Z księdzem prałatem Władysławem Podeszwikiem, świadkiem historii, przyjacielem ks. kardynała Stefana Wyszyńskiego prymasa 1000-lecia, rozmawia Adam Białous
Ksiądz prałat mówi o sobie, że jest „dzieckiem Mszy św. Co to oznacza?
Wesprzyj nas już teraz!
Ma to związek z okolicznościami w jakich przyszedłem na świat. Moi rodzice, przed moimi narodzinami stracili dwie córki, które urodziły się martwe. Kiedy się począłem, bardzo więc bali się, że i ja umrę w czasie ciąży lub po porodzie. Dlatego poprosili naszego kuzyna, księdza Stanisława Skrodzkiego, aby w Kolnie odprawił Mszę św. w intencji moich szczęśliwych narodzin. Kapłan zgodził się i jak prorok oznajmił moim rodzicom „Jeśli urodzi się chłopak, zostanie księdzem”. Tak się stało, zgodnie z wola Bożą, urodziłem się zdrów w roku 1932, a w swoim czasie zostałem kapłanem. Jak teraz patrzę na swoje życie, to widzę że Msza św. była i jest nadal dla mnie prawdziwą tarczą, broniącą mnie od śmierci.
O jakich przypadkach cudownego ocalenia życia ksiądz prałat myśli?
Podczas wojny kilka razy otarłem się o śmierć. W styczniu lub w lutym roku 1945 sowieckie samoloty, do dziś nie wiadomo dlaczego, ostrzelały naszą bezbronną wieś Zabiele. Tak jak radził mi wcześniej ojciec, żołnierz września, położyłem się na polu w bruzdę. Pocisk prawie otarł się o moją głowę, zasyczał wbijając się w śnieg. Wystraszyłem się, wstałem i zacząłem biec. Przeleciało nade mną 9 samolotów ziejąc ogniem z luf karabinów maszynowych, żadna kula mnie nie dosięgła, wszystkie przeszły obok . Moja kuzynka nie miała takiego szczęścia. Kiedy próbowała się skryć, przeszyła ją sowiecka kula. Osierociła dziecko, które było jeszcze w kołysce.
Jeśli chodzi inne przypadki, które uważam za cudowne ocalenie mojego życia, przychodzi mi na myśl m.in. sytuacja z roku 1941, kiedy Niemcy zaatakowali Związek Sowiecki. Niemieckie samoloty bombardowały naszą wieś. Z kolegą staliśmy przy drzwiach piwnicy. Coś, czy ktoś niewidzialny, jakby szepnął mi do ucha, żeby wejść do piwnicy. Weszliśmy z kolegą, a w tej samej chwili niedaleko eksplodowała bomba lotnicza i lecąc z ogromną prędkością odłamek otarł się o drzwi piwnicy. Gdybyśmy przed nimi stali, z całą pewnością byśmy zginęli. Za cudowne ocalenie uważam też fakt, iż kilka razy wyszedłem cało z bardzo groźnych wypadków samochodowych oraz z rąk UB-eków.
Ksiądz prałat pochodzi ze wsi Zabiele, która leży niedaleko Jedwabnego. Czy ksiądz posiada jakieś informacje na temat mordu na Żydach, którego tam dokonano?
Przede wszystkim tego okropnego mordu na Żydach w Jedwabnem dokonali Niemcy, a nie Polacy. Niemcy podobnych pogromów Żydów dopuścili się też w pobliskich miejscowościach m.in. w Wiźnie, Kolnie i Radziłowie. Pamiętam ten czerwiec i lipiec roku 1941. Niemcy uderzyli wówczas „na Ruskich”. Ci wycofując się mordowali co znaczniejszych Polaków, lub wywozili ich pośpiesznie na Sybir. W Przytułach sowieci chcieli zabić księdza proboszcza. Ten ukrył się dobrze na plebani i odmawiał Różaniec w intencji swego ocalenia. Ocalał, nie znaleźli go. Jego piękny, stuletni różaniec trafił potem w moje posiadanie. Mam go do dziś. Co ciekawe przetrwał on pożar, choć wszystko inne się spaliło. Oddam go dla Matki Najświętszej na Jasną Górę.
Wracając do pogromu Żydów. Kiedy sowieckiego okupanta zastąpił niemiecki, zaraz hitlerowcy zaczęli mordować Żydów. Byłem w Kolnie, w czasie przygotowań do takiego mordu. Tego dnia akurat w tamtejszym kościele przystępowałem do Pierwszej Komunii Świętej. Wracając z tej uroczystej Mszy św. zaszliśmy z kolegami do księgarni. Przez szklaną witrynę widzieliśmy jak Niemcy prowadzą na śmierć młodych Żydów. Kiedy żołnierze niemieccy nas zobaczyli. Jeden wszedł do księgarni z zaczął nas stamtąd wyganiać batem. Dostałem trzy bolesne baty. Pomyślałem sobie wtedy ze smutkiem „Taki to twój komunijny prezent Władek, zamiast zabawek, trzy baty”. Takie to były wojenne czasy.
