Animatorzy wojowniczo-ekshibicjonistycznej odmiany homoseksualizmu postawili na ostrą konfrontację przeciwko rodzinie i Kościołowi. Liczą na słabość i bierność śmiertelnego wroga w postaci tradycyjnego społeczeństwa. Mogą liczyć na wsparcie bogatych i trzymających władzę. Czy wygrają, tak jak na Zachodzie?
U podstaw skuteczności ideologii LGBT leży dezinformacja. Rozpowszechniana na skalę masową, angażuje nielicznych, lecz znieczula ogromną większość. Kto przy zdrowych zmysłach będzie sprzeciwiał się walce z nienawiścią, nietolerancją, nierównością i agresją? Pod takimi hasłami wychodzą od lat na ulice tęczowi rewolucjoniści i ci, którzy ich posłuchali. Wielu z nich jest nawet przekonanych, że chodzi właśnie o to, co powyżej. Tylko na zamkniętych spotkaniach dla wtajemniczonych najzagorzalsi dowiadują się, że prawdziwym celem tego ruchu nie jest możliwość zakładania rodzin, lecz walka z rodziną.
Wesprzyj nas już teraz!
Tymczasem ludzie dotknięci homoseksualizmem są dla animatorów i liderów LGBT nowym proletariatem. Obchodzą ich tyle, co robotnicy komunistów przed transformacją ustrojową. Dziwne, że są wciąż ludzie, którzy nie widzą rażącej sprzeczności pomiędzy ciągłym domaganiem się akceptacji, alergicznym reagowaniem na wszelkie przejawy niechęci, z coraz mocniej eskalowanymi bluźnierstwami i wyśmiewaniem katolicyzmu – ostoi małżeństwa i rodziny. Pod tym względem wojujący sodomici przypominają „przedsiębiorstwo Holokaust”. Prowokują silne reakcje, by po chwili zawołać: „O, jaka nietolerancja” (w tym drugim przypadku: „O, jaki antysemityzm!”).
Ostatnie miesiące przynoszą nam nową, gwałtowną falę antykatolickiej agresji. To nie tylko profanacje świątyń, ale i coraz bardziej konfrontacyjne wystąpienia propagatorów LGBT. Na tak zwanych marszach równości, oprócz zawodowych rewolucjonistów, pojawia się coraz więcej (chociaż i tak mniej niż chciałyby media) ludzi młodych. Nic tu nie powinno dziwić. Ideologia ta szczególnie intensywnie lansowana jest w ośrodkach cieszących się obecnością wyższych uczelni. Przyciągają one jak magnes zdolną młodzież, która licząc na błyskotliwą karierę w korporacjach, na uniwersytetach czy bogatych mediach, szybko uczy się, że tylko „słuszne” poglądy przyniosą oczekiwane profity i nie skażą na emigrację.
Widać też polityczne zapotrzebowanie na tęczową rewolucję. Chcą nas wszystkich – zwłaszcza dzieci i młodzież – „zatolerować” na śmierć już nie tylko władcy popkultury i globalnych koncernów. Przemarszom promotorów dewiacji na wiele sposobów sprzyjają prezydenci największych miast. Zależna od władz publicznych policja nie dostrzega profanacji świętych symboli i obrazów, osłania prowokacyjne występy nawet w takich miejscach jak Jasna Góra. Bluźniercze, jak na razie bezkarne ekscesy w Gdańsku i Warszawie, ośmieliły tęczowych hucpiarzy do odwiedzenia tego miejsca, i to akurat podczas dziecięcej pielgrzymki kółek różańcowych. To zgodne z diabelską logiką tego ruchu – sodomia nie mnoży się przecież przez prokreację, lecz przez demoralizację.
Pomysłodawcy antykatolickiej kampanii liczą, że milczeć będzie hierarchia kościelna, oszołomiona falą oskarżeń o pedofilię duchowieństwa. Tutaj uwidacznia się rola świeckich, którzy muszą wziąć w zdecydowaną obronę kapłaństwo i tych naszych pasterzy, którzy wybrali drogę wierności Panu Bogu. Wierności stawiającej w naszych czasach coraz bardziej heroiczne wyzwania. Jeśli chcemy uniknąć losu Irlandii, krajów Beneluksu i innych, nie tak dawno jeszcze katolickich, powinniśmy także cierpliwie domagać się oczyszczenia struktur Kościoła z duchownych-homoseksualistów oraz zamknięcia drzwi seminariów przed ludźmi o takich skłonnościach. Bez rozwiązania problemu homolobby czeka nas katastrofa, lecz nie będziemy mogli wówczas udawać zaskoczonych.
Roman Motoła