Nawet w Polsce, o której z dumą mówimy, że jest krajem katolickim, można dostrzec wyraźną niechęć do kapłanów. Skąd się ona bierze? I czy potrafimy jeszcze oddać należną kapłaństwu cześć? A jeśli nie – to dlaczego?
Tak jak silne pozostaje jeszcze w Polsce przywiązanie do Kościoła, tak dobrze ma się antyklerykalizm. Zwykle jest to antyklerykalizm tramwajowy, owocujący pomieszanymi z prawdą plotkami o rozrzutności księży, ich zbytnim przywiązaniu do dóbr materialnych, alkoholu czy – co gorsza – rozwiązłości. Trudno ukrywać, że księża, podobnie jak każdy człowiek, są grzeszni. Być może akurat te grzechy doskwierają nam bardziej, wszak powołanie kapłanów jest wyjątkowe – są szafarzami sakramentów, bez których nasze zbawienie, zgodnie z nauką Kościoła, nie byłoby możliwe.
Wesprzyj nas już teraz!
Ostatnie miesiące tymczasem obfitowały w serię ataków na duchownych. Doszło do sytuacji, w której jakakolwiek próba obrony kapłanów (co dziwne ataki, jakie na nich przypuszczano, prowadzone były en masse, jak gdyby w naszej kulturze istniało poczucie odpowiedzialności zbiorowej) nie mogła zostać przeprowadzona, bez rytualnego wspomnienia o grzechach, jakich niektórzy z nich się dopuścili. Czy naprawdę pamiętamy jeszcze kim są dla nas kapłani? Czy skoncentrowani wokół płomiennych dyskusji o pedofilii, imperatywach nieustannego oczyszczania Kościoła, rozmowach o rozpuście i rozpasaniu, wiemy w ogóle do czego są nam potrzebni księża? Czy uświadamiamy sobie jeszcze, że nie jest to jakaś przypadkowo wybrana grupa zepsutych urzędników?
Od skromności do upodlenia
Toczone w ostatnich miesiącach dyskusje odnośnie roli kapłanów w Kościele i społeczeństwie, prowadzą wręcz do ich stopniowego poniżania, by nie powiedzieć: zwykłego upadlania. Przykro przyznać, że w poniżaniu tym udział biorą także niektórzy księża, przekonani, że jeśli sami skrytykują – bywa że nawet słusznie, choć są to często ataki „pod publiczkę”, ku satysfakcji lewicowych mediów – jednego, czy drugiego duchownego, to zapracują na pozytywny wizerunek swój i być może części bliskich im księży. W modzie stało się deklarowanie skromności, deprecjonowanie znaczenia materialnej sfery działalności Kościoła, ale także „wychodzenie do ludzi”. Istnieje powszechna niemal presja, by ksiądz zachowywał się niestandardowo – jeździł rowerem, najlepiej w ogóle nie wspominał o pieniądzach, nosił podarte buty i zużytą sutannę, zaś czas na Mszy świętej poświęcał nawiązywaniu „dobrego kontaktu” z parafianami.
Coraz częściej powszechne jest mniemanie, iż ksiądz powinien być „fajny”, dostępny dla każdego, mieszkający w jednym pokoiku na poddaszu, komunikatywny, zawsze uśmiechnięty. Nagłaśniane w ostatnich latach grzechy Kościoła sprawiły, że wrażliwość wiernych w spojrzeniu na kapłanów jeszcze wzrosła: oczekuje się od nich niemal nieskazitelnej postawy.
Presja, jaką społeczność wiernych coraz częściej wywiera na kapłanów, jest oczywiście częściowo winą tych świeckich i duchownych „reformatorów” Kościoła, którzy odpowiadają za popularyzację zmian Soboru Watykańskiego II. Zgodnie z tą logiką gwałtownie zanika znaczenie wyjątkowości powołania kapłańskiego. Duchowny przestaje zatem być w powszechnym odbiorze tym, który w osobie Chrystusa sprawuje Najświętszą Ofiarę, a staje się „usługodawcą”. Pół biedy, gdyby owa „usługowość” dotyczyła jedynie sakramentów, gorzej, że nawet nie o same sakramenty chodzi, lecz o bliżej nieokreśloną otwartość na człowieka, zaspokajanie jego potrzeb psychologicznych, czy osobistego komfortu. Przecież wierny w Kościele nie może czuć się „potępiany” lub „wyobcowany”.
