Polska alkoholska, wszeteczna, warcholska – taki portret naszej (i swojej…?) ojczyzny: odrażającej, brudnej, złej, niestrudzenie a konsekwentnie z filmu na film dopracowuje Wojciech Smarzowski.
Stwierdzenie, iż Smarzowski kręci wciąż jeden i ten sam obraz, jest, owszem, prawdziwe, aczkolwiek nie oddaje w pełni istoty rzeczy. Twórca ów bowiem postawił przed sobą ambitny cel nakreślenia spójnej, wieloaspektowej wizji Polski i Polaków, swoistej panoramy polskiego (w jego mniemaniu) charakteru, stylu życia i etosu. Cel owszem ambitny, acz bynajmniej niechlubny. A to z powodu użytych doń środków artystycznych. Czyż bowiem można wznieść piękny monument z błota, pomyj i ekskrementów?
Wesprzyj nas już teraz!
Takimi właśnie „farbami” maluje Polskę uznany reżyser. Oto w każdym z jego filmów oglądamy niezmiennie tę samą „smutną jak kondukt w deszczu pod wiatr” krainę pokrytą domami złymi, w których aż kipi od brudu (moralnego i fizycznego), występku i zbrodni. Zamieszkujące ów kraj prymitywne plemię od pierwszego wejrzenia sprawia odpychające wrażenie. Ręce ich lepkie, a gardła pełne gorzały; dusze ich chciwe, a ciała lubieżne; zamiary ich podłe, a cele haniebne; język ich chamski, a oddech nieświeży; do tego „wzrok dziki, suknia plugawa”. Nie ma takiego świństwa, po które nie zawahają się sięgnąć; nie ma takiego plugastwa, w którym się z rozkoszą nie unurzają; nie ma takiej nikczemności, której nie popełnią z pijackim zaśpiewem na ustach.
Tak nas widzi Wojciech Smarzowski. I od „Wesela” po „Kler” konsekwentnie tę swoją wizję rozbudowuje o kolejne wątki – bo nie chodzi wyłącznie o ukazanie ohydy naszej powszedniej tu i teraz (czemu miały służyć „Wesele”, „Dom zły” i „Drogówka”), ale o udowodnienie, że to nie zwykła przypadłość, lecz nasza najgłębsza substancja, ponieważ zawsze byliśmy wredni (patrz: „Róża” i „Wołyń”), i wreszcie wskazanie fundamentalnej przyczyny tego stanu (to zadanie „Kleru”).
Polaków przez niezliczone pokolenia wychowuje Kościół, logicznie przeto – wedle smarzowskiej optyki – należy wnioskować, iż nie skądinąd, jak z kościelnej kruchty wynoszą oni całe właściwe sobie zło. I tak oto domyka się realizowany od piętnastu lat projekt „Zelżyj Polaka, napluj na Polskę”. A rodzimy podatnik cały czas ciepłą rączką buli na to grube miliony swych ciężko wypracowanych złotych – skąd bowiem w przeciwnym wypadku miałby się dowiedzieć, jakie z niego bydlę.
Wielu określa filmy Wojciecha Smarzowskiego mianem wybitnych dzieł Dziesiątej Muzy – mało kto chce dostrzec ich napastliwie tendencyjną jednowymiarowość. Albo brak oryginalności – ich twórca po prostu zręcznie powiela sprawdzone schematy Mosfilmu i Hollywoodu. Przez takie same wszak okulary miał niegdyś widzieć człowiek sowiecki burżuja, kułaka czy innego wroga ludu; ten sam mechanizm włącza się w głowie kosmopolitycznego przedstawiciela nowegojorczku na samą myśl o tradycyjnej amerykańskiej prowincji, gdzie wzgórza mają oczy, a u kresu drogi bez powrotu na bezkresnych polach kukurydzy rednecks z lubością rozczłonkowują przyjezdnych piłą łańcuchową…
Wracając jednak do naszych baranów (jak od XV stulecia powiadają Francuzi), trudno przecenić polityczną użyteczność dobrze skrojonego paszkwilu. Zwłaszcza na forum międzynarodowym. Jeszcze kilka takich filmów, szczególnie w charakterze „ambasadorów polskiej kultury” za granicą, i kiedy komuś przyjdzie do głowy zadać Polakom jakikolwiek gwałt, to absolutnie nikt się za nimi nie ujmie, przeciwnie: światowa opinia publiczna jeszcze temu ochoczo przyklaśnie, wiedziona trudno wytłumaczalnym, acz niezłomnym przeświadczeniem, że tak łajdackie plemię w pełni zasługuje na wszelkie możliwe plagi, a ten, kto mu w końcu porządnie złoi skórę, wyświadczy ludzkości niemałą przysługę.
Jerzy Wolak
TYM FILMEM ZACHWYCAŁA SIĘ TZW. PRAWICOWA PRASA. CZY SŁUSZNIE? ZOBACZ CO O „WOŁYNIU” NAPISAŁ JERZY WOLAK.