Profesor Henryk Kupiszewski w okazjonalnym wykładzie pt. Nowy Testament a historia prawa stwierdził: „Piłat był przekonany o niewinności Jezusa, ale nie miał odwagi. Nie było mu dane, by w obronie doczesności nie przekroczyć granicy, której przekraczać nie wolno”. Dlaczego tak się stało? Bo Piłat był politykiem!
W słynnej „Pasji” Mela Gibsona Piłat jest postacią niejednoznaczną. Chociaż skazał Jezusa na okrutną śmierć, to ukazuje się nam jako człowiek pragnący uniknąć przelewu krwi niewinnej. Jednak szczególnie wymowna jest scena, w której namiestnik Judei tłumaczy swojej żonie Klaudii problem procesu Nazarejczyka. I jest to kalkulacja polityczna. Istotą dylematu Piłata była – w gruncie rzeczy – kwestia utrzymania się przy władzy. I choć wielu chce wierzyć, że osobiste spotkanie z Chrystusem musiało przemienić Piłata, to jednak – jak zauważył ks. Franciszek Longchamps de Bérier w rozmowie z Albertem Mazurkiem dla „Teologii Politycznej”- był on sprawnym i myślącym politykiem, dla którego racja polityczna była znacznie ważniejsza niż prawda. A jak wiadomo, żadna władza nie potrzebuje kłopotów, a te były realne, gdyby Piłat postąpił inaczej.
Wesprzyj nas już teraz!
Krótka historia pewnej batalii Akt I
Bój o pełną prawną ochronę życia nienarodzonych dzieci w Polsce nasuwa pewną analogię z procesem wcielonego Boga. W obu przypadkach mamy do czynienia, w konsekwencji, z przelaną z powodu ludzkiej niegodziwości najbardziej niewinną krwią. Aby dostrzec to podobieństwo, przyjrzyjmy się najpierw dotychczasowym wysiłkom legislacyjnym obrońców życia w starciu z siłami z piekła rodem.
Przeciwko uchwalonej przez Sejm PRL ustawie z 27 kwietnia 1956 r., która pozbawiła nienarodzonych ludzi bezpośredniej prawnokranej ochrony, protestowały środowiska prawnicze i lekarskie, a szczególnie Kościół katolicki. Pierwsze projekty przywracające prawną ochronę życia ludzkiego w fazie prenatalnej pojawiły się w związku z reformą polskiego prawa karnego, przygotowaną w 1981 r. przez I Ogólnopolskie Forum Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości NSZZ „Solidarność”. Wprowadzenie stanu wojennego przekreśliło pracę na nimi.
Kolejna ważna inicjatywa grupy posłów Polskiego Związku Katolicko-Społecznego, którzy 1 marca 1989 r. złożyli w polskim Sejmie projekt ustawy O prawnej ochronie dziecka poczętego, zawierający bezwzględny zakaz przerywania ciąży oraz propozycję karalności kobiet, nie weszła pod obrady plenarne z powodu licznych protestów społecznych. Nowy projekt autorstwa marszałka Andrzeja Stelmachowskiego przyjęty został na posiedzeniu Senatu, ale 17 maja 1991 r. przepadł w Sejmie.
W listopadzie 1992 r. Nadzwyczajna Komisja Sejmowa przyjęła kolejny projekt ustawy, wobec którego środowisko przeciwne penalizacji aborcji podjęło akcję podpisową pod inicjatywą ogłoszenia referendum w tej sprawie. W wyniku silnej presji lewej strony sceny politycznej, do treści procedowanego projektu wprowadzono zmiany ograniczające, przewidziany w pierwotnej wersji, zakres ochrony życia dziecka poczętego. Uchwalona w Sejmie 7 stycznia 1993 r. ustawa O planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży stanowiła przełom w walce o życie nienarodzonych, mimo że aborcja legalna była wciąż w trzech przypadkach, gdy: ciąża stanowiła zagrożenia życia i zdrowia matki, badania prenatalne wskazywały na ciężkie i nieodwracalne uszkodzenie płodu, zachodziło uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego. Uchylona została również całkowicie karna odpowiedzialność ciężarnych matek.
