co z wezwaniem, by „wymagać nawet wtedy, gdy inni od nas wymagać nie będą”? Przecież te czasy, które przepowiadał św. Jan Paweł II (w zaprezentowanej przez komentatora „Gościa” logice również zero-jedynkowy faryzeusz), już nadeszły.

 

W tle krytyki formułowanej pod adresem kardynałów Burke’a, Brandmüllera, Caraffy i Meissnera tkwi głębszy problem; problem błędnego rozumienia miłosierdzia. Widać to również w sposobie inkryminowania tego listu przez red. T. Teluka w „Małym Dzienniku”. Swoją drogą to ciekawe, że autor zarzucający czterem kardynałom występowanie przeciw programowi duszpasterskiego miłosierdzia papieża Franciszka, sam z pewną dezynwolunturą (delikatnie mówiąc) odnosi się do praktyki odpustów. Przypomina się w tym kontekście niedawne spostrzeżenie prof. Roberto De Mattei, który zauważył, że w czasie Jubileuszowego Roku Miłosierdzia temat odpustów zupełnie zniknął z nauczania papieża i innych pasterzy Kościoła. Rzeczywistym problemem Kościoła powszechnego jest bowiem nie tyle spowiedź o takiej, czy innej taryfie, co raczej fakt zaniknięcia w wielu krajach praktyki spowiedzi jako takiej.

 

Kto nie potrzebuje miłosierdzia? Bóg, bo jest bez grzechu. Co zrobić z tym lepszym, bo współczesnym człowiekiem, który przeważnie czuje się jak Bóg? Nie tylko nie uznaje swojej grzeszności, ale nie uznaje grzechu jako takiego. Wydaje się więc, że „potrzeba duszpasterska” nakazywałaby w tej sytuacji tym usilniejsze przypomnienie współczesnemu człowiekowi jego grzesznej kondycji, a nie chowanie się za formułkami o „zero-jedynkowych odpowiedziach” i „spowiedziach taryfowych”. Łaski Bożego Miłosierdzia nie należy mylić z „korektami” prawa kanonicznego w zakresie unieważnienia małżeństw, czy dopuszczania do Komunii św. osób rozwiedzionych żyjących w cywilnych związkach. Po co komu Boże Miłosierdzie, jeśli wszystko załatwi przypis do adhortacji?

 

Parę dni temu biskup Passawy Stefan Oster napisał na swoim blogu obszerną analizę przyczyn współczesnego kryzysu Kościoła w Niemczech. Moim zdaniem analiza dotyka istoty rzeczy nie tylko w odniesieniu do Kościoła naszych zachodnich sąsiadów. Odnosząc się do popularnego nad Renem w epoce tzw. reform posoborowych hasła „Przesłanie radości zamiast przesłania strachu” („Frohbotschaft statt Drohbotschaft”), biskup Oster zauważył: „Jednym z głównych problemów tamtego czasu jak i obecnie jest to, że wraz z wielkim i nowym „otwarciem się na świat” księży, zakonników i Kościoła generalnie, ta głoszona przez Sobór [Watykański Drugi] radosna wieść o powszechnym zbawieniu potajemnie przekształciła się w swego rodzaju „automatyzm zbawienia”: Skoro Bóg kocha wszystkich ludzi i dla wszystkich umarł, z pewnością więc wszyscy będą zbawieni, automatycznie!”.

 

Bawarski biskup zauważył wyparcie ze współczesnego przepowiadania w Kościele tych fragmentów Ewangelii, które wprost mówią o konieczności wyrzeczeń i pracy nad sobą, o konieczności „podjęcia swojego krzyża”: „Dzisiejszy kryzys powołań do kapłaństwa i zakonów, oprócz innych czynników bierze się właśnie z tego, że tylko w  nielicznych parafiach, wspólnotach istnieje doświadczenie wiary, w którym podkreśla się i żyje się tym, że w wierze chrześcijańskiej chodzi o osobiste opowiedzenie się za Chrystusem oraz tym, że im bardziej głęboka jest duchowa droga osoby wierzącej, tym bardziej droga ta musi być wyrazista”.

 

Jakby to powiedzieć? Zero-jedynkowa?

 

 

Grzegorz Kucharczyk

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie