Prezydent Francji Emmanuel Macron prowadzi przed wyborami do PE swoją wojnę z „populistami”. W jego dyskursie pojawiają się od czasu do czasu coraz dziwniejsze odniesienia i „postępowe” zwroty, nad którymi pracuje jego zaplecze intelektualne.
Niedawno padł np. termin „patriotyzmu inkluzywnego”. Szybko odszukano, że to terminologia zaczerpnięta od popularnego także we Francji lewicowego politologa niemiecko-amerykańskiego Yaschy Mounka. Podobnie jak w przypadku pojęcia „demokracji przymiotnikowej” (demokracja ludowa, demokracja socjalistyczna, itp.), „przymiotnikowy patriotyzm” przestaje być jednak patriotyzmem.
Wesprzyj nas już teraz!
W walce z populizmem wspiera Macrona także francuski historyk Nicolas Lebourg. W jego teorii okazuje się, że na prawicy, wszyscy są… faszystami. Jego zdaniem po wojnie narodowi socjaliści się zakamuflowali, porzucili Żydów jako wroga i rozszerzyli to co było obroną rasy aryjskiej na populację wszystkich białych ludzi. Ten dawny działacz skrajnie lewackiej organizacji Ras’Front udowadnia, że narodowi socjaliści stali się teraz prawicą, przechodząc od nazizmu z czasów wojny, do powojennego neonazizmu, później post-nazizmu, populizmu, a nawet konserwatyzmu.
Można zapytać, skąd biorą się tego typu głosy? Okazuje się, że z uniwersytetów, które francuska lewica opanowała już wiele lat temu. I to nie tylko we Francji. Wystarczy przypomnieć „przygody” prof. Ryszarda Legutki z lewakami na Middlebury College w USA. Ale też sytuację w Polsce, gdzie nie wpuszcza się na uczelnie obrońców życia, ale pozwala chłystkom przy okazji politycznej kampanii Donalda Tuska ubliżać katolikom.
Warto też przejrzeć tematy wykładów na niektórych kierunkach lub posłuchać zatrudnionych wykładowców, by postawić tezę, że w wielu ośrodkach propaganda zastąpiła naukę.
Podobna sytuacja panuje w wielu krajach Europy. We Francji znajdziemy kierunki propagujące takie nowe ideologie jak islamo-lewicę, wieloaspektowe studia nad dekolonializmem, czy już niemal obowiązkową teorię gender. Można powiedzieć, że w Europie zastąpiła ona chyba już wydział teologiczny, bez którego w średnich wiekach uniwersytet nie był uniwersytetem. Swoją drogą warto postawić pytanie, czy naukowe zabobony nie są czasami znakiem nie średniowiecza, ale współczesności?
Wracajmy jednak na humanistyczne uczelnie Francji. Naukowcy skarżą się na wpływy i infiltrację tych uczelni przez skrajnie lewicowe związki studenckie, tchórzostwo nauczycieli akademicki ich skorumpowanie różnymi grantami, a przede wszystkim na ofensywę ideologiczną narzucaną przez polityków lewicy i rozmaite „postępowe” lobby.
Tzw. „grandes écoles” to perełki francuskiego szkolnictwa wyższego. „Le Figaro” opisuje sytuację na interdyscyplinarnym cyklu studiów podyplomowych (CPES), który przygotowuje do studiów na Grande Ecole. Na kierunku humanistycznym studenci nauczą się „historii globalnej” i „socjologii nierówności”. Posiądą wiedzę, że „istnieje państwowy rasizm”, że antyczne greckie posągi są z zasady „fallokratyczne” lub że obrazy włoskiego renesansu są nacechowane „genderowymi patentami”. Niektóre wydziały są wylęgarniami działaczy skrajnej lewicy. Duch maja ‘68 bywa tu nadal żywy. Z resztą, w 2018 roku we Francji usiłowano przeprowadzić jego powtórkę.
Najwidoczniej lewica całego świata wzięła na serio słowa o tym, że takie będą republiki jakie „młodzieży w nich chowanie” , a pierwsze efekty są już widoczne. W Brazylii, gdzie prawicowy prezydent Bolsonaro chce dokonać kontrrewolucyjnego zwrotu, zaczął od przekierowania środków na publiczne finansowanie socjologii i filozofii na kierunki inżynieryjne, medycynę, a nawet weterynarię. Być może przydałoby się też trochę więcej… psychiatrów.
Bogdan Dobosz