Po wyborach w 1993 r. zdominowany przez Lewicę nowy parlament podjął próbę zmiany ustawy przez wprowadzenie do niej możliwości legalnego zabicia nienarodzonego dziecka ze względów społecznych. Starania te storpedował jednak Prezydent RP Lech Wałęsa. Zwycięstwo Aleksandra Kwaśniewskiego w wyborach prezydenckich z 1995 r. pozwoliło ostatecznie na nowelizację ustawy z 1993 r. Istotą zmiany było odejście od formuły uznania prawa do życia jako przyrodzonego prawa każdej ludzkiej istoty na rzecz prawnej ochrony życia poczętego w granicach określonych w ustawie zwykłej. Ponadto, znowelizowana 30 sierpnia 1996 r. ustawa zawierała dwa kolejne wskazania do legalnej aborcji: „ciężkie warunki życiowe” lub „trudna sytuacja osobista” kobiety. 11 grudnia 1996 r., w atmosferze głośnego sprzeciwu obrońców życia, do Trybunału Konstytucyjnego wpłynął wniosek grupy 37 senatorów o zbadanie zgodności dokonanych zmian z przepisami konstytucyjnymi. 28 maja 1997 r. Trybunał Konstytucyjny przychylił się do większości zarzutów postawionych przez wnioskodawców. Tym samym, za niezgodny z Konstytucją uznano zapis zezwalający na aborcję z przyczyn społecznych, gdyż wniosek dotyczył tylko tej przesłanki. Co równie ważne, Trybunał orzekł, że życie ludzkie ma rangę wartości konstytucyjnej. Ochrona prawna istoty ludzkiej zaś nie może być różnicowana w zależności od faz jej rozwoju. Ostatecznie liberalizujące zmiany wprowadzone ustawą z 1996 r. utraciły moc prawną, jednak stan prawny nie powrócił do końca do tego sprzed reformy.
Krótka historia pewnej batalii Akt II
Obowiązująca od 1993 r. ustawa, którą środowiska liberalne zwykły określać mianem „antyaborcyjnej”, była przedmiotem licznych burzliwych debat sejmowych, poruszających zagadnienia rozszerzenia lub zawężenia katalogu przesłanek dopuszczalności przerywania ciąży.
Po upadku w Sejmie w 2005 r. poselskiego projektu ustawy o świadomym rodzicielstwie, firmowanego przez Joannę Senyszyn (SLD), z inicjatywą rewizji polskiego prawa aborcyjnego wyszła rok później Liga Polskich Rodzin, będąca wówczas koalicjantem sprawującego władzę PiS. Chodziło nie tyle o zmianę ustawy o planowaniu rodziny, lecz nowelizację art. 38 Konstytucji dodającej do zdania: „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia” słów: „od momentu poczęcia”. Zainicjonowana przez LPR próba wzmocnienia prawa chroniącego życie poczętych dzieci spaliła na panewce w wyniku działań środowisk nieprzychylnych tej zmianie w łonie partii rządzącej, na czele ówczesnym premierem Jarosławem Kaczyńskim.
W kolejnych latach, izba niższa polskiego parlamentu stała się miejscem regularnych awantur wokół projektów zmieniających katalog przesłanek dopuszczających aborcję (projekty z 2012, 2013 i 2017 r. zakładały zniesienie tzw. „przesłanki eugenicznej”) lub całkowicie jej zakazującymi (2011, 2015 i 2016 r.). Projekty dyskutowane w latach: 2011, 2013, 2015 i 2016, 2017 były inicjatywami obywatelskimi przygotowanymi przez fundacje lub organizacje pozarządowe. Liberalizację prawa aborcyjnego uwzględniono w trzech projektach zgłoszonych w 2011 r. przez SLD, w 2012 r. przez Ruch Palikota i w 2016 r. przez komitet „Ratujmy kobiety”.
Żadna z wniesionych do Sejmu inicjatyw pro-life nie zakończyła się sukcesem. Większość projektów, pod którymi podpis złożyło setki tysięcy obywateli, wyrzucono do kosza zaledwie po pierwszym czytaniu. Obywatelski projekt Komitetu „Stop Aborcji”, zaprezentowany w 2016 r. przez prawników z Instytutu Ordo Iuris, przepadł w Sejmie po bezprecedensowym ataku aborcjonistów, zgrupowanych w poselskich ławach i na ulicy. „Aktualnie procedowany” w komisjach projekt „Zatrzymaj aborcję”, złożony w 2017 r. przez Fundację Życie i Rodzina, doczekał się dwóch pierwszych czytań, pomiędzy którymi leżał nietknięty w komisji polityki społecznej i rodziny Sejmu poprzedniej kadencji.
