Nadużycie nadużycia – Tym terminem niemieccy konserwatyści określają plany progresywnej części biskupów i teologów, którzy problemem pedofili uzasadniają postulaty radykalnych przemian w nauczaniu oraz praktyce Kościoła. Po watykańskim szczycie kierownictwo Konferencji Episkopatu Niemiec zadeklarowało, że ani na jotę nie zmienia swoich celów. Dążą do totalnej rewolucji, z której wyłonić może się nawet tak szaleńczy twór, jak instytucja zamężnego „katolickiego” kapłana.
Szczyt bez przełomu. Wszystko załatwią episkopaty?
Wesprzyj nas już teraz!
Fundamentalne braki watykańskiego szczytu poświęconego pedofilii są dobrze znane. Zakończone w niedzielę 24 lutego obrady nie przyniosły najmniejszego przełomu. Owszem, papież zapowiedział wydanie motu proprio, Kongregacja Nauki Wiary ma opracować vademecum, które pomoże poszczególnym konferencjom episkopatów na skuteczniejszą walkę z seksualnymi przestępcami i tymi, którzy tuszują ich czyny. W dość zgodnej ocenie wielu komentatorów skończyło się jednak na raczej pustych słowach. Ponadto nieodżałowanym faktem pozostaje, że podczas spotkania papieża z biskupami całego świata nie poruszono w ogóle tematu homoseksualizmu, bez którego kryzysu nadużyć seksualnych nie da się ani zrozumieć, ani tym bardziej właściwie rozwiązać.
Także w Niemczech dominują raczej krytyczne sądy. Ferują je nawet liberalni biskupi. Nie dlatego, bynajmniej, z powodu przemilczania tematu skłonności homoseksualnych części duchownych; przyznają jedynie, że na szczycie zabrakło konkretnych propozycji przeciwdziałania nadużyciom.
Odpowiadający w Konferencji Episkopatu Niemiec za walkę z pedofilią biskup Stephan Ackermann z Trewiru mówi wprost, że szczyt był dość „mglisty”. Prominentny profesor prawa kanonicznego z Monastyru, Thomas Schüller, nazwał spotkanie „fiaskiem” i „straconą szansą pontyfikatu Franciszka”, który zmarnował jego zdaniem, okazję przejścia do historii jako wielki reformator. Z drugiej strony bp Franz Jung z Würzburga uznał, że przy wszystkich mankamentach watykańskie spotkanie dało niewątpliwie silny bodziec Kościołom lokalnym, zachęcając je do silniejszego zaangażowania w walce z problemem. Sam przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec kard. Reinhard Marx stwierdził z kolei, że po szczycie nie należało spodziewać się nic więcej, bo Stolica Apostolska nie może robić wszystkiego za Kościoły w poszczególnych krajach; te muszą wziąć sprawy w swoje ręce i tak też stanie się w Niemczech. To, być może, jakieś plusy, ale większość prasowych podsumowań jest po prostu gorzka.
Kilka zmian „technicznych”. Ale to tylko parawan…
Bezpośrednio po szczycie kilku niemieckich biskupów ogłosiło wprowadzenie w swoich diecezjach nowych rozwiązań, które mają pomóc w walce z plagą pedofilii. Zaproponowane środki polegają przede wszystkim na silniejszym odwołaniu się władz diecezjalnych do osób świeckich. W diecezji Osnabrück powstać ma na przykład niezależna ekspercka komisja, której biskup Franz-Josef Bode będzie się radzić w każdym przypadku oskarżeń czy wyroków pod adresem swoich kapłanów.
Podobnie uczynił bp Stefan Oster z Passawy, zapowiadając nawiązanie „intensywnej współpracy” z państwowymi i niezależnymi ośrodkami. Z kolei bp Gebhard Fürst z Rottenburga-Stuttgartu oświadczył, że optuje za powołaniem niezależnego sądu kościelnego dla wszystkich niemieckich diecezji.
Te i podobne środki zostaną zatem niewątpliwie wypracowane na poziomie całej Konferencji Episkopatu Niemiec; prawdopodobnie rzeczywiście przyczynią się do zwiększenia skuteczności walki z pedofilią, eliminując rozmaite niewłaściwe praktyki, jak na przykład przenoszenie odpowiedzialnych za przestępstwa księży z parafii do parafii czy inne formy tuszowania nadużyć. Oczywiście, wszystko to dotyka tylko powierzchni problemu.
