Atak na Kościół hiszpański rozpoczął się już w latach 60. zeszłego wieku. Do seminariów duchownych zaczęli trafiać ludzie przesiąknięci ideologiami skrajnie lewicowymi: pojawili się księża-demokraci, ale i księża-socjaliści czy też wręcz komuniści. Z biegiem czasu, z powodów biologicznych ta właśnie generacja duchownych stała się częścią hierarchii – mówi prof. Jacek Bartyzel, historyk myśli politycznej, filozof polityki.
Zamach na mauzoleum w Dolinie Poległych jest kolejnym aktem wojny lewicowych władz hiszpańskich przeciwko wszelkim śladom związków państwa i Kościoła, zwłaszcza w najnowszej historii tego kraju. Dlaczego, w Pańskiej ocenie, ta wojna jest tak skuteczna?
Wesprzyj nas już teraz!
Zacząłbym od uwagi formalnej. Akurat, paradoksalnie, ta decyzja jest raczej kontynuacją cezaropapizmu w najgorszym wydaniu. Zamiar – co prawda jeszcze niezrealizowany – wyrzucenia szczątków El Caudillo (generała Franco) z Doliny Poległych, podjęty został w sytuacji, w której państwo rości sobie prawo własności wobec sakralnego przecież obiektu, jakim jest tamtejsza bazylika. Ów sakralny charakter tego miejsca powinien być przez państwo uszanowany, a tymczasem ono tam się, można powiedzieć, szarogęsi – uzurpuje sobie prawo decydowania, kto może tam być pochowany, a kto nie. Mamy więc do czynienia ze specyficznym rodzajem związku państwa z Kościołem. Wiadomo, że od czasów tak zwanego oświecenia władcy czy rządy sekularyzowały na przykład klasztory dzięki temu, że w jakiś sposób były administracyjnie z Kościołem związane. To właśnie typowa polityka regalistyczna. Taką właśnie zwierzchność państwa nad Kościołem, zainicjowaną w Hiszpanii jeszcze przez Burbonów w XVIII wieku, nazywa się regalizmem.
Jeśli zaś chodzi o pytanie dotyczące łatwości, z jaką odnosi sukcesy lewica hiszpańska: w ciągu ponad czterdzieści lat trwania systemu demoliberalnego zrobiły swoje edukacja i propaganda, która cały czas zohydzała zarówno stronę powstańczą w wojnie domowej, jak i rządy generała Franco, przedstawiając je jako totalitarną wręcz tyranię. Mówiąc krótko, w swej większości Hiszpanie mają dzisiaj po prostu przerobione mózgi. Ludność Hiszpanii, bo trudno już mówić o jednym narodzie, to zupełnie inni ludzie niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu.
Jak określiłby Pan Profesor ideowe oblicze dzisiejszej Hiszpanii?
Składa się na nie połączenie dwóch czynników. Z jednej strony widzimy ogromny przyrost liberalizmu czy wręcz libertynizmu obyczajowego. To się wiąże z bardzo głęboką sekularyzacją i przekłada na całkowitą anihilację sensus catholicus – myślenia w duchu katolickim o życiu, o świecie, przede wszystkim o sferze obyczajowej. Drugi element stanowią rosnące systematycznie wpływy skrajnej lewicy społeczno-politycznej. Tutaj, w przeciwieństwie do innych krajów, lewica hiszpańska – socjaliści i stojące od nich jeszcze bardziej na lewo takie ugrupowania jak Podemos, zachowały klasycznie marksistowskie myślenie.
