Europejskim „elitom” spieszy się, by na całym kontynencie zapanował dobrobyt, tak jak na postępowym Zachodzie. Sęk w tym, że przejawiać ma się on w mnogości sodomickich praktyk oraz islamskim „ubogaceniu kulturowym” zabarwionym nutą krwawych zamachów. Cóż, w obliczu takiej oferty lepiej pozostać w „zacofanym zaścianku”, niż stać się prymusem. Martwym prymusem.
Zapał środowisk liberalno-lewicowych, także tych z Polski, w ściąganiu na nasz kraj nieszczęścia w postaci niekontrolowanego tłumu imigrantów wyznających Allaha, musi budzić niepokój. Szczególnie, że tego typu rozwiązania są forsowane mimo wyraźnego sprzeciwu kierującego się rozumem i instynktem samozachowawczym społeczeństwa. Podobny opór widać na linii kulturowej, gdzie „postępowcy” usiłują zaszczepić w Polaku ideologię gender. Marsze dla Życia i Rodziny pokazały, że tradycyjne wartości mają się w naszym kraju całkiem nieźle, zatem i na tym polu rewolucjonistom łatwo nie będzie.
Wesprzyj nas już teraz!
W obu przypadkach – zarówno kulturowym, jak i imigranckim – trzeba zachować czujność. „Postępowcy” nie śpią i wykorzystają każdą okazję, by zrealizować swe postulaty. A każdy z nich prowadzi wcześniej czy później do jakiejś śmierci – małżeństwa, rodziny (w przypadku uległości wobec gender), po śmierć fizyczną włącznie (jeśli na wzór Zachodu wpuścimy do kraju dżihadystów ukrytych pod płaszczami uchodźców).
Skupmy się jednak na imigranckim wątku. Aktualnie przeżywa on w głowach polskich polityków pewną przemianę. Nie chodzi już bowiem o przyjęcie zadeklarowanych przez rząd PO-PSL 7 tysięcy imigrantów w ramach europejskiej solidarności w rozładowywaniu „kryzysu imigracyjnego”, ale stworzenie precedensu, wyłomu w głowach „PiS-owców”, którzy uparcie odmawiają sprowadzenia do Polski nachodźców.
Z pomocą przyszła Komisja Europejska, która zechciała zająć się niepokorną Polską, Węgrami i Czechami, krajami, które nie wywiązują się z podjętych zobowiązań, a odpuściła Austrii, bo ta zadeklarowała chęć współpracy. Opozycja w Polsce ruszyła do boju. Skoro KE „odpuszcza” już za deklarację przyjęcia kilkudziesięciu imigrantów, to Polska mogłaby wykorzystać ten fakt i pokazać, że jest i chce być w Europie na równych warunkach. Taką decyzją rządu o gotowości przyjęcia choćby 50 „kryzysowych” uchodźców załatwilibyśmy sobie spokój od utyskiwań Komisji, a i fundusze europejskie dla naszego kraju nie byłyby zagrożone.
Trudno o większą bzdurę! Jeśli idzie o pieniądze, to sami „eurokraci” przyznali, że KE nic Polsce zabrać nie może, a jeśli nawet, to „może” i „niekoniecznie” i to po 2020 roku. Zaś decyzja „na tak”, nawet dla skromnej grupki islamskich imigrantów w Polsce, zakończyłaby się wielką awanturą, a nie spokojem. Jest bowiem pewne, że wyborcy PiS uznaliby taki krok rządu za zdradę, co skrupulatnie zostałoby rozliczone podczas najbliższych wyborów, o ile nie wcześniej – na ulicach. I na to liczy opozycja, która wykorzystałaby imigrantów jako paliwo polityczne. Bo chyba nikt na poważnie nie traktuje tej udawanej troski polityków o losy uciekinierów ekonomicznych i bojowników ślubujących wierność Państwu Islamskiemu, mylnie nazywanych czasem w niektórych kręgach syryjskimi kobietami i dziećmi.
Taka decyzja byłaby wyłomem w dotąd jednolitym antyislamskim rządowym murze i precedensem do sprowadzenia do Polski kolejnych radykalnych islamistów. A to już prosta droga do nieszczęścia. Spokojne dotąd Warszawa, Kraków, Wrocław… stałaby się równe takim europejskim metropoliom jak Bruksela, Berlin, a może i nawet Paryż! I „w tym kraju” ulice wielkich miast w końcu oddychałaby „normalnością”, mierzoną kolejnymi zamachami, które w takich miejscach po prostu się „zdarzają”.
By sięgnąć po swoje, politycy zwykle dalecy od nauki Kościoła, nagle zaczęli niby wsłuchiwać się w głosy hierarchów, przywoływać słowa papieża i interpretować je wedle własnego zapotrzebowania, i na znaną już melodię: „musimy przyjąć uchodźców”. Tymczasem głos Kościoła idzie nieco w innym kierunku. Mówi, owszem o miłości bliźniego i uczynkach miłosierdzia, ale też o prawie do godnego mieszkania w swoich krajach i trwałych rozwiązaniach to prawo gwarantujących. Wskazuje też w pierwszej kolejności potrzebę „zaangażowania całej wspólnoty międzynarodowej w celu wygaszenia konfliktów i przemocy, które zmuszają ludzi do ucieczki”. O tym politycy jakoś nie wspominają. Mowa tu też o obowiązkach strony przyjmowanej, czyli integracji. Doświadczenia Zachodu w tym zakresie? Obraz rujnowanych kościołów, powstających meczetów i stref „no go”, do których Europejczyk nie powinien się zapuszczać mówi wystarczająco wiele.
Nie dajmy zatem się nabrać na oratorskie sztuczki, groźby i prośby. Jeśli chcemy pomagać osobom krzywdzonym przez Państwo Islamskie, kierujmy tę pomoc do ich miejsc zamieszkania – tak jak to czyni Kościół. Ci, którzy tam naprawdę są i pomagają prawdziwie potrzebującym, wyraźnie mówią, że to jest najlepsza droga. Wyludnienie Syrii z chrześcijan poprzez stymulowanie migracji „socjalem”, przenoszenie całych zagrożonych ekstremizmem wiosek – bo i takie pomysły się pojawiły w głowach „eurokratów” – to droga może i szybka, ale błędna i prowadząca wprost ku cywilizacyjnej zapaści Zachodu. Pierwsi tę najwyższą cenę płacą już ci, co zbyt szybko dali zwieść się złemu urokowi „multikulti”. Nie chcemy być następni.
Marcin Austyn