Ostatni sobór dokonał istotnej rewolucji przede wszystkim w liturgii, czyniąc z kapłana nie przewodnika, prowadzącego owczarnię do Chrystusa, lecz jednego spośród wielu, którego sześcioletnie studia i obrzęd święceń uprawomocniły do tego, by stanął przy ołtarzu. Ale nawet nie sam ołtarz jest tutaj ważny, wszak zawsze można się od niego oddalić, by przekazać znak pokoju lub uściskać nowożeńców. W trakcie, dodajmy, gdy trwa liturgia Ofiary.
Kim zatem powinien być dla nas kapłan? Czy naprawdę ma być naszym „usługodawcą” czy kimś znacznie więcej? To ważne pytania, zwłaszcza, gdy coraz częściej słyszy się o rzekomej pysze Kościoła, rzekomo zmuszającego wiernych do „klękania” przed księżmi. Czy faktycznie ksiądz ma być kimś, przed kim mamy – metaforycznie – padać na kolana?
Szansa na zbawienie
Zamknijmy na chwilę oczy i wyobraźmy sobie świat bez kapłanów. W Polsce to niemal nie do pomyślenia. Na Zachodzie jest to zjawisko coraz częstsze, z tym że tam deficyt duchownych nie stanowi problemu w perspektywie mieszkańców poszczególnych krajów. Dla nich Kościół jako instytucja ma często marginalne znacznie. To oczywiście straszna perspektywa, jednak nie będziemy się tutaj zajmować tym tematem.
Wyobraźmy sobie bowiem świat, w którym pozostajemy głodni modlitwy, Eucharystii, Chrystusa, ale nie możemy tego doświadczyć, nie możemy się z Nim zjednoczyć, ponieważ nie ma kapłana. Nie jest to, wbrew pozorom, jedynie zabawa wyobraźnią. Ks. Jarosław Cielecki – niegdyś oficer prasowy u boku papieża Jana Pawła II – pojechał swego czasu za namową abp. Jana Pawła Lengi do jednej z kazachskich wiosek. Do miejsca, gdzie nie dotarł żaden ksiądz od kilkudziesięciu lat. Jechał tam nieco zmartwiony, pełen obaw kogo spotka w tym miejscu. Jakież było jego zdziwienie, gdy przed wioską przywitała go grupa mężczyzn, którzy niemal przymusili gościa by wsiadł na furmankę i uroczyście wjechał do wioski. Ludzie, którzy go widzieli, klękali, wiwatowali, czynili znak krzyża. Jak wyznała później jedna staruszka, łkając zresztą ze szczęścia, miejscowa ludność przez ostatnie lata modliła się do szat kapłańskich. Zapewniała też żarliwie, iż przez cały czas wierzyła, że wreszcie doczeka chwili, gdy ksiądz przyjedzie do wioski, by przynieść jej mieszkańcom żywego Chrystusa. Kolejne dni okazały się dla ks. Cieleckiego niezwykle pracowite. Niemal nie przestawał spowiadać i odprawiać Eucharystii. Tak wielki był tam głód Boga.
Kapłani są nam niezbędni do zbawienia. Za ich sprawą możemy pielęgnować swoją wiarę, wzrastać w niej i pozostawać w łączności z Panem Jezusem. Każdy, kto sądzi, iż jest w stanie rozwijać się duchowo bez księdza, że „faceci w koloratkach” nie są mu do niczego potrzebni, czym prędzej powinien głęboko przemyśleć swoją rolę i miejsce w Kościele.