Ale Niemcy mają też inną zupełnie receptę na kryzys w jego głębszej odsłonie. To wiąże się w absolutnie ścisły sposób z wielkim nieobecnym watykańskiego szczytu, czyli homoseksualizmem. Otóż w swoich komentarzach wygłoszonych już po zakończeniu obrad najważniejsi hierarchowie RFN powtórzyli bardzo zdecydowanie to, co mówili wcześniej: trzeba zmienić katolickie rozumienie moralności seksualnej. Dokładnie to zapowiedzieli dwaj najważniejsi hierarchowie – przewodniczący episkopatu kard. Reinhard Marx i jego zastępca, bp Franz-Josef Bode. Sprawa jest więc w gruncie rzeczy przesądzona, o ile tylko Watykan nie sprzeciwi się realizacji tych zamiarów.
Prawdziwa rewolucja, czyli wszyscy są tacy sami
Co konkretnie ma się zmienić? Po pierwsze, Niemcy chcą oficjalnie odejść od katolickiej oceny homoseksualizmu. Progresywnym biskupom i teologom przeszkadza katechizmowe nauczanie o homoseksualizmie jako „wewnętrznie nieuporządkowanym”. Przyjmują za fakt twierdzenia współczesnych ideologów LGBT, według których homoseksualizm jest całkowicie normalną skłonnością, będąc w istocie równoważnym z heteroseksualizmem wariantem rozwoju seksualności człowieka. A skoro tak, to ani sam pociąg do osób tej samej płci nie może być „wewnętrznie nieuporządkowany”, ani jego realizacja nie może być w każdym przypadku grzeszna. Niemiecki progresywizm dąży zatem do uznania stosunków homoseksualnych za moralnie nienaganne, o ile tylko dokonywane będą w stabilnym „gejowskim” bądź lesbijskim związku, który cechować się będzie takimi wartościami jak wzajemne przywiązanie i troska partnerów, wierność, odpowiedzialność i szczere obopólne uczucie. Taką ocenę homoseksualizmu uzasadniają nawet samym Pismem Świętym, które – ich zdaniem – w ogóle nie potępia homoseksualizmu, a jedynie stosunki seksualne wynikające z czystego pożądania lub oparte na stosunku władzy i zależności. Gdy chodzi o miłość między równymi sobie partnerami, to – sądzą progresiści – nie może być mowy o grzechu śmiertelnym.
Jest w tym kontekście zrozumiałe, że proponuje się zarazem wprowadzenie kościelnych błogosławieństw związków homoseksualnych. Mówili o tym znowu kard. Marx i bo Bode, rzecz więc należy traktować nie jak luźną propozycję, ale jak rzeczywisty cel.
Seminarium jest dla każdego
Zgodnie z instrukcją watykańską wydaną w 2005 roku przez papieża Benedykta XVI, w Kościele katolickim nie powinno być żadnych homoseksualnych kapłanów. Instrukcja zakazuje przyjmowania do seminariów kandydatów o głęboko zakorzenionych skłonnościach homoseksualnych lub takich, którzy żyją zgodnie z „gejowską kulturą”. Niemieccy biskupi nie uznają jednak tego dokumentu za obowiązujący. Zaledwie na kilka dni przed rozpoczęciem watykańskiego szczytu władze dwóch diecezji, Essen i Münster, poinformowały opinię publiczną, że w ich seminariach tak zwani geje byli, są i będą, bo ich orientacja… nie ma jakoby żadnego znaczenia. Jedyne, co ma tu zastosowanie, to przestrzeganie celibatu – tak samo, jak w przypadku kapłanów heteroseksualnych.
Można byłoby zapytać, czy bezżenność gejów ma jakąkolwiek wartość? Z czego mieliby rezygnować homoseksualiści wybierając kapłaństwo? Przecież nie z dzieci i rodziny? A jednak… Nie wolno zapominać, że w Bundesrepublice homo-związki partnerskie są legalne od lat, a od niedawna to samo dotyczy homoseksualnych „małżeństw”. Ten stan rzeczy jest przez biskupów mniej lub bardziej otwarcie tolerowany bądź zgoła wspierany. Za tym idzie logiczne przekonanie, że także homoseksualista żyjący w celibacie z czegoś rezygnuje, bo przecież w stanie świeckim miałby prawo realizować swoje potrzeby seksualne w stabilnym, długotrwałym związku, jak już wiemy – potencjalnie, rzekomo, bezgrzesznym; mógłby też adoptować dzieci. Stąd homoseksualny ksiądz jest dla Niemców równie dobry, co heteroseksualny. Różnic ich zdaniem po prostu już nie ma.
