Symbolem liberalnego społeczeństwa, jakże rozlubowanego w wolności, jest z pewnością tabletka antykoncepcyjna. Choć mała i niepozorna, to wyraża cały społeczny bunt wobec tradycyjnych wartości. Pozwala odciąć się od płodności i zanurzyć się w erotycznej, nierzadko przygodnej przyjemności i żyć bez rodzicielskich obowiązków. Trudno więc się dziwić, że katolickie rodziny na każdym kroku są wyszydzane. Przypominają one o wypieranym ze świadomości fakcie – erotyczne uniesienia i unikanie obowiązków wcale nie zaprowadzi człowieka do nieba.
Wśród społeczeństw całego świata odnajdziemy większą lub mniejszą grupę powiązanych ze sobą ludzi zwaną rodziną. Całe cywilizacje dbają o jej dobro, ponieważ bez niej nie mają szans na przetrwanie. W całym przekroju różnorodnych modelów rodzin szczególnie wyróżnia się rodzina wierzących i praktykujących katolików. Jej podstawą jest małżeństwo będące jednocześnie powołaniem i sakramentem. W rodzinie tej widocznie zderzają się sfery sacrum i profanum. Jest ona bowiem czymś więcej, niż tylko podstawową komórką życia społecznego.
Wesprzyj nas już teraz!
Katolicy, którzy nie ograniczają swojego związku jedynie do umowy społecznej, powierzają swój los Bożej Opatrzności i przyjmują powierzone sobie zadania. Sakramentalne „tak“ małżonków nie ma nic wspólnego z urzędowym przytakiwaniem. Wręcz przeciwnie przy ołtarzu wyrażają swoje faktyczne wkroczenie w nową rzeczywistość. Nie chodzi tu jedynie o zmianę dotychczasowego stylu życia. Małżonkowie wypowiadający przy ołtarzu „tak“ wobec siebie, wyrażają zgodę na udział w zbawczym dziele Chrystusa poprzez swoją miłość i płodność. To „tak“, jest również zgodą na wiernie oraz dobrowolne trwanie przy sobie pomimo nadarzających się trudności. Małżonkowie mają za cel zbawienie. Bóg udziela im łask oraz przywilejów, by mogli tego dokonać.
Problem z małżeństwem mają zaś ci, którzy nie rozumiejąc jego istoty, biorą katolicki ślub. Nieraz osoby deklarujące się jako katolicy, pozostają nimi jedynie z etykietki. W rzeczywistości wychowani są w liberalnej moralności absolutyzującej wolność wyboru i temu wychowaniu pozostają wierni. Człowiek może uczynić dosłownie wszystko uzasadniając to swoją wolnością i prawem do szczęścia. Może on więc odrzucić wszelkie obowiązki, jeśli jego liberalne sumienie uzna je za zagrażające jego osobistej wolności. Obowiązki są natomiast oczywistą częścią katolickiego życia małżeńskiego i rodzinnego, ale wiele chrześcijańskich małżeństw, ulegając społecznym nastrojom, porzuca swoje powołanie do świętości, wiążąc się wyłącznie prawnym kontraktem.
Innym istotnym problemem jest również zbytnia egzaltacja seksualną przyjemnością. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczy temu, że dzisiaj seks rządzi światem. Możemy z zaniepokojeniem obserwować jak rozwydrzona seksualność zastępuje duchowość. Tani erotyzm został okrzyknięty nową mistyką; drogą do wyzwolenia. Seks i płciowość są punktem wspólnym lewicowych teorii (gender, queer, feminizm czy neofreudyzm) niszczących współczesną kulturę. Ludzie masowo zrezygnowali z czystości przedmałżeńskiej. Pierwsze inicjacje następują coraz szybciej. Nawet przed- i pozamałżeńskie, tak chwalone przez współczesność, nie potrafią przetrwać choć kilku lat wspólnie. Biała suknia panny młodej już dawno przestała symbolizować dziewictwo. Liberałowie pomylili erotyczny raj z niebem. Błędnie wydaje im się, że współżycie jest najwyższym wyrazem miłości. Seks stał się bożkiem, którego z gorliwością bronią. Kościół natomiast mądrze zachęca przyszłych małżonków do wytrwania w czystości, w tej zapomnianej współcześnie cnocie, ponieważ to ona gwarantuje nam to, że nic nie wywróci naszych priorytetów. Rozpoczęcie współżycia dopiero po ślubie jest także wyrazem szczególnego dziś hartu ducha. Małżeństwu cielesność powinna służyć, a nie zwracać w głowie.
