Nie milkną – i oby długo nie umilkły – echa opublikowania głośnego tekstu Benedykta XVI dotyczącego prawdziwych przyczyn kryzysu w Kościele. Na łamach PCh24.pl o diagnozie Benedykta pisze profesor Grzegorz Kucharczyk.
Benedykt XVI napisał do swoich braci w biskupstwie: „Nie można zaprzeczyć, że niektórzy z was i z waszych poprzedników dopuścili się poważnych niekiedy zaniedbań, nie stosując przewidzianych od dawna przepisów prawa kanonicznego dotyczących przestępstwa, jakim jest molestowanie dzieci. Popełniono poważne błędy w podejściu do oskarżeń. […] Wszystko to poważnie podważyło waszą wiarygodność i skuteczność”.
Wesprzyj nas już teraz!
W innym fragmencie swojego listu Benedykt XVI zauważył „mocno” występującą u kapłanów i zakonników „tendencję do przyjmowania świeckiego sposobu myślenia i wydawania sądów o rzeczywistości bez wystarczającego odniesienia do Ewangelii”. Temu zaś towarzyszyło „błędne interpretowanie programu odnowy przedstawionego przez Sobór Watykański II”. Wśród zasadniczych czynników, „które znalazły się u źródeł obecnego kryzysu” Benedykt XVI w swoim liście wymienił ponadto „niewłaściwie procedury stosowane przy określaniu, czy kandydaci do kapłaństwa i do życia zakonnego spełniają konieczne do tego warunki”, jak również „niewystarczającą formację ludzką, moralną, intelektualną i duchową w seminariach i nowicjatach”.
Te cytowane słowa pochodzą z opublikowanego 19 marca 2010 roku listu papieża Benedykta XVI do katolików Irlandii zbulwersowanych kolejnymi doniesieniami o skandalach pedofilskich i homoseksualnych wśród części duchowieństwa Zielonej Wyspy. Warto je przypomnieć i zestawić z późniejszym o niemal dziewięć lat listem tego samego Następcy św. Piotra (choć, niestety, już po odłożeni Piotrowych kluczy) a propos drążącego Kościół powszechny kryzysu, którego jednym z najbardziej odrażających symptomów są co rusz ujawniane przypadki aktów pedofilskich, a przede wszystkim (patrząc na ich ilość) homoseksualnych, wśród części duchowieństwa. Jeden i drugi list łączy nie tylko tematyka, ale również reakcja adresatów słów Benedykta XVI. W obu przypadkach mamy do czynienia z ich daleko idącym ignorowaniem.
Po opublikowaniu w 2010 roku listu do irlandzkich katolików, większość irlandzkich biskupów albo go przemilczała, albo wprost odmówiła przyjęcia do wiadomości jego głównych tez oraz zaleceń wysłanej przez Benedykta XVI na Zieloną Wyspę wizytacji apostolskiej. Podobnie i dzisiaj. List papieża – emeryta, choć miał być głosem towarzyszącym zwołanemu na koniec lutego br. przez papieża Franciszka spotkaniu przewodniczących konferencji episkopatów na temat skandalu molestowania seksualnego nieletnich przez niektórych duchownych, został w Rzymie całkowicie przemilczany. „Raban” w Kościele mają robić osoby do tego z góry wyznaczone i „raban” ma prowadzić do jasno określonego celu („nowy paradygmat Kościoła”, „rewolucja miłosierdzia przeciw rygoryzmowi”, etc.). „Raban” ma być ściśle kontrolowany przez wpływowe obecnie w Watykanie środowiska „czułe i miłosierne”. Nie tolerują one „rabanów” nieautoryzowanych w rodzaju kardynalskich dubiów, listów ważnych kościelnych hierarchów (por. świadectwa arcybiskupa Vigano), czy głosów tysięcy katolików z całego świata podpisujących się pod listami wyrażającymi troskę o kierunek, w którym zmierza „raban autoryzowany”.