„Za, a nawet przeciw”
Historia czytanych w polskim Sejmie obywatelskich projektów przywracających pełną prawną ochronę życia dzieci poczętych (lub znoszących tzw. przesłankę eugeniczną) pokazuje, że zdecydowana większość rodzimej klasy politycznej opowiada się za utrzymaniem obowiązującego od 1993 r. tzw. kompromisu aborcyjnego. Wystarczy prześledzić wyniki sejmowych głosowań nad projektami liberalizującymi lub zaostrzającymi „prawo aborcyjne”, by bez trudu dostrzec, że żadna z realnie sprawującej władzę ekipy w ostatnim dwudziestoleciu nie odważyła się zmienić ustawy ani w jedną, ani w drugą stronę. Dlaczego? Bo jak wiadomo, żadna władza nie potrzebuje kłopotów, a te byłyby realne, gdyby „Piłat” postąpił inaczej.
Organizowane przez feministki w 2016 r. „Czarne Marsze”, w związku z procedowanym w Sejmie obywatelskim projektem „Stop Aborcji”, były wyraźnym ostrzeżeniem dla rządzącej wówczas Zjednoczonej Prawicy ze strony zagranicznego lobby aborcyjnego. Kulisy finasowania organizacji feministycznych w Polsce ujawnił po czasie Instytut Ordo Iuris. Zgodnie z przedstawionymi informacjami, organizacje odpowiedzialne za „czarny protest” otrzymały około miliona złotych z zewnętrznych funduszy, m.in. George’a Sorosa. Na medialne wsparcie feministki mogły liczyć w tym czasie m.in. w tytułach należących do koncernu Agora S.A., którego udziałowcem jest również fundusz MDIF założony przez Sorosa. W tym kontekście możemy założyć, że mobilizacja proaborcyjnych aktywistek w grzaniu niewygodnego dla rządu tematu trwałaby tyle, ile trzeba. Najprostszym zaś rozwiązaniem tego „problemu” było utopienie obywatelskiej inicjatywy, po którym – jak zapewne zakładano – nikt nie będzie za głośno protestował.
Od lat polska ustawa „antyaborcyjna” jest też celem ataków ze strony międzynarodowych organizacji i instytucji. Poprzez różne narzędzia presję na polskie władze w kwestii szerszego dostępu do aborcji stale wywiera ONZ, pomimo podpisanego przez Polskę porozumienia na Międzynarodowej Konferencji w sprawie Ludności i Rozwoju w Kairze (1994 r.), które stanowi, że „wszelkie środki lub zmiany związane z aborcją w systemie opieki zdrowotnej mogą być ustalone tylko na szczeblu krajowym lub lokalnym według krajowego procesu legislacji”. Podobnie Komitet Ministrów Rady Europy regularnie wzywa Polskę do uproszczenia procedury gwarantującej dostęp do aborcji. Również Parlament Europejski – wbrew swojemu zakresowi działalności oraz zasadom leżącym u podstaw funkcjonowania UE – w coraz większym stopniu ingeruje w kompetencje państwa polskiego krytykując m.in. ustawodawstwo chroniące poczęte życie. Zewnętrzna presja stale wywierana na polityków, bynajmniej, nie sprzyja obywatelskim inicjatywom wnoszonym do Sejmu przez rodzime ruchy obrońców życia.
Pomimo rosnącego od lat społecznego poparcia dla działań pro-life sprawa ta wciąż dzieli polskie społeczeństwo. Najgłośniej krzyczą natomiast te środowiska, którym – również z przyczyn finansowych – zależy na utrzymaniu zbrodniczego prawa. Organizowane co roku wielotysięczne Ogólnopolskie Marsze dla Życia i Rodziny nie rezonują tak skutecznie jak „Czarne Marsze”. A jednoznaczny głos Kościoła w kwestii aborcji nie przekłada się na wyborcze decyzje jego członków.
Dlatego, racją polityczną dominujących na polskiej scenie ugrupowań centrowych, do których zaliczyć należy również PiS, jest zachowanie aborcyjnego status quo. Świadczą o tym nie tylko sejmowe głosowania, ale też wypowiedzi prominentnych działaczy różnych opcji politycznych. Warto przypomnieć słowa Tadeusza Cymańskiego, który jako wiceszef klubu PiS w latach 2005-2007, w rozmowie z PAP, odniósł się do procedowanego wówczas w Sejmie projektu nowelizacji art. 38 Konstytucji w następujący sposób: „PiS-owi zależy przede wszystkim zachowaniu spokoju społecznego”. Kolejne kadencje rządów tej formacji potwierdziły tę strategię. Podobne stanowisko zajmował lider PO Donald Tusk, który w wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Ozon” w 2005 r. powiedział: „Prawo, które mamy w Polsce, jest dobre. Wywołuje stosunkowo mało konfliktów i wpływa na zmianę postaw”. („Ozon” 3.08.2005 r.) Również Lewica, w osobie Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera, skutecznie blokowała aborcyjne projekty swoich działaczy przed głosowaniem w 2003 r. w sprawie akcesji Polski do UE, by nie rozdrażniać Kościoła, którego traktowano jako sprzymierzeńca w kampanii pro-unijnej.