Szczyt i cel rewolucji – zamężni księża
Drugim punktem „walki z pedofilią” jest likwidacja celibatu. Na tegorocznym Synodzie Amazońskim wprowadzone zostaną rozwiązania, które pozwolą biskupom wyświęcać na księży także żonatych mężczyzn. Mamy co do tego nieomal stuprocentową pewność, bo sam papież Franciszek manifestował kilkukrotnie akceptację takiego kroku dla niektórych regionów świata. Część niemieckich biskupów uważa, że jeżeli zapadłaby zgoda Watykanu na żonatych księży obrządku rzymskokatolickiego w Amazonii czy na wyspach Pacyfiku, to nie byłoby żadnych przeciwwskazań dla wprowadzenia tego samego i w Niemczech, kraju dotkniętym przecież kryzysem powołań.
Warto zdać sobie sprawę z ostatecznych konsekwencji zniesienia bądź poluzowania celibatu w sytuacji, w której nastąpiłaby już wcześniej całkowita zmiana oceny homoseksualizmu. Dlaczego ksiądz katolicki miałby mieć żonę, a nie mógłby mieć męża, skoro trwały związek dwóch mężczyzn jest wprawdzie bezpłodny, ale chciany przez Boga, który stworzył rzekomo homoseksualizm jako alternatywną dla heteroseksualizmu drogę przeżywania płciowości?
Tak – jeżeli niemiecka agenda zostanie zrealizowana konsekwentnie od początku do końca, to w Kościele katolickim za Odrą pojawią się kapłani, którzy będą dzielić życie i łoże nie z kochankiem (co występuje przecież i dziś), ale z mężem.
Problem rozwiązany?
W ten sposób ostatecznie rozwiązany ma zostać problem nadużyć seksualnych. Niemcy nie przyznają tego głośno, ale wiedzą przecież doskonale: to homoseksualiści odpowiadają za lwią część przestępstw przeciwko integralności cielesnej nieletnich czy kleryków. Mówią o tym szczegółowe badania i raporty z wielu krajów świata, ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Sami Niemcy mają zresztą własny raport, opublikowany we wrześniu 2018 roku, a dotyczący nadużyć seksualnych popełnianych przez duchownych w ciągu mniej więcej ostatnich 50-60 lat. Świeccy autorzy tego raportu, sporządzonego na zlecenie biskupów, zasugerowali konieczność „zmiany klimatu” panującego wokół homoseksualizmu. Ich zdaniem kapłani-homoseksualiści czują się dyskryminowani, a to prowadzi niekiedy do problemów psychicznych i w skrajnych przypadkach nawet do ich kryminalizacji. Gdy pojawi się nowa, przyjazna atmosfera, te problemy znikną. Trudno odmówić temu myśleniu pewnej logiki. Skoro nie chce się wyrugować z seminariów homoseksualistów, a wiadomo, że to homoseksualiści popełniają przestępstwa seksualne, proponuje się zupełnie nowatorski scenariusz: pozwolić im na utrzymywanie kontaktów seksualnych. Księża katoliccy żyjący w formalnych związkach z mężczyznami – prawda, że to banalnie proste? A co więcej – już przetestowane we wspólnotach protestanckich. Tam od pewnego czasu posługują pastorzy żyjący w homoseksualnych związkach. Odmawianie prawa do tego samego kapłanom katolickim mogłoby zatem wydawać się nieuzasadnioną niczym dyskryminacją.
Taka jest agenda progresizmu i takie mogą być konsekwencje rewolucji, która następuje właśnie w Kościele katolickim (?) za Odrą (i nie tylko tam). Watykański szczyt o pedofilii nie przyniósł może żadnych ważkich zmian, ale pozwolił zewrzeć szeregi, wzmocnić wolę walki z problemem pedofilii – i dzięki temu ułatwić liberałom… realizację ich skrajnie radykalnego programu.
Paweł Chmielewski