Bijący rekordy oglądalności, międzynarodowy hit telewizyjny doczekał się polskiej odsłony. Anything Goes. Ale Jazda! – ten nowy program rozrywkowy, od niedawna w ramówce TVP2, ma uprzyjemnić widzom piątkowe wieczory. Zarówno pod względem formy, jak i treści trudno mówić – w tym przypadku – o wysokich walorach jakościowych. Wygląda na to, że przy Woronicza 17, w siedzibie prezesa Jacka Kurskiego, wciąż obowiązuje zasada: „Tyle misji, ile abonamentu”.
Na pytanie inaugurującej telewizyjne show Elżbiety Romanowskiej: „Czy jesteście świadomi, co tu się może za chwilę wydarzyć?”, jeden z zaproszonych gości odpowiada: „może się wydarzyć tylko fajnie”. Ale „fajnie” to pojęcie względne, gdyż to, co się za chwilę wydarzy, przypomina raczej suto zakrapianą imprezkę gotowych na każdy scenariusz zabawy celebrytów.
Wesprzyj nas już teraz!
Anything Goes. Ale Jazda!
Zgodnie z założeniami formatu widz ma poznać swoje ulubione gwiazdy od niecodziennej strony – komediowej. Znani z różnych form aktywności zawodowej uczestnicy programu mają odnaleźć się w szalonych i spontanicznych sytuacjach. Zmieniające się co chwila konkurencje odsłaniają kolejne oblicza zaproszonych gości. Finałem każdego odcinka jest improwizowany przez biorących udział w programie skecz na zbudowanej pod kątem 22,5 stopni konstrukcji, zwanej „Krzywą Sceną”.
W praktyce jesteśmy świadkami ekscentrycznych wygłupów bohaterów danego widowiska, którzy poprzez narzucony przez prowadzącą styl dają się poznać od najgorszej strony. Na przykład, aktorka Dorota Chotecka, prywatnie żona Radosława Pazury, w parodii rozprawy sądowej wciela się w postać prokuratora oskarżającego inną uczestniczkę zabawy o naruszenie obyczajności publicznej poprzez opalanie się topless. Chotecka, znana również ze swoich licznych świadectw wiary katolickiej, jawi się w tej części programu jako żałosna komediantka, pozbawiona głębszej autorefleksji. W rzeczywistości aktorka jest postacią dość interesującą, o czym przekonać się możemy z innych jej publicznych wystąpień.
Bohaterce tego samego odcinka, Dominice Gwit, w podobny sposób puściły hamulce. Aktorka, dziennikarka i pisarka miała nawet okazję powiedzieć coś więcej o sobie: „Ja jestem troszeczkę taka crazy, ale cóż zapraszam wszystkich do tego świata, trzeba być pozytywnie do tego świata nastawionym, kochać ludzi, kochać świat, nie przejmować się głupimi opiniami innych ludzi, bo to my mamy być dla siebie najważniejsi, najpiękniejsi, najcudowniejsi. I wtedy wszyscy wokół nas także będą obdarowani miłością, i tę miłość będą nam dawać”. Chyba nie trzeba wspominać, że maksyma ta spotkała się z owacją publiczności. Zresztą, przyjęta formuła indagowania gości rodzi sytuacje wręcz kuriozalne. Nieustannie panujący w programie wesołkowaty nastrój przerywany jest poważnymi pytaniami z serii: „A żałowałeś kiedyś, że wybrałeś aktorstwo?”. W zależności od składu zaproszonych gości program ma lepsze bądź gorsze momenty, wspólnym wyróżnikiem wszystkich odcinków jest natomiast nieustanna błazenada i głośny rechot uczestników, którym wtórują salwy śmiechu obecnej w studiu publiczności.
„Tyle misji, ile abonamentu”
Od wielu lat oferta programowa TVP niewiele różni się od tej, którą prezentują telewizje komercyjne. W prime time głównych anten publicznego nadawcy próżno szukać wartościowych propozycji. Bardziej wymagającego widza odsyła się na niszowe kanały tematyczne, godne uwagi programy trafiają więc tylko do nielicznych odbiorców. Oznacza to w praktyce pozorowanie realizacji misji, narzuconej telewizji publicznej ustawą medialną z 1992 r., rozumianej jako dostarczanie różnorodnych, ambitnych programów edukacyjnych, informacyjnych, rozrywkowych, charakteryzujących się pluralizmem i bezstronnością. Z czego zatem wynika postępująca komercjalizacja medialnego przekazu Telewizji Polskiej?
TVP, jako spółka Skarbu Państwa, podlegająca rygorom kodeksu spółek handlowych, zobowiązana jest wypracować zysk. Ostra rywalizacja z konkurencją o wpływy z reklam wymusza na publicznym nadawcy działania mające na celu przyciągnięcie jak najszerszej grupy odbiorców. Próba uwzględnienia w ofercie programowej różnych gustów, poglądów i upodobań skutkuje spadkiem jakości przedkładanych propozycji, czego przykładem jest opisywany talk-show. Mamy więc do czynienia z kwadraturą koła, czyli sytuacją, w której trudno pogodzić w sposób satysfakcjonujący te dwie funkcje publicznej telewizji, zważywszy na nasilające się od dawna problemy ze ściągalnością abonamentu, który pokrywa tylko część jej budżetu.
Rekompensowanie tych strat z państwowych dotacji sprzyja jedynie toczącej TVP od lat chorobie niegospodarności, przejawiającej się nadmiernymi wydatkami na rozrośniętą administrację, olbrzymie honoraria dziennikarskich gwiazd czy wysokie odprawy dla kierownictwa. Do tego, hamulcowym pożądanych zmian są działające w telewizji związki zawodowe oraz złożony system zależności i zwierzchnictwa politycznego, który można wyrazić za pomocą sparafrazowanej zasady prawnej pokoju augsburskiego z 1555 r. – cuius media, eius regio („czyje media, tego władza”).
Misja bez misji
Zgodnie z zapisami ustawy medialnej z 1992 r., realizowanie interesu publicznego, czyli tzw. misji winno być podstawową funkcją publicznego nadawcy. Tymczasem od lat toczy się spór o to, czyj interes – partyjny czy społeczny – w praktyce realizuje Telewizja Polska. Na postępująca polityzację informacji i infantylizację kultury w TVP wskazują od dawna zajmujący się tym tematem specjaliści.
Komercjalizacja mediów publicznych z jednej strony i ich upolitycznienie z drugiej każą pytać o sens ich istnienia. Jeśli emitowane w czasie największej oglądalności programy rozrywkowe prezentują poziom talk-show Anything Goes. Ale Jazda!, to może czas zastosować w praktyce ewangeliczne pouczenie: jeśli sól utraci smak, na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi.
Anna Nowogrodzka-Patryarcha