Co charakterystyczne, zarówno w 2010 roku jak i w 2019 roku Benedykt XVI zwracał się niejako „ponad” (czy „obok”) zwyczajowymi etapami komunikowania się. Do irlandzkich katolików napisał „ponad” głowami biskupów Zielonej Wyspy. Także dzisiaj trudno nie odnieść wrażenia, że list Benedykta XVI o aktualnej fazie kryzysu w Kościele, jest „obok” oficjalnego nurtu dominującego obecnie w Kurii Rzymskiej. O „antychrystusowych wiatrach wiejących w Watykanie” mówił jakiś czas temu prof. Stanisław Grygiel. Odwołując się do tej opinii, można powiedzieć, że główne tezy ostatniego listu Benedykta XVI idą pod wiatr.
Przede wszystkim dlatego, że jego autor, podobnie jak w 2010 roku zwracając się do irlandzkich katolików, zauważa zasadniczą rzecz, której nie dostrzegli organizatorzy lutowego spotkania w Watykanie, a mianowicie, że skandale pedofilskie i homoseksualne nie są przyczyną, ale z symptomem kryzysu. Jego najgłębsze korzenie tkwią bowiem w kryzysie wiary. Nie tylko w wymiarze całego współczesnego „społeczeństwa bez Boga”, które „gubi swoją miarę”. Chodzi przede wszystkim o kryzys wiary wśród tych, którzy mieli być „najlepsi”, to znaczy wśród tych, którzy jako osoby duchowne – na różnych szczeblach kościelnej hierarchii – mieli swoim nauczaniem, a nade wszystko przykładem własnego życia „umacniać braci w wierze”.
Stara maksyma corruptio optimi pessima (zepsucie najlepszych, rzeczą najgorszą) pobrzmiewa w słowach Benedykta XVI, gdy pisze: „Dlaczego pedofilia osiągnęła takie proporcje? Ostatecznym powodem jest brak Boga. My, chrześcijanie i księża, także wolimy nie rozmawiać o Bogu, ponieważ taka mowa nie wydaje się praktyczna. […] Nade wszystko my sami musimy nauczyć się ponownie uznawać Boga za fundament naszego życia, zamiast zostawiać Go na boku jako w jakiś sposób nieskuteczne wyrażenie”.
Sługa Boży arcybiskup Fulton Sheen głosząc na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku (a więc gdy w seminariach i na uniwersyteckich wydziałach teologicznych szalała już „odnowa soborowa”) rekolekcje dla kapłanów mówił: „Kiedy właściwie kapłani przechodzą kryzys? Kiedy przestają wierzyć w Eucharystię. Zazwyczaj tracimy wiarę jeszcze długo przedtem, zanim inni to spostrzegą”. Tak jak Judasz, którego odstępstwo zaczęło się od zwątpienia w nauczanie Chrystusa o konieczności spożywania Ciała i Krwi Syna Człowieczego jako jedynej drogi do zbawienia.
„Jeszcze nigdy nie spotkałem księdza, który regularnie modliłby się godzinę przed Najświętszym Sakramentem i potem odstąpił od kapłaństwa. A ci, którzy myśleli o odejściu, a dostałem wiele listów od takich kapłanów – powracali, bo została im przywrócona wiara w Eucharystię”. Tak mówił w czasie wspomnianych rekolekcji kapłańskich abp Fulton Sheen. Podobnym tropem podąża Benedykt XVI podkreślając, że „nie potrzeba nam drugiego Kościoła naszego własnego projektu”, a „to, czego potrzeba przede wszystkim, to odnowa wiary w rzeczywistość Jezusa Chrystusa danego nam w Najświętszym Sakramencie”.
W ten sposób Benedykt XVI dotyka sedna sedn. Czyni tak, gdy zauważa, że „nasze podejście do Eucharystii może jedynie budzić niepokój. […] To, co przeważa, to nie nowa rewerencja dla obecności śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, ale sposób postępowania z Nim, który niszczy wspaniałość Misterium”. Tak zwanym nadużyciom liturgicznym towarzyszy ponadto „zdewaluowanie Eucharystii do zwykłego ceremonialnego gestu, kiedy uważa się za oczywistość, że grzeczność wymaga, by ofiarować Ją na rodzinnych uroczystościach czy przy okazjach takich jak śluby i pogrzeby wszystkim tym, którzy zostali zaproszeni z powodów rodzinnych”.