Kwestia zmiany prawnej ochrony życia nienarodzonych dzieci była wielokrotnie przedmiotem kalkulacji politycznych rządzących ugrupowań, w wyniku których śmierć poniosło tysiące niewinnych istot, złożonych na ołtarzu bożka o nazwie „święty spokój”.
Czy polityk ma sumienie?
Stanisław Michalkiewicz nawiązując do problemu sumienia polityków, ma w zwyczaju cytować Roberta Penn Warrena, który w swojej powieści „Gubernator” zauważa, iż „kiedy człowiek politykuje, to jego sumienie politykuje także”. Spostrzeżenie to dobrze oddaje wypowiedź Patryka Jakiego, który jako wiceszef Ministerstwa Sprawiedliwości z ramienia PiS w marcu 2018 r. odniósł się do projektu „Zatrzymaj aborcję” w następujący sposób: „Jako osoba wierząca, jestem za zakazem tzw. aborcji eugenicznej, natomiast jako polityk, powiem tak: gdyby podejmować decyzję na początku ciąży, gdy dziecko nie ma zdolności do samodzielnego życia, to jeszcze w tym momencie jest – uważam – przestrzeń do dyskusji”. Podwodów do dyskusji w sprawie możliwości zabicia człowieka w fazie prenatalnej polityk i ojciec dziecka z zespołem Downa nie widział, gdy w 2016 r. Sejm debatował nad skierowaniem projektu „Stop Aborcji” do dalszych prac w komisji. Jednak po serii „czarnych protestów” uchodzący za pro-lifera działacz polityczny poparł odrzucenie obywatelskiej inicjatywy, choć wielu posłów PiS zdecydowało się stanąć po stronie życia. Deklarowana przez Jakiego przynależność do Kościoła katolickiego nie wpłynęła też na jego poglądy dotyczące procedury in vitro.
Oczywiście Patryk Jaki to nie jedyny polityk, który poszedł na kompromis z własnym sumieniem. Jak zauważył Jarosław Gowin: „Polityka, to rzecz moralnie niesłychanie ryzykowna. Jeśli ktoś tęskni za bezgrzesznością, niech się trzyma od niej z daleka. Ale niech się też wtedy nie okłamuje: stojąc z boku, oddaje ją we władanie demona. (…)Trzeba wchodzić w tę przestrzeń, tylko nie zatracić w bieżących walkach podjazdowych zasadniczej busoli moralnej” („Fronda”, 2008, nr 49). Czy jest jednak granica sensowności uprawiania polityki, po przekroczeniu której kompromis przestaje być możliwy? Wydaje się, że dla katolika, ale też dla konsekwentnie myślącego niewierzącego, taką granicą jest ludzkie życie.
Czy jest nadzieja?
W komentarzu dla PCh24 TV z 17 kwietnia 2020 r. prezes Instytutu Ordo Iuris, Jerzy Kwaśniewski, odnosząc się do sejmowego zamieszania wokół projektu „Zatrzymaj aborcję”, powiedział: „ Z perspektywy czasu historia będzie pewnie ten nasz moment oceniać podobnie, jak niegdyś, wielkie ruchy emancypacyjne, które doprowadziły do tego, że w przestrzeni międzynarodowej jest jednoznaczny zakaz niewolnictwa, apartheidu, ludobójstwa. To są tak zwane normy Ius cogens, których nie można w bezwzględny sposób naruszyć. Nie wiem, kiedy to będzie. Może to będzie za dwadzieścia lat, może za sto, a może za dziesięć? Tego typu przełomy w myśleniu, w procesach społecznych bywały czasami nagłe. I kto wie? Być może lada moment to nastąpi. I wtedy, będziemy patrzyli wstecz. Będziemy w stanie zobaczyć, kto jak się wypowiadał. Kto miał tę śmiałość, żeby stanąć w obronie spraw oczywistych, a kto kluczył, kto przetrzymywał projekty w komisjach i podkomisjach”.
Obok nadziei, którą daje historia ostatnich stuleci, ludzie wiary żyją jeszcze inną obietnicą: „Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni (Mt 5, 6)”.
Anna Nowogrodzka – Patryarcha