Co jednak może zaskakiwać w relacji ks. Cieleckiego, to fakt, że ludzie, do których dotarł, otoczyli go niemal kultem. Tak przynajmniej pozornie się wydaje. To jednak nieprawda. Jeżeli klękali i wiwatowali, to nie dlatego że przyjechał do nich człowiek. Ksiądz Cielecki przyjechał tam in persona Christi, by udzielać sakramentów, które są drogą do zbawienia.
Zachęcanie do oddawania czci świątobliwym kapłanom nie wiąże się w żaden sposób z bałwochwalstwem czy ubóstwianiem człowieka, lecz oddawaniem czci Bogu, który posługuje się księżmi niczym narzędziami, by zachęcić nas do współpracy z Łaską, którą zostaliśmy obdarowani poprzez krew wylaną na krzyżu. To wychwalanie Boga, którego miłość jest tak niezwykła, że oddał się w ręce człowieka, by przyjść do nas pod postacią Chleba i Wina.
Rewolucja, która się dokonała
Dlaczego zatem częściej skupiamy się na krytyce kapłanów niż okazywaniu im szacunku i zwyczajnej trosce o nich? Wyjaśnijmy, że księży można krytykować, wszak w trosce o dobro drugiego człowieka nie ma niczego złego. Jednak czym innym jest napomnienie czy wskazanie błędu, a czym innym utyskiwanie na „czarnych”, którzy nie odpowiadają naszym wyobrażeniom lub nie realizują naszych zachcianek. Przyczyną zaniku czci dla kapłaństwa na pewno jest kreowany fałszywy obraz duchownych w mediach, jako sympatycznych pomocników w problemach materialnych czy budowaniu relacji międzyludzkich. A czasem nawet wcielających się w rolę detektywów. Tymczasem głównym zadaniem kapłana nie jest pomoc materialna czy psychoterapia, lecz prowadzenie nas do Boga. Wszystko inne stanowi środek do tego celu.
Inną przyczyną zaniku czci dla kapłaństwa jest oczywiście rewolucja liturgiczna, która uczyniła z księży kościelnych showmanów. Przy ołtarzu wolno im dosłownie wszystko. Odsuwany od lat ma margines życia religijnego dawny ryt usankcjonowany przez Sobór Trydencki zawęził rolę kapłana podczas liturgii tak, by ten mógł w pełni zaangażować się na rzecz jednego celu – jakim jest Jezus Chrystus. W ten sposób realizowano istotę kapłaństwa, które polega na depersonalizacja siebie samego, uwolnieniu się ze tego, co ludzkie, z miłości do Boga.
SWII z kolei dokonał zabiegu wręcz przeciwnego – wyposażył kapłana w cały szereg narzędzi, otwierających drogę ucieczki od tego co Boskie, w kierunku tego, co ludzkie. W ten sposób wykreowano szereg kapłańskich gwiazd, zabierających głos na każdy temat, nie tylko zresztą z ambony, ale także w mediach. Gdy abp Fulton Sheen rozpoczynał swój cykl programów telewizyjnych, wkraczał na wizję w biskupich szatach. I nie dlatego, że pragnął pochwalić się ich barwą i dostojeństwem, lecz po to, by dać ludziom wyraźny sygnał – reprezentuję Boga, który oczekuje ode mnie świadectwa mojego życia z Nim. A zewnętrznym wyrazem kapłaństwa jest sutanna i krzyż na piersi. Gdy obserwujemy dla porównania współczesne medialne występy niektórych duchownych, często nie widzimy nie tylko sutanny, ale trudno nawet zauważyć koloratkę, że o krzyżu nie wspomnę.
Wielki Czwartek to dzień, w którym szczególnie pamiętamy o kapłanach w naszej modlitwie. Życzmy im tego, by potrafili odrzucać ziemskie pokusy na rzecz Chrystusa. Pamiętając przy tym, że od naszej postawy zależy też to, czy ułatwimy księżom pełnienie posługi poprzez jej odpowiednie zrozumienie, czy utrudnimy ją naszymi błędnymi wymaganiami czy nawet obraźliwą krytyką.
Tomasz Figura