Media na całym świecie z niemałym przerażeniem opisują pedofilski proceder, jaki przez 30 lat uprawiano w majestacie prawa w Berlinie. Znany psycholog z pełną premedytacją oddawał w ręce zwyrodnialców chłopców z trudnych rodzin. Ta sprawa to nie incydent. To tylko jeden z wielu przykładów na szerokie wpływy, jakie ruch pedofilski osiągnął w Niemczech i wielu innych krajach zachodnich po rewolcie seksualnej 1968 roku.
Zgroza pod nadzorem państwa
Wesprzyj nas już teraz!
Pod koniec lat 60. Senat w Berlinie wdrożył w życie projekt opracowany przez Helmuta Kentlera, niezwykle głośnego i szanowanego profesora psychologii z Hanoweru. Kentler twierdził, że oddawanie chłopców z trudnych rodzin w ręce pedofilów jest dobre dla obu stron. Dziecko zyska troskliwego opiekuna, a pedofil będzie mógł zaspokajać się seksualnie. Według uczonego nie było w tym nic złego, o ile tylko stosunki z dziećmi będą odbywać się za obopólną zgodą. Utrzymywał, że dzięki temu dojdzie do bardzo dużego wzmocnienia „rodzinnej” relacji: Pedofil-opiekun, licząc na „wzajemność”, będzie bardzo troskliwie opiekować się dzieckiem.
W ubiegłym roku sprawę opisał „Der Spiegel”. Do dziennika zgłosili się dwaj mężczyźni, Marco i Sven, wykorzystywani przez pedofila w latach 90. Z inicjatywy Kentlera trafili do jego dobrego znajomego, Fritza H. Mężczyzna wcześniej opiekował się już innymi chłopcami. Marco i Sven spędzili u niego dziesięć lat. Wychowywali się jak bracia. Według ich relacji byli regularnie gwałceni – zwłaszcza w pierwszych latach pobytu u Fritza (a mieli wtedy odpowiednio 7 i 8 lat). Początkowo chłopcy nie protestowali. Trafili do Fritza prosto z Jugendamtu, który odebrał ich głęboko patologicznym i pełnym brutalnej przemocy rodzinom. Czuli wdzięczność, że oprawca chce się nimi w ogóle zajmować; poza tym pedofil przekonywał, że to, co z nimi robi, to zwykła praktyka w normalnych rodzinach. Dla sprawy jest kluczowe, że Jugendamt cały czas kontrolował proces wychowawczy; urzędnicy zauważyli nieprawidłowości, ale nie zareagowali, bo Fritz H. był przyjacielem Kentlera. Dziś Marco i Sven domagają się od władz Berlina dużego odszkodowania.
Pedofilia – rewolucyjna „norma”?
Nie wiadomo ilu chłopców z inicjatywy Kentlera trafiło w ręce pedofili; bez cienia wątpliwości było ich więcej, niż tylko dwóch. W ostatnich dniach swój raport o „eksperymencie Kentlera” przedstawił Uniwersytet w Hildesheim; uczelnia wskazała, że przez dziesięciolecia Jugendamty oddawały chłopców w ręce „często potężnych i wpływowych samotnych mężczyzn”, którzy mieli silną pozycję „w świecie akademickim, organizacjach badawczych, środowiskach edukacyjnych”.
Mówiąc krótko, była to bardzo szeroka siatka bogatych pedofili, którzy dzięki swoim wpływom uzyskali swobodny dostęp do dziecięcych ofiar. Oczywiście Kentler nie był jedynym, który dostarczał pedofilom ofiary. Podobny proceder kwitł między innymi w internacie w Odenwald w Hesji. W latach 1966-1989 wykorzystano tam seksualnie 900 uczniów. Wszystko to było pokłosiem dużej popularności pedofilskich postulatów w ówczesnych Niemczech. Zwyrodnialcy mieli nawet swoją reprezentację w partii Zielonych. Na ich zjeździe w roku 1980 powstała grupa robocza „Geje i pederaści”, która działała przez 7 lat. Różni autorzy, związani później zarówno z Zielonymi, jak i z liberalną FDP czy innym formacjami lewicowymi, publikowali na łamach prasy artykuły wychwalające pedofilię.
W piśmie „Pflasterstand” można było w 1978 przeczytać o „uwiedzeniu przez sześciolatkę”, a w książce „Pedofilia dzisiaj” późniejsza polityk Dagmar Döring pisała o pragnieniu zaspakajania jej fascynacji homoseksualnych przez dziewczynkę. W Niemczech jeszcze 1994 roku ukazała się książka niezwykle cenionego seksuologa, prof. Rudigera Lautmanna, pod znamiennym tytułem: „Ochota na dziecko. Portret pedofila”. Uczony zdystansował się od pracy dopiero pod wpływem szerokiej krytyki medialnej.