Niemcy zaprowadzili Żydów z Kolna do lasu, który znajdował się jakieś dwa kilometry od naszych zabudowań. Ja wróciłem do domu. Wyszliśmy z moją babcia na podwórko. Wtedy usłyszeliśmy serie z karabinów maszynowych. To Niemcy mordowali Żydów z Kolna. Babcia powiedziała wówczas do mnie słowa, które do dziś pamiętam „Zobacz, dzisiaj zabijają Żydów, a jutro wezmą się za nas Polaków”. Pamiętam też jak innego dnia szliśmy z ciocią do Przytuł i w pewnym momencie poczuliśmy swąd palonych ludzkich ciał. Zaraz potem dowiedzieliśmy się od świadków, że to w Radziłowie Niemcy zapędzili do stodoły Żydów i tam ich żywcem spalili. Trzy dni później Niemcy zrobili to samo w Jedwabnem. Wiem to od świadków, moich krajan, kuzynów którzy widzieli jak Niemcy mordowali Żydów w Jedwabnem. Jednak żadne instytucje państwowe zajmujące się tą zbrodnią nie chciały ich słuchać. Dziś jest za późno, bo nikt z tych świadków już nie żyje.
Czy zapamięta ksiądz któregoś z najbardziej okrutnych Niemców?
Najmocniej zapadł mi w pamięć komisarz Kolna – Glaubitz. Widziałem go kilkakrotnie. Był bardzo wysoki i miał okrągłą, czerwoną twarz. On miał taki bestialski zwyczaj, że nie zasiadł do śniadania lub obiadu zanim nie zabił jakiegoś Żyda. Kiedy nie znalazł żadnego na ulicy, wchodził do żydowskiego domu i tam zabijał domowników. Co ciekawe Glaubitz sam sobie wymierzył sprawiedliwość. Było to podczas polowania, w którym brał udział. Nie podobał mu się jeden polskich chłopców, którzy naganiali zwierzynę. Glaubitz, sadysta, wziął strzelbę za lufę i chciał chłopaka uderzyć kolbą. Ten się jednak uchylił. Kolba uderzyła w ziemię, a strzelba wypaliła prosto w Glaubitza. Zginął na miejscu.
Ksiądz prałat znał też osobiście bohaterską postać, „z drugiej strony barykady”. Myślę tu o chorążym Hieronimie Rogińskim ps. „Róg”, żołnierzu Niezłomnym, który aż do chwili tragicznej śmierci roku 1952, walczył o niepodległą Polskę. Jak go ksiądz pamięta?
„Roga” znałem dobrze. On był przyjacielem mojego ojca oraz naszym, można tak powiedzieć sąsiadem, bo jego rodzinny dom był niedaleko naszego. Prawdą jest również to, że przez pewien czas „Róg” się w naszym domu ukrywał. Lubiłem słuchać jak opowiadał. On był, tak jak mój ojciec, żołnierzem września 1939. Do tego był zawodowym żołnierzem. Już przed wojną miał stopień plutonowego. Po rozbiciu jego oddziału, dostał się do niemieckiej niewoli, z której udało mu się uciec i wrócić w rodzinne strony. On zresztą później wiele razy wyrywał się z rąk obu okupantów, miał do tego niezwykły talent. Dla przykładu raz kiedy spał w domu swoich krewnych w Zabielu, aresztowali go tam Niemcy. Wieźli go, w asyście 12 niemieckich żołnierzy, na posterunek do Kolna, ale kiedy samochód na chwilę przystanął Hieronim błyskawicznie z niego wyskoczył. Uciekając sprytnie kluczył między drzewami ogrodu. Niemcy otworzyli do niego ogień. Żadna kula go nie dosięgła, uciekł. Natomiast w bezładnej strzelaninie jeden niemiecki żołnierz zastrzelił drugiego. Opowiadał mi o tym mój szkolny nauczyciel, który był świadkiem tego zdarzenia.
W jakich oddziałach walczył z okupantami „Róg”?
