Kumulacja ataków medialnych na Polskę w światowych środkach masowego przekazu po raz kolejny unaoczniła słabość polityki informacyjnej państwa i brak zorganizowanej polityki historycznej. Efektem jest kiepski wizerunek kraju za granicą i wymuszanie na Polsce tłumaczenia się za nie swoje winy. Czy można to było rozegrać inaczej?
Zbyt długie trwanie takiej sytuacji będzie w oczywisty sposób obniżać i tak niewielki prestiż naszego państwa, co prowadzić może do kolejnych strat ekonomicznych. Czy nas na to stać? Dzisiaj tak naprawdę rodzi się pytanie nie o to, czy nas stać, aby stworzyć publiczne media, nadające w różnych językach programy radiowe i telewizyjne, czy raczej nas nie stać na to, aby nadal nie liczyć się w światowym, a przynajmniej europejskim, rynku mediów.
Wesprzyj nas już teraz!
Słabość nie do ukrycia
O słabości polskiej polityki informacyjnej pisaliśmy na portalu „PCh24.pl” jeszcze w listopadzie ubiegłego roku, gdy nic nie zapowiadało jatki medialnej, jaką zgotowano nam w mass mediach światowych w lutym i marcu z powodu stosunków polsko-żydowskich. Przypomnijmy tylko krótki cytat z listopadowego artykułu na naszym portalu: „Od czasu wejścia do Unii Europejskiej mamy ambicje – przynajmniej deklarowane – bycia jednym z ważniejszych rozgrywających na Starym Kontynencie, walczącym o pokój w Azji i w Afryce. Za wskaźnikami ekonomicznymi i chęciami politycznymi nie idą jednak żadne efektywne działania w polityce informacyjnej. Z efektów dotarcia do własnego społeczeństwa z dobrą polityką informacyjną każdy rząd jest rozliczany przez naród w wyborach. Jak można jednak ocenić władze państwowe za umiejętność przekładania celów polskiej polityki zagranicznej na wizerunek Polski w świecie?”
Zwracaliśmy więc z dużym wyprzedzeniem uwagę na brak przełożenia celów polityki zagranicznej na sposób i jakość przekazu wśród społeczeństw innych państw. Niestety, dość szybko okazało się, że brak polityki informacyjnej adresowanej do odbiorców w Europie i w innych rejonach świata może nas kosztować bardzo dużo. Kosztem utraty wizerunku jest nie tylko obniżenie prestiżu państwa w oczach innych społeczeństw, ale koszt może dość szybko przybrać bardzo wymierny charakter i może być liczony w złotówkach, euro i dolarach. To mogą być nie tylko straty, będące pochodną płaconych przez Polskę odszkodowań, mniejszych wpływów z budżetu UE. Wiemy, że są one uzasadniane bardzo pokrętnie, ale zyskują poparcie wśród polityków za granicą, budujących swój obraz Polski na podstawie tego, co podsuwają im ich media. Negatywne dla kraju mogą być też straty ze zmniejszenia się poziomu inwestycji, wpływów z turystyki czy burzenia dobrego wizerunku polskich produktów za granicą, w czym ostatnio celują nasi przyjaciele z Grupy Wyszehradzkiej – Czesi. Bierność polskich mediów we wspieraniu celów polityki państwa na arenie międzynarodowej jest zaskakująca, jeżeli porównamy ją z wymiarem działań mediów publicznych w znacznie mniejszych od Polski krajach azjatyckich i europejskich.
Pociski bez armat
Porównywalna z Polską co do liczby mieszkańców Ukraina, także walcząca o swój wizerunek w Europie i na świecie, znacznie szybciej niż Polska wzięła się za promocję swojego punktu widzenia. Jeszcze w trakcie rewolucji Euromajdanu w 2014 roku uruchomiono angielskojęzyczny kanał „Ukraina Today”, z serwisami informacyjnymi, programami kulturalnymi i publicystycznymi, promujący Ukrainę w świecie. Z pewnością miała to być odpowiedź na rosyjską tubę informacyjną, profesjonalnie robiony program całodobowy Russia Today, który dzisiaj ma poza kanałem informacyjnym również swoje wersje historyczne i dokumentalne.