Zauważmy, że taki sposób rozumowania towarzyszył i ciągle obecny jest wśród tych, którzy na synodzie poświęconym rodzinie forsowali dopuszczanie do komunii świętej osób rozwiedzionych żyjących w nowych, cywilnych związkach, aby w ten sposób „umacniać więzy rodzinne”, aby „dzieciom nie było przykro” etc. W podobny sposób argumentują dzisiaj ci niemieccy biskupi (na czele z kardynałem R. Marxem, przewodniczącym konferencji episkopatu Niemiec), którzy domagają się tzw. interkomunii dla protestantów, bo przecież „nie można dopuścić do sytuacji, gdy jeden z małżonków idzie do komunii, a drugi zostaje w ławce”.
Tak, Benedykt XVI ma świętą rację wskazując na skandal redukcji „najpiękniejszej rzeczy po tej stronie Nieba”, „źródła i szczytu życia Kościoła”, do jednego z elementów rodzinnych eventów, jako na zasadniczą przyczynę obecnego kryzysu szalejącego w Kościele. Iluż dzisiaj jest następców apostoła Judasza, który zwątpili w swym sercu w nauczanie Zbawiciela o Eucharystii jako o sprawie życia i śmierci, o naszym wiecznym być albo nie być z Bogiem!
Takiej diagnozy nie usłyszeliśmy w czasie lutowego spotkania w Rzymie. Nie tylko pominięto zasadniczą przyczynę kryzysu, skupiając się na jego symptomach, ale te ostatnie zostały opisane w wyjątkowo pokrętny sposób. Prawdziwy „popis” ekwilibrystyki słownej dał pod tym względem kardynał B. Cupich z Chicago, który na konferencji prasowej w związku z obradami przewodniczących konferencji episkopatów, ni mniej więcej stwierdził, że „nie ma problemu homoseksualnego w Kościele”. Choć jak zauważyli zebrani na sali dziennikarze mowa ciała amerykańskiego purpurata (drżenie rąk) zdawała się mówić, że mówienie nieprawdy w szerszym gronie przychodzi mu jeszcze z pewnym trudem.
Benedykt XVI trafnie natomiast opisuje odrażające symptomy załamania wiary niektórych duchownych. Pisze o „klikach homoseksualnych, które działały mniej lub bardziej otwarcie w różnych seminariach, znacząco zmieniając” panujący w nich klimat duchowy. Papież – emeryt pisze o dewiacyjnych zachowaniach zwierzchników odpowiedzialnych za seminaryjną formację, którzy w imię promowania „postaw soborowych” koniecznie rozumianych jako „krytyczny czy negatywny stosunek do istniejącej dotąd tradycji” oraz w imię „otwartych relacji ze światem” organizowali w seminariach pokazy filmów pornograficznych. W imię tych samych „wartości” wraz z upadkiem formacji życia duchowego (wprawianie się w cnocie czystości najwidoczniej zostało zidentyfikowane jako niezgodne z „odnową soborową”) postępował upadek formacji intelektualnej w wielu seminariach.
W tym kontekście Benedykt XVI przypomniał, że w wielu z nich „przyłapanie” kleryków na czytaniu dzieł kardynała Josepha Ratzingera było traktowane jako koronny dowód na niezdolność do przyjęcia święceń kapłańskich. Wstrząsająco brzmią słowa autora listu, przez długie lata kierującego najważniejszą dykasterią watykańską odpowiedzialną za czuwanie nad właściwym przekazem wiary: „Moje książki były chowane, jak zła literatura, i jedynie czytane pod ławką”.
Zestawiając słowa Benedykta XVI z 2019 roku z tymi, które napisał w 2010 roku, można odnieść wrażenie, że po ustąpieniu z Tronu Piotrowego ich autor jest bardziej dosadny w formułowaniu swojej diagnozy. O panoszących się w niektórych seminariach „klikach homoseksualnych” w 2010 roku urzędujący papież przecież nie pisał. Nie zwracał również uwagi wprost i konkretnie na inne niepokojące symptomy załamania się duchowej oraz intelektualnej formacji w katolickich (w wielu przypadkach, tylko z nazwy) seminariach. O zakazywaniu tam modlitwy różańcowej jako wyrazu „fundamentalizmu” pisano w szeregu publikacjach już ponad dwie dekady temu. Dlaczego sprawujący swój pontyfikat Benedykt XVI nie napisał jasno i bez ogródek z czym mieliśmy i mamy do czynienia w niektórych instytucjach, które miały formować przyszłych kapłanów, a stały się – używając języka biblijnego – „jaskiniami zbójców”? Dlaczego tych słów nie usłyszeliśmy, gdy miał „władzę kluczy”? Zbawiciel, gdy usłyszał szemranie swoich uczniów o Jego „twardych słowach”, tylko je wzmocnił, choć oznaczało to odejście wielu jego uczniów (por. szósty rozdział Ewangelii św. Jana). Cóż takiego złego, by się stało, czego już w Kościele nie ma (czytaj: faktyczna schizma), w przypadku opisania przez urzędującego papieża odrażających działań homoseksualnych klik wewnątrz Kościoła? Zablokowanie kont banku watykańskiego? Przypomnijmy sobie, który z apostołów trzymał pieczę nad wspólną kasą Dwunastu. Takich „stróżów” dóbr Kościoła nic nie jest w stanie obłaskawić. Zresztą, jak mawiał św. Pius X, nie dobra, ale dobro Kościoła jest najważniejsze.