Najpierw był w Związku Walki Zbrojnej, potem w AK, a następnie wstąpił do Narodowych Sił Zbrojnych. Po wojnie był komendantem naszego kolneńskiego rejonu. Jego dowództwo sięgało też ziemi piskiej i ostrołęckiej, a nawet łukowskiej. Po wojnie dowodził dużym oddziałem Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Komuniści się go bali, bo był bardzo skuteczny. Lecz w miarę upływu czasu oddział ten się kurczył, a to wskutek ciągłych walk i UB-eckich obław.
Gdzieś tak od roku 1950 do 1951 Hieronim Rogiński wraz z żoną Henryką, ukrywali się u nas w domu, w Zabielu. Ja wtedy już byłem w klasie maturalnej, więc dobrze to pamiętam. Pamiętam jak „Róg” dał mojemu ojcu taki nieduży, ładny karabinek i poprosił go, aby go dobrze ukrył. Chciał kiedyś przekazać tę broń dla swojego syna. Ojciec zakopał ten karabinek pod miedzą. Ale co z nim dalej było, tego nie wiem.
Pamiętam też taką sytuację, kiedy „Róg” zwrócił się do mnie z prośbą o pomoc w likwidacji zawziętego komunisty, jego nazwisko brzmiało Malinowski. On prowadził na ziemi kolneńskiej akcję ateizacji młodzieży. Hieronim chciał abym udał przed partyjnym sekretarzem Malinowskim, że chcę aby on mnie agitował. Miałem go zwabić w odludne miejsce nad rzeką Skrodą. Tam w szuwarach miał się wcześniej skryć ze swoimi ludźmi „Róg”. Kiedy Malinowski by tam przyszedł, zostałby zabity. Ostatecznie powiedziałem Hieronimowi, że nie mogę wziąć udziału w tej akcji, bo bym był winny śmierci człowieka i nie mógłbym zostać księdzem, a wtedy już odkryłem w sobie powołanie kapłańskie i wybierałem się do seminarium duchownego w Łomży. On to zrozumiał i z powodu mojej odmowy, nie robił mi żadnych przykrości.
Jak ksiądz prałat ocenia decyzję chorążego Hieronima, który okrążony przez UB – eków odebrał sobie życie?
Na pewno dla mnie „Róg” jest prawdziwym bohaterem. Na własne oczy widziałem jego ogromne poświęcenie w walce o wolną Polskę. Z jego ust słyszałem jak pięknie o Polsce mówił. Co do jego śmierci. Było to tak. „Róg” w roku 1952, ostatnim roku swojego życia, ukrywał się wraz z żoną Henryką, w bunkrze, który był wydrążony pod podłogą domu znajdującego się na kolonii wsi Czerwone, blisko lasu. W kuchni tego domu był położony kamień, niby to żarna, który się przesuwał i pod nim było wejście do bunkra. W tym bunkrze przyszło na świat jedyne dziecko Rogińskich – synek Staś.
Z tym Stasiem była taka ciekawa historia. W tym samym czasie co on urodziło się dziecko u moich krewnych i żeby UB-ecy nie dowiedzieli się, iż Staś jest synkiem „Roga”, moi kuzyni wzięli go do siebie podając do urzędu, że to bliźniak ich dziecka, czyli ich własne dziecko. Niestety jakimś sposobem UB-ecy się o tym dowiedzieli i moi krewni zostali za to surowo ukarani.
Wracając do okoliczności śmierci „Roga”, to on najpewniej został zdradzony przez swego podwładnego. W kwietniu 1952 roku KBW otoczyło dom, pod którym w bunkrze ukrywali się Rogińscy. Tym razem nie było żadnych szans na ucieczkę. „Róg”, obawiając się, że podczas tortur on i jego żona wydadzą kolegów z oddziału, podjął dramatyczną decyzję odebrania żonie i sobie życia. Jednak żona, płacząc, zaczęła go prosić żeby zostawił ją przy życiu, bo kto się zajmie ich synkiem? Hieronim Rogiński nie znalazł w sobie tyle sił, by nie ulec jej prośbie. Nie zabił jej – strzelił do siebie. Do dziś nie wiadomo gdzie UB-ecy pochowali jego ciało. Później niestety stało się to co „Róg” przewidział, żona podczas UB – ckiech przesłuchań wydała 22 osób z konspiracji. To też, moim zdaniem, w pewien sposób tłumaczy samobójczą decyzję „Roga”. Podczas bestialskich przesłuchań, mógł wydać jeszcze więcej osób. Powiem panu, że losy całej rodziny Rogińskich są tragiczne. „Róg” miał dwóch braci. Jeden zginął w niemieckim obozie koncentracyjnym, drugi z rąk UB. A ich ojca zaraz po wojnie zabili Ukraińcy. Rogińscy mogli tragicznej śmierci uniknąć, bo na początku wieku XX ta rodzina mieszkała na emigracji w Nowym Jorku. Jednak po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, wrócili do ojczyzny, aby ją budować. Piękna, polska rodzina.