Skuteczności Russia Today dowodzi fakt, że w sytuacjach zamieszania politycznego, jak w końcu ubiegłego roku, Amerykanie ograniczyli dostęp dziennikarzy Russia Today do parlamentu, a w odpowiedzi kilka z mediów amerykańskich, adresowanych do obywateli Federacji Rosyjskiej, Rosjanie uznali za „pełniące funkcje zagranicznego agenta” i również poddali obostrzeniom ich pracę na terenie Rosji.
We współczesnym świecie broń medialna jest bowiem uznawana za ważny oręż w rękach władz państwowych, a potencjał uzbrojenia naszego państwa wypada mizernie wobec innych. Co z tego, że mamy chwalebną historię i w wielu kwestiach politycznych rację, skoro o argumentach Polski mogą dowiedzieć się obywatele naszego kraju, a inni skazani są na to, co serwują im ich media, o czym przekonujemy się słuchając wiadomości chociażby o II wojnie światowej. Mimo upływu lat mamy w magazynach tylko bardzo dużo amunicji w postaci faktów i dowodów, ale nie mamy armat, aby tę amunicję wykorzystać w przekazie medialnym.
W tyle peletonu
Wracając na nasz grunt europejski możemy ocenić, jak wiele nie zrobiliśmy, by nasz kraj uzbroić w oręż medialny. U naszych wschodnich sąsiadów obecnie rolę przekaźnika informacji z ukraińskiego punktu widzenia pełni już państwowy kanał telewizji satelitarnej UA TV, nadający od 1 października 2015 roku, obecnie w czterech językach (ukraiński, rosyjski, angielski, krymskotatarski). Maleńka Estonia (1,3 mln mieszkańców, mniej niż sama Warszawa), na stronie swojej telewizji państwowej (kilka kanałów TV, w tym jeden rosyjskojęzyczny ETV+) potrafi umieścić informacje po estońsku, angielsku i rosyjsku, a na stronie TVP Info może dowiedzieć się cokolwiek tylko zainteresowany władający językiem polskim. Nawet azjatycki Kazachstan (18 mln obywateli) w 2002 roku uruchomił CaspioNet (dzisiaj Kazakh TV), własny kanał prezentujący wizję polityki państwa w językach kazachskim, rosyjskim i angielskim.
Korzystniej od Polski prezentują się pod względem dostępności językowej dla obywateli w świecie media państw kaukaskich czy arabskich. Najbardziej znany program TV w świecie, będący narzędziem Kataru, to oczywiście telewizja Al Jazeera – angielskojęzyczna dla świata zachodniego, ale dla muzułmanów w różnych państwach emitująca również specjalne kanały: Al Jazeera Türk (po turecku) i Al Jazeera Balkans, nadawana w języku… serbsko-chorwackim.
Przykładów zahamowania rozwoju polskich mediów można podać więcej, chociażby porównując liczbę wersji językowych portali informacyjnych internetowych czy ubogość Polskiego Radia w tym co emituje (przez internet) w innych językach. Jedynym wyjątkiem jest nadająca od 10 lat TV Biełsat, która jest samotnym poletkiem polskiej polityki, robionym już bez wsparcia z UE. Ta stacja nadaje w języku białoruskim, choć na Białorusi mieszka obecnie najwięcej Polaków – szacuje się że liczba naszych rodaków na Białorusi może wahać się do 0,5 mln do nawet 1,2 mln, czyli nawet do kilkunastu procent wszystkich obywateli. Dla nich jednak nie mamy oferty w języku polskim.
Przy dzisiejszej marności językowej publicznych mediów możemy jak na niedostępne Himalaje popatrzeć na potencjał Rosji (Russia Today, Sputnik i wiele portali w kilku wersjach językowych), Niemiec (Deutsche Welle – niemiecki, angielski, hiszpański i arabski), Wielkiej Brytanii (BBC) albo Francji (France 24 – (francuski, angielski i arabski)… o Stanach Zjednoczonych nie mówiąc (prywatna CNN w kilku wersjach językowych, m.in. po hiszpańsku i turecku).