Te słowa świętego papieża Benedykt XVI w czasach swojego pontyfikatu stosował w odniesieniu do kondycji duchowej niemieckiego Kościoła, piętnując praktykę uzależniania przez niemiecki episkopat dostępu do sakramentów świętych od uiszczania przez wiernych „podatku kościelnego” (por. wywiad – rzekę z P. Seewaldem „Światłość świata”). Zważywszy na fakt, że omawiany tutaj list papieża–emeryta ukazał się pierwotnie w czasopiśmie adresowanym do niemieckiego duchowieństwa (bawarski „Klerusblatt”), można go potraktować jako kolejne „braterskie upomnienie” Benedykta XVI nie tylko wobec wszystkich biskupów, ale w szczególny sposób wobec biskupów niemieckich.
O fundamentalnie ważnej sprawie deprecjacji Eucharystii była już mowa. Warto również zatrzymać się nad spostrzeżeniem Benedykta XVI, że „dzisiaj oskarżenie wymierzone w Boga jest nade wszystko charakteryzowaniem Jego Kościoła jako całkowicie złego i w ten sposób odwodzeniem nas od niego. Idea lepszego Kościoła stworzonego przez nas jest w rzeczywistości propozycją diabła, przy pomocy której chce nas odwieść od Boga żywego, poprzez oszukańczą logikę, na którą zbyt łatwo dajemy się nabierać”. Papież–emeryt pisze o szerzącym się wśród duchownych „postrzeganiu Kościoła jako czegoś, co musimy wziąć w nasze dłonie i zaprojektować na nowo” i przestrzega: „własnoręcznie zmajstrowany Kościół nie może stanowić nadziei”.
Gdzie, jak nie właśnie w Kościele niemieckim idea „Kościoła własnej roboty” znalazła w ostatnich latach najbardziej podatny grunt? Dość przypomnieć sobie okres między ogłoszeniem przez Benedykta XVI swojej decyzji o abdykacji, a wynikiem nowego konklawe oraz pierwsze miesiące pontyfikatu Franciszka, by zdać sobie sprawę jak głośno formułowane były przez niemieckich kardynałów – nadzwyczaj wpływowych w Watykanie – projekty „nowego aggiornamento”, „dokończenia Soboru”, „słuchającego Magisterium”, krótko mówiąc „nowego paradygmatu Kościoła”. Temu zaś towarzyszyło silnie akcentowane poczucie istnienia Sonderweg niemieckiego Kościoła, co bez ogródek wyraził kardynał Marx – przewodniczący konferencji episkopatu Niemiec – stwierdzając: „nie jesteśmy filią Watykanu”. Z drugiej strony niemieccy promotorzy „nowego otwarcia” piętnowali dotychczasowe „skostnienie”, „rygoryzm”, „brak miłosierdzia” rzekomo panujące w przed-franciszkowym Kościele. Warto więc dobrze zapamiętać słowa papieża – emeryta, że „idea lepszego Kościoła stworzonego przez nas jest w rzeczywistości propozycją diabła”, choć ponownie przychodzi refleksja, że słowa te jeszcze mocniej by wybrzmiały, gdyby wypowiedział je trzymający w ręku klucze Królestwa Niebieskiego Następca św. Piotra.