Zawierając małżeństwo, świadomie lub nie, człowiek przyjmuje na siebie liczne obowiązki, z których ma prawo być rozliczany. Niewiedza natomiast nie zwalnia z odpowiedzialności. Ludzie zaś oczekują od małżeństwa wyłącznie szczęścia i przyjemności – ale w małżeńskim posagu otrzymują trud i wymagające role do wypełnienia. Liberalni katolicy tymczasem je odrzucają lub zwyczajnie ignorują w duchu źle pojmowanej wolności. Uważając je za staroświeckie czy niemodne, czują się usprawiedliwieni.
Indywidualizm zakorzeniony w liberalnym społeczeństwie, sprawia, że często patrzymy na innych ludzi wyłącznie jak na środek do celu. Stąd m.in. pod płaszczykiem miłości ludzie spełniają swoje seksualne potrzeby wykorzystując nawzajem do tego swoje ciała. Liberane wychowanie zapewnia o tym, że każdy z nas jest wyjątkowy, niepowtarzalny i ma niezbywalne prawo do szczęścia za wszelką cenę. Jednak są to tylko pozory, które giną, w momencie gdy człowiek spotyka się z trudami życia. Wielu wtedy jeszcze resztką sił stara się wymigać od wysiłku. Wierzą w to, że nikt nie może im niczego narzucić, bo tak przecież zostali wychowani.
Chrystus natomiast jest zaprzeczeniem takiej egoistycznej postawy. On obmywał nogi Apostołom, chociaż przewyższał ich w każdy sposób. Był posłuszny swojemu Ojcu do końca swojej ziemskiej misji. Chodząc po ziemi nie wymagał dla siebie czci, chociaż był wcielonym Bogiem. Z miłości do nas pozwolił się przybić do Krzyża, a umierając na nim, zbawił swój Kościół. Miłość Chrystusa – pełna służby, mądra i czuła – jest ideałem do jakiego ma dążyć bez wyjątku każde katolickie małżeństwo i rodzina. Ideał ten jest wyrażany często przy pomocy pięknej ilustracji: trzech nachodzących na siebie parasoli, gdzie największy oznacza Jezusa Chrystusa, następny kolejno męża i żonę. Niestety mnóstwo osób widząc dzisiaj taką prezentację wpada od razu w „święte oburzenie“. To oburzenie ma zaś więcej wspólnego z nadinterpretacją niż ze świętością i doktryną. Oburza ich tak przedstawiony obraz rodziny, bo za prawdę przyjmują wyłącznie to, co mówi im świat, a nie Chrystus.
Ilustracja ta ich zdaniem opisuje społeczną patologię, podobną do tej, którą wesprzeć miał program 500+, czyli zapite domostwo płodzące kolejne dziecko, by zdobyć jeszcze większą gażę na nałogowe picie. Przed ich oczami staje nieraz również rodzina pełna przemocy czy nieodpowiedzialności — posiadanie większej liczby dzieci niż troje nie jest przecież czymś normalnym. Niekiedy także przedstawiają oni rodzinę jako narzędzie upodlenia i zniewolenia kobiet, gdzie nie ma ona żadnej możliwości liberalnego „spełnienia się”.