Wspomniane zjawiska mają jeszcze taki skutek, że ugrupowania, które formalnie w obecnym systemie pełnią rolę prawicy, czyli przede wszystkim Partia Ludowa, jako sposób swojego istnienia w tej rzeczywistości przyjęły całkowite wyzerowanie jakichkolwiek aksjologicznych elementów myślenia prawicowego. Ta oficjalna, establishmentowa „prawicowość” sprowadza się wyłącznie do oporu wobec postulatów socjalnych, w interesie oligarchii finansowo-przemysłowej. Oni nie chcą mieć nic wspólnego z jakimikolwiek wartościami, które kojarzą się z prawicowością. Spór dotyczy głównie różnicy zdań co do wysokości podatków. W porównaniu z hiszpańską, oficjalną łże-prawicą, można powiedzieć, że tutejsza Platforma Obywatelska to partia ideowa. Ta degradacja dokonała się w Hiszpanii zupełnie świadomie, ze strachu przed jakimikolwiek skojarzeniami z dziedzictwem frankizmu, chociaż personalnie ci ludzie to przecież wnukowie czy prawnukowie frankistów. Z powodu chęci całkowitego odcięcia się od tego dziedzictwa, oni w ogóle nie podejmują jakiegokolwiek sporu na poziomie ideowym czy aksjologicznym. To oczywiście całkowicie samobójcza taktyka. Tak zwana prawica to dzisiaj po prostu przełożenie oligarchii finansowej na sferę rządzącą. Nic więcej ich nie interesuje.
Czy istnieje tam opinia katolicka, która jednak nie posiada przełożenia na sferę polityczną? A może ta ostatnia właściwie odzwierciedla przekrój społeczny Hiszpanii?
Oczywiście istnieją w Hiszpanii prawdziwi tradycjonaliści czy też środowiska im pokrewne bądź do nich podobne. Politycznie są one jednak zupełnie nieznaczące. Na przykład bastion Tradycji, czyli karliści, to środowisko silne intelektualnie – liczy kilkudziesięciu profesorów uniwersytetów czy autorów szeregu periodyków na wysokim poziomie. Jednak oni nie mają żadnego przełożenia na życie polityczne, zresztą z zasady nie uczestniczą w procedurach wyborczych, chyba że na szczeblu samorządowym. Są także różne ugrupowania post-frankistowskie czy post-falangistowskie, które próbują działać w sferze wyborczej, ale ich wyniki są zupełnie katastrofalne. Nie ma nawet takiej siły populistyczno-narodowej jak we Francji, Niemczech czy Austrii. Hiszpania politycznie składa się zatem z pseudoprawicy, będącej emanacją oligarchii finansowej oraz rozmaitych odcieni lewicy, do których dochodzą silne ruchy separatystyczne, zresztą też lewicowe.
Czy przyczyny gwałtownego spadku społecznego znaczenia Kościoła katolickiego są w tym kraju typowe dla zachodniej Europy, czy też może coś je wyróżnia?
Hiszpanię wyróżnia sposób, w jaki to się dokonało. W przeciwieństwie do innych krajów zachodnich, zwłaszcza Francji, oficjalnie państwa laickiego, Hiszpania była katolicka także w sensie formalnym. To przejście dokonało się w innych okolicznościach. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że atak na Kościół hiszpański rozpoczął się już w latach 60. zeszłego wieku. Do seminariów duchownych zaczęli trafiać ludzie, którzy nie mieli autentycznie katolickiego powołania. Byli oni natomiast przesiąknięci ideologiami skrajnie lewicowymi. Pojawili się więc nie tylko księża-demokraci, ale i księża-socjaliści czy też wręcz komuniści. Z biegiem czasu, z powodów biologicznych ta właśnie generacja duchownych stała się częścią hierarchii. Obiektywnie sprzyjała temu polityka ówczesnego papieża Pawła VI, który nie znosił Franco i celowo mianował do godności biskupiej tak zwanych antyfaszystów, czyli księży wyznających idee progresistowskie, modernistyczne, a politycznie wręcz radykalnie lewicowe.
W Hiszpanii atak wymierzony w Kościół koncentrował się na kwestii związku Kościoła z państwem narodowo-katolickim w okresie rządów poprzedniego ustroju.
Rozmawiał Roman Motoła