Kariera Jarosława Gowina jest zadziwiająca. Człowiek, który niczego nie zbudował, pnie się po szczeblach władzy z zadziwiającą zwinnością. Może jest tak zwinny właśnie dlatego, że ma wyjątkowo giętki kręgosłup?
W słynnym serialu komediowym „Ucho prezesa” przedstawiono Jarosława Gowina, jako polityka cierpiącego na permanentne bóle kręgosłupa. Ja, przyznam szczerze, przedstawiłbym go inaczej: to nie tylko polityk cierpiący – choć kiedy w trakcie wywiadów z wielkim trudem wypowiada nic nieznaczące słowa nasuwa się i takie skojarzenie – co niezwykle zwinny i zaradny, zwłaszcza jeśli chodzi o troskę o swój własny interes. Nie powinna nas mylić siwizna na jego głowie. Gowin potrafi bowiem wskoczyć na każdą falę, dokonując przy tym naprawdę niezwykłych wyczynów akrobatycznych, byle ominąć przeszkody i dotrzeć do celu.
Przyznam, że kiedy myślę o jego karierze zaskakuje mnie, jak to możliwe, że nie zbudowawszy niczego poważnego w polityce, osiągnął tak wiele. Stoi za nim kanapowa partia, pogruchotana w dodatku przez woltę niektórych polityków, skuszonych słodkimi fruktami przez PiS. Nie jest on liderem żadnego poważnego środowiska politycznego, wypluły go kręgi uniwersyteckie, a wolnościowcy, do których usiłuje się mizdrzyć, raczej nie chcą mieć z nim wiele wspólnego. Lubił pozować swego czasu na otwartego katolika, który moralizatorskim tonem jednych łaje, innych chwali. I faktycznie – pozostawał katolickim politykiem dopóty, dopóki potrzebował tego jego dawny pryncypał, Donald Tusk. Ale gdy tylko trafił w krąg wpływów PiS szybko porzucił moralizatorski ton, zdając sobie sprawę, że wizerunkowo nie przelicytuje na tym polu zblatowanych z hierarchią kościelną polityków partii rządzącej.
Wesprzyj nas już teraz!
Rozpoczął zatem poszukiwania nowej formuły na własną rękę i – jak się wydaje – znalazł ją artykułując na razie dość nieporadnie agendę „nowoczesnej” partii konserwatywnej, lekceważącej kwestie obyczajowe, a dowartościowującej sferę społeczno-gospodarczą.
Bez Kościoła i bez rozumu
Gowin z całą pewnością walczy obecnie o przetrwanie. Zdaje sobie sprawę, że struktury partii Polska Razem właściwie nie istnieją, a PiS w kolejnych wyborach nie wpuści jej polityków – w tym i samego Gowina – na listy wyborcze. Usiłuje zatem grać na dwóch „fortepianach”. Pierwszym jest odżegnywanie się od sporów światopoglądowych, które w Polsce mają obecnie wysoką temperaturę. Nie ukrywajmy – nasz kraj znajduje się w momencie przesilenia, czego najlepszym dowodem wygrana przez środowiska pro-life bitwa o zakaz aborcji eugenicznej. Ale podobnych pojedynków czeka nas więcej. Jednym z nich jest miejsce Kościoła w przestrzeni publicznej. Tutaj Gowin na pozór dość zaskakująco stosuje retorykę Szymona Hołowni: im dalej od Kościoła tym lepiej.
Niewykluczone, że wicepremier obawia się posądzania o zbyt wyrazistą tożsamość ideową, która