Nie tylko Niemcy
W tym kontekście nie sposób też nie przypomnieć o francusko-niemieckim polityki Danielu Cohn-Bendicie, który chwalił się – jakoby w ramach prowokacji literackiej – kontaktami seksualnymi z dziećmi w przedszkolu. Choć żaden uczciwy człowiek nie powinien podać mu już nigdy ręki Cohn-Bendit nadal ma wstęp na salony: jeszcze w 2018 roku prezydent Francji Emmanuel Macron oferował mu tekę ministra środowiska! W Paryżu pedofilia to jednak niewielki kłopot: szanowany francuski minister kultury Frédéric Mitterand w 2005 roku przyznał, że w Tajlandii korzystał z płatnej pedofilii i był od tego uzależniony. Jego wyznanie, choć nagłośnione przez kilku dziennikarzy, nie przyniosło mu żadnych konsekwencji. Z kolei w Holandii w roku 2006 powstała Partia na Rzecz Miłości Bliźniego, Wolności i Różnorodności, która optowała za legalnością stosunków seksualnych z 12-letnimi dziećmi, a w dalszym kroku za całkowitym zniesieniem ograniczeń wiekowych. Partia chciała też umożliwić podawanie dzieciom narkotyków (sic!). Działała aż cztery lata…
Pedofilię bardzo agresywnie promowano również w Stanach Zjednoczonych – i to nie tylko w latach 70. czy 80. Jeszcze w 1991 roku ukazała się tam książka pod tytułem „Męska intymność międzypokoleniowa: Perspektywy historyczne, społeczno-psychologiczne i prawne” pod redakcją Holendra Edwarda Brongersmy, w której w niezwykle pozytywnym świetle przedstawiano męską pedofilię. Z kolei w 1995 roku na łamach „Vanity Fair” ukazał się artykuł usprawiedliwiający pedofila Larry’ego Lane’a Batemana, który nagrywał pod prysznicem chłopców. Do dziś w USA funkcjonuje organizacja NAMBLA – Północnoamerykańskie Stowarzyszenie Miłości Mężczyzn i Chłopców. Przez lata grupa była członkiem wpływowego Międzynarodowego Stowarzyszenia Lesbijek i Gejów (ILGA).
Nowa fala deprawacji
W tym kontekście „eksperyment Kentlera” jawi się już jako dalece bardziej zrozumiały, choć nie mniej szokujący. W całym świecie zachodnim przez kilkadziesiąt lat pedofilia była relatywizowana a nierzadko wprost promowana, w niemałej mierze przez grupy prohomoseksualne. Co najgorsze wiele wskazuje na to, że obecnie mamy do czynienia ze skrytą wprawdzie, ale nie mniej diabelską próbą powrotu do promowania pedofilii. Uwidacznia to jak na dłoni nachalna promocja edukacji seksualnej, także w wielu polskich miastach, ściśle powiązana z postulatami ruchu pedofilskiego.
W słynnych „Wytycznych WHO”, o które oparta była karta LGBT+ podpisana w Warszawie przez Rafała Trzaskowskiego, zachęca się przecież nieletnich do podejmowania kontaktów seksualnych z innymi osobami – także dorosłymi. Namawia się też do nauczania kilkuletnich dzieci masturbacji. Jest oczywiste, że program ten nie został napisany wprost pod dyktando ruchu pedofilskiego; jego cele są w istocie dalece szersze. Seksualizacja kilkuletnich dzieci ma doprowadzić do całkowitej destrukcji ich moralności i psychiki i niejako „zaszczepić je” przeciwko zdrowym wartościom opartym na prawie naturalnym i prawie Bożym. Trzeba jednak przyznać, że w sposób zupełnie bezpośredni na tego rodzaju „wytycznych edukacyjnych” skorzystać mogą właśnie pedofile.
Kościół, hipokryci i szatańska pułapka
Pedofilski skandal minionych lat pokazuje też jak wielka jest hipokryzja środowisk lewicowych, które dziś kłamliwie przedstawić Kościół katolicki jako wylęgarnię niemoralności. Choć nadużycia seksualne popełniane przez niektórych duchownych są bolesnym faktem, to nigdy nie wolno tracić z oczu szerszej perspektywy, o czym w słynnym liście z 2019 roku pisał Benedykt XVI, zwracając uwagę na ogólny zdeprawowany klimat tamtych czasów. W minionych dziesięcioleciach zbyt wielu biskupów i kapłanów uległo liberalizmowi i modernizmowi, otwierając się szeroko na modne światowe ideologie. Przyniosło to często katastrofalne skutki: zapoznano prawdy wiary, stracono azymut, a powstałą pustkę starano się wypełnić zdeprawowanymi kłamstwami i zwalczaniem, słowem i czynem, zasady celibatu kapłańskiego. Modernizm, odrzucający niezmienną prawdę Tradycji Kościoła, nie był wprawdzie jedyną przyczyną nadużyć, ale jedną z przyczyn najważniejszych. Problem pedofilii pojawił się poza Kościołem, a do niego wsiąknął z zewnątrz. Ci, którzy nawołują dziś do „oczyszczenia” Kościoła (co jest przecież samo w sobie słusznym postulatem) nie mogą zapominać, jakie są właściwe źródła zgorszenia. Szatan zastawił sprytną pułapkę, wykorzystując ogólnospołeczną patologię do dramatycznego ataku na kapłaństwo.
Ich cele są aż nazbyt jasne
Nie ma wątpliwości: środowiska seksualnych rewolucjonistów robią co w ich mocy, by stworzyć nowy zdeprawowany świat, w którym żadna, najbardziej nawet ohydna czynność seksualna nie będzie penalizowana, jeżeli tylko zgodzą się na nie obie strony – choćby i kilkuletnie dziecko, otumanione rewolucyjną ideologią. Przypadek „eksperymentu Kentlera” unaocznia nam, do jakich potworności może doprowadzić ta występna propaganda pseudo „edukacyjna”. Nie zapominajmy o tej lekcji – i nie ufajmy dziś tym, którzy pod płaszczykiem troski o edukację i dobro dzieci chcą nam serwować edukację seksualne. Ich cele są aż nazbyt jasne.
Paweł Chmielewski