Zwracając się niemal pół wieku temu do kapłanów abp F. Sheen podkreślił, iż „żyjemy obecnie w Kościele, gdzie panuje nie tylko grzech – bo grzech był od zawsze. To, co jest nowe w Kościele w ciągu tych ostatnich 10 – 15 lat, to bunt. Grzech jest ściśle związany z tym, jak żyjemy, jak się zachowujemy – bunt natomiast wiąże się z naszym stosunkiem do autorytetu”. Do tej kwestii nawiązuje w swoim liście Benedykt XVI przypominając tzw. deklarację kolońską z początku 1989 roku, w której szerokie grono teologów zatrudnionych na niemieckich uniwersytetach potwierdziło swój sprzeciw wobec katolickiej teologii moralnej. Potwierdziło, bo przecież po raz pierwszy to veto „z niemieckiego, postępowego ducha” zostało złożone ponad dwie dekady wcześniej przy okazji kontestacji encykliki „Humanae vitae” Pawła VI (1968). Do buntu teologów dołączyli wówczas niemieccy biskupi (por. ich deklarację z Königsstein z sierpnia 1968). Można powiedzieć, że wtedy „wszystko się zaczęło”. To wówczas niemieccy biskupi i teologowie (spora ich część) zadeklarowali, że nie są „filią Watykanu”. Kardynał Marx tylko opisał stan faktyczny.
Tym bardziej dziwi pominięcie przez papieża-emeryta w jego analizie właśnie tego punktu wyjścia w projektowaniu „Kościoła własnej roboty”. Tym bardziej, że skala buntu wobec „Humane vitae” była powszechna, nie tylko ograniczona do (zachodnio)niemieckiego Kościoła. Deklaracja kolońska z 1989 roku to tylko konsekwencja buntu świeckich i duchownych, którzy nie tylko nad Renem doszli w 1968 roku do wniosku, że to oni, a nie papież powtarzający słowa Magisterium, lepiej znają „potrzeby współczesnego człowieka”. Tak ujawniła się w Kościele „nowa, bardzo powszechna choroba: „staurofobia” – strach przed krzyżem” (abp F. Sheen). Lęk przed wyrzeczeniami w życiu małżeńskim i lęk przed wyrzeczeniami w stanie kapłańskim. Poszukiwanie, jak mówił ten sam hierarcha, „łatwego do zaakceptowania Jezusa bez krzyża” zaczęło się pod koniec lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku w całym Kościele.
Na początku wspomniałem, że jako sposób reakcji na najnowszy list Benedykta XVI przyjęto taktykę przemilczania, co język niemiecki ujmuje obrazowo jako „zamilczenie na śmierć” (totschweigen). Lekką modyfikacją tej taktyki jest dopuszczanie na oficjalnie katolickich łamach głosów krytycznych pochodzących od nie-katolików. Tak postąpiono w przypadku „Herder Korrespondenz” (niemiecki odpowiednik naszych biuletynów KAI-u), gdzie oddano głos protestanckiej teolog Ellen Ueberschär, która wystąpiła w roli „cyngla zastępczego”. Pani teolog krytycznie skomentowała list papieża – emeryta, widząc w nim wyraz „przednowoczesnej, triumfalistycznej teologii”. Według niej autor listu reprezentuje „system ogólnoświatowego milczenia” o molestowaniu seksualnym dzieci przez niektórych duchownych; system, który „stawiał ochronę instytucji ponad ochronę godności dzieci oraz młodych mężczyzn i kobiet”.
Można wiele rzeczy wytknąć Benedyktowi XVI, mieć do niego żal o złożenie kluczy, ale zarzut milczenia – choćby w świetle listu do Irlandczyków z 2010 roku – jest zwyczajnym kłamstwem. W jednym protestancka „teolożka” może mieć jednak rację. Gdy pisze, że przyczyną abdykacji Benedykta XVI była niemożność przeforsowania przezeń w Kościele swojej „przednowoczesnej, triumfalistycznej teologii”. To by tylko potwierdzało diagnozę Benedykta, że najgłębszą przyczyną obecnego kryzysu w Kościele (podobnie jak w przypadku jego innych odsłon w poprzednich epokach) jest kryzys wiary w Boga i w Jego realną obecność na ołtarzach całego świata.
Grzegorz Kucharczyk
Benedykt XVI o przyczynach kryzysu Kościoła [PEŁNY TEKST PO POLSKU]
PODCAST. Czyta Marcin Austyn