Czy rzeczywiście jednak ta trafna metafora ma jakikolwiek związek z pijanymi, agresywnymi mężami, patriarchatem czy wreszcie ze niewoleniem kobiet? Bynajmniej. Zaprezentowana przenośnia jest natomiast niemal dosłownym wyobrażeniem cytatu św. Pawła: „Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus – Głową Kościoła: On – Zbawca Ciała. Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom – we wszystkim“ (Ef 5, 22-24). Przez zajadłych krytyków katolickiej nauki jest on błędnie utożsamiany z posiadaniem jakiejkolwiek formalnej władzy nad kobietą. Władza zaś daje prawo do narzucania komuś obowiązków, czego żaden liberał w głębi duszy nie zdzierży. Kojarzą oni więc ją wyłącznie z tyranem, przywłaszczającym sobie brutalną siłą ją wraz z przysługującymi jej zaszczytami. Chrystus tymczasem nie bierze w niewolę swojej Oblubienicy, którą jest sam Kościół. Nie upadla jej, a tym bardziej, choć ma moc, nie wydaje nikomu rozkazów. Sam stał się sługą bliźnich i wzywa do tego każdego bez wyjątku chrześcijanina: „wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym.“ (Mt 10, 42a-43). Dlatego też tym bardziej wierzący i prawy mężczyzna naśladując Chrystusa, nigdy nie będzie wymagał spełniana swoich zachcianek od swej żony, podobnie czynić będzie i ona. Jeśli mimo to któreś z nich postępuje przeciwnie, to nie realizuje ideału chrześcijańskiego życia i grzeszy.
Zadaniem poślubionych sobie jest uobecnianie w życiu swojej rodziny miłości Chrystusa. Małżonkowie deklarują się wychować swoje dzieci w wierze. Aby jednak zrobić to skutecznie, sami muszą stać się wpierw przykładnymi katolikami. Sumienne wykonywanie swoich obowiązków i moralne życie, a przede wszystkim współpraca z łaską Bożą jest tym, co pewnie może ich poprowadzić do nieba. Mężczyzna ma za zadanie opiekować się rodziną, dbać o jej zbawienie, byt oraz rozwój. Ma on chronić i kochać matkę swoich dzieci. W końcu ma także dać swojemu potomstwu wzór do naśladowania. Matka zaś ma nie tylko przyjąć i urodzić dziecko, ale także zapewnić mu wszystko to, co jest najważniejsze dla jego zdrowego rozwoju. Ma zadbać o dom, nie tylko o jego zewnętrzną czystość, ale także o panującą w nim atmosferę. Rodzina ma być domowym Kościołem. Pięknym i tętniącym życiem, dającym spokój, nadzieję i dobre wychowanie. Przykład ojca i troskliwość matki, ich wspólna wiara, która jednoczy ich w dobrym życiu to najlepsza szkoła świętości. Nie ulega więc wątpliwości, że powinniśmy bronić takiego jej kształtu, który uobecni w miłości małżeńskiej, miłości samego Chrystusa.
Związek małżonków codziennie i wzajemnie sobie posługujących jest czymś więcej niż liberalny związek partnerski. Życie chrześcijańskie nie może sprowadzać się do równego podziału obowiązków domowych, ale powinno piąć się znacznie wyżej – do świętości. Nie liczy się zatem to kto ile zmywa i to kto ile zarabia. Liczy się natomiast to, by małżonkowie potrafili się wzajemnie miłować tak jak Chrystus Kościół. By swoją wiernością i oddaniem pociągali swoje dzieci i całe otoczenie do wiary w Bożą miłość, przewyższającą o wiele ludzką miłość, której są wspaniałym przykładem. By wreszcie kobieta mogła bez strachu przyjąć życie, mając pewność, że mąż wierny jej i Chrystusowi, weźmie ją w opiekę. A ich dziecko mogło wzrastać w świętości w rodzinie, która nie jest wewnętrznie podzielona. To jest jedyny, sprawdzony model rodziny, który pewną drogą odo wieków prowadzi całe pokolenia do nieba.
Tomasz Kumięga