W tym roku obchody Bożego Ciała odbędą się tuż po wyjątkowym czasie zamknięcia, ograniczenia życia religijnego, ba – samego życia jako takiego. Procesje stanowić będą swego rodzaju powrót do normy i to w najlepszym możliwym stylu – bo z samym Chrystusem Panem na czele!
„Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie” [Mt 10,32] – powiedział Pan Jezus.
Wesprzyj nas już teraz!
Niestety nie wszyscy bierzemy te słowa do serca. Szczególnie w dobie pandemii wielu z nas przyzwyczaiło się do modlitwy wyłącznie w domowym zaciszu. Powrót do kościołów staje się trudny. Tymczasem w tym przypadku chodzi nie tylko o powrót do świątyń, lecz od razu o wypłynięcie na głębokie wody – o niesienie wiary w świat. Chrześcijaństwo ukryte z powodu szczególnej sytuacji w czterech ścianach małej izdebki wychodzi teraz na ulice, place, do centrów miast i na wiejskie opłotki. Objawia swój publiczny charakter. Zbyt publiczny – twierdzą niektórzy. Ich zdaniem można dozwolić, by człowiek modlił się „w domu po kryjomu”, ostatecznie w kościelnej kruchcie, jednak nie wolno dopuszczać, by czynił to w sercu wielkiego miasta.
Czy jednak między jednym i drugim istnieje sprzeczność? W pewnym sensie tak! Jednak katolicyzm opanował do perfekcji – jak zauważał myśliciel polityczny Carl Schmitt – sztukę complexio oppositorum. Kościół w zdumiewający sposób łączy to, co wydaje się sprzeczne, nieprzystające, niemożliwe do pogodzenia. Podobne zjawisko zauważał Plinio Correa de Oliveira. Podkreślał, że w Kościele przepych watykańskich ceremonii współistnieje z ubóstwem mnicha. Dla jednego i drugiego znajduje się miejsce na matczynym łonie Kościoła.
Podobnie modlitwa w domowym zaciszu, w mniszej celi własnego serca nie wyklucza uroczystych pochodów ulicami miast. Jedno i drugie okazuje w Kościele niezbędne. Jedno i drugie jest godne i sprawiedliwe. Jedno i drugie wymaga cnoty. Modlitwa indywidualna – skupienia, koncentracji, oderwania. Procesja zaś szczerości, odwagi, męstwa.
Jednak uczestnictwo w procesji to dopiero nowicjat publicznego wyznawania wiary. Wymaga odwagi, jednak w gruncie rzeczy niewielkiej. Wprawdzie patrzą na procesję gapie, może niektórzy niechętni, jednak to wierni znajdują się w większości. Do prawdziwej próby dochodzi dopiero później – w życiu codziennym.
Jak zareagujesz, szanowny Czytelniku, gdy jako wierzący znajdziesz się w mniejszości albo wręcz sam? Gdy staniesz naprzeciw licznej grupy szydzących z wiary? Czy zdołasz się im przeciwstawić? Czy będziesz umiał otwarcie głosić katolickie zasady? Czy raczej zatrzymasz światło pod korcem?
Procesja to okazja dla wiernych do policzenia się, do pokazania swej siły, do uroczystego zamanifestowania wiary. Nie chodzi w niej jednak o pokaz potęgi, lecz o zaproszenie Chrystusa do naszych domów, mieszkań, urzędów, placów zabaw czy – dlaczego by nie – sklepów czy banków. Tam bowiem w dzień powszedni toczyć się będą ciche duchowe bitwy, a ich stawką okaże się życie wieczne.
Nabierajmy więc do tych walk siły idąc w tradycyjnych procesjach, aby gdy zabrzmi „trąba sroga” wzywająca na Sąd Ostateczny „nie zawstydzić się na wieki”.
Marcin Jendrzejczak