Czy za pomoc udzieloną żołnierzom Niezłomnym wasza rodzina była prześladowana przez UB.
Byliśmy represjonowani. Ja dostałem w sumie 4 kolegia i wyrok roku więzienia w zawieszeniu. Jako księdza też mnie bezpieka długo gnębiła.
Jest ksiądz krajanem Prymasa Tysiąclecia, który niedługo zostanie beatyfikowany…
Pochodzimy z tej samej okolicy, z ziemi łomżyńskiej. Ja urodziłem się i wychowałem w miejscowości Zabiele, a prymas w nieodległej Zuzeli.
Kiedy poznał ksiądz osobiście Prymasa?
Księdza prymasa Stefana Wyszyńskiego poznałem, kiedy byłem wikariuszem parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Andrzejewie. Stefan Wyszyński urodził się w pobliskiej Zuzeli, ale kilka lat potem jego ojciec, który był organistą kościelnym, przeniósł się z rodziną do Andrzejewa. Tu zmarła mama prymasa Wyszyńskiego. Jest pochowana, wraz z córką Zofią, na cmentarzu parafialnym w Andrzejewie. Prymas czasami przyjeżdżał na ich grób, aby się pomodlić. Tak właśnie się poznaliśmy. To był rok 1959. Prymas, po okresie uwięzienia, przyjechał na grób swojej matki i siostry. W miejscowym kościele odprawił Mszę św. w intencji zmarłych ze swojej rodziny. Później udał się na cmentarz. Długo klęczał przy grobie swojej matki. W skupieniu modlił się. Ten widok głęboko mnie wzruszył.
Proszę sobie wyobrazić – Książe Kościoła pokornie klęczy u grobu matki, dziękując jej za życie, za matczyną miłość. Potem było spotkanie z nami, księżmi na plebani. Ksiądz prymas był w doskonałym humorze. Wspominał swoje chłopięce lata, przygody przeżyte w Andrzejewie. Z nami – kapłanami rozmawiał bardzo serdecznie. Ksiądz prymas do każdego kapłana odnosił się z wielkim szacunkiem, słuchał go z wielką uwagą. Taki sam był dla wszystkich ludzi – otwarty na człowieka, serdeczny, szlachetny. Ksiądz prymas był człowiekiem głębokiej wiary w Boga oraz czci dla Maryi i jednocześnie był wielkim polskim patriotą, po prostu święty człowiek. Bardzo się cieszę, że niedługo zostanie ogłoszony błogosławionym.
Jak zapamiętał ksiądz prałat kolejne spotkania z Prymasem Tysiąclecia?
Następnym razem z prymasem widzieliśmy się podczas ogólnopolskiego spotkania młodzieży na Jasnej Górze. Przybyłem na nie z młodzieżą z Andrzejewa. Ksiądz kardynał Stefan Wyszyński bardzo serdecznie nas przywitał. Powiedziałem do niego, tak od serca, że wszyscy w Andrzejewie kochamy prymasa i modlimy się za niego. A on wtedy do mnie, z uśmiechem na twarzy, powiada „Mówisz jak poeta”. Innym razem, kiedy przyjechałem na imieniny prymasa do Warszawy, on je obchodził 2 sierpnia, prymas wspominał nieodległe czasy, kiedy władze komunistyczne namawiały go, aby pogodził się z komunistyczną rzeczywistością „Mówiono mi wówczas abym się ugiął, abym poszedł z komunistami na układy, że nie ma innego wyjścia. Ja im odpowiedziałem jest inne wyjście – więzienie”. Pamiętam te jego słowa. Nie paktował ze złem. To był wspaniały człowiek.
Dziękuję za rozmowę
Ksiądz prałat Władysław Podeszwik ma za sobą 63 lata kapłaństwa. Był wikarym w parafiach: w Andrzejewie, Grabowie, Małkini, Zambrowie, Augustowie i Grajewie. Jako proboszcz pracował w Chlebiotkach, Kobylinie-Borzymach i Jeleniewie. Znany jest także Polakom w Stanach Zjednoczonych, bowiem posługiwał w parafiach: św. Ferdynanda w Chicago, Matki Bożej Częstochowskiej w Cicero i św. Konstancji w Chicago. Wszędzie wierni są wdzięczni szczególnie za jego posługę w konfesjonale. Ks. prał. Władysław Podeszwik jest konfratrem Zakonu Paulinów. Obecnie jest emerytowanym kapłanem, który posługuje w Augustowie.