Syrenką na rajd formuły I
Nasz ład medialny możemy podzielić na dwa duże segmenty rynku – prywatny i publiczny. W zakresie mediów elektronicznych i tradycyjnych (wydawnictw drukowanych) widoczna jest defensywa wydawców i nadawców publicznych wobec sektora prywatnego. Liczba programów telewizyjnych produkowanych przez podmioty prywatne zdominowała media publiczne. W większym stopniu w obszarze telewizji, w mniejszym na polu programów radiowych. Media prywatne ukierunkowane są w sposób naturalny na działalność zarobkową, ale misją mediów publicznych powinno być współgranie i wspieranie polityki państwa, budowanie czegoś co można określić polską racją stanu. A z tym jest słabiutko.
O ile techniczne możliwości publiczne radio i telewizja mają na dobrym, o ile nie na bardzo dobrym poziomie, o tyle organizacyjnie nie są przygotowane do prowadzenia polityki informacyjnej dla zagranicy. Zarówno dla Polaków mieszkających za granicą, jak i dla obywateli różnych państw, do których powinny docierać prawdziwe komunikaty i rzetelne informacje z Polski.
Spośród wielu kanałów, finansowanych przez publiczną TV, rolę naszego komunikatora dla zagranicy miała pełnić TV Polonia. Oglądając dzisiaj ten program nadal trudno zrozumieć,czy jest to serwis powtórek dla widza krajowego, czy jakaś marginalna pomoc w nauce języka angielskiego poprzez umieszczanie napisów w języku angielskim przy części pozycji programu. Jaskółką zmian jest komunikat z portalu TVP, mówiący o tym, że od 12 marca (dopiero 2018 roku!) główny serwis informacyjny Telewizji Polskiej będzie tłumaczony i nadawany w języku angielskim codziennie o godz. 00:45 w TVP Polonia.
W takim tempie pełny program dla angielskojęzycznych widzów zostanie pewnie zbudowany za kilka dekad, a prezentacja polskiego punktu widzenia potrzebna nam jest dzisiaj. A właściwie potrzebna nam powinna być od zawsze, nawet przed 1989 rokiem. Dorobek Polski w tym zakresie jest mizerny, tak jak mizerny jest dostęp dla obywateli innych państw do wiadomości z Polski, nie okraszonych komentarzami zagranicznych dziennikarzy i polityków. I perspektywy zmiany tej sytuacji na razie nie widać. Tymczasem wydaje się, że – skoro Warszawa nie radzi sobie z tym problemem – publiczne radio i TV mogłyby lepiej wykorzystać potencjał ludzki w regionalnych ośrodkach. To zmniejszyłoby ich marginalizację w produkcji programów i pozwoliło na specjalizację. Duże ośrodki TV i radia mogłyby na przykład podjąć się produkcji programów w wybranych wersjach językowych, odciążając organizacyjnie stolicę oraz wykorzystując zaplecze naukowe i kulturalne środowisk poza Warszawą.
Czy polskie media publiczne doczekają się dobrej zmiany w szybkim tempie? Na razie dostawaliśmy tylko obietnice różnych projektów, w tym szybko upadłego pomysłu powołania Telewizji Wyszehradzkiej. Dzisiaj już widzimy, że próba reakcji na zmiany w ustawie o IPN za pośrednictwem mediów trafiła do odbiorców w Polsce, ale nie do tych, których powinniśmy przekonać za granicami. Jeżeli intencją kreatorów polskiej polityki jest naprawdę zbudowanie dobrego obrazu Polski w świecie, to zmiany powinny być błyskawiczne. Ich brak będzie zawsze rodził pytanie o to, czy nam jako dużemu państwu w środku Europy naprawdę zależy na silnej pozycji i realnym udziale w polityce światowej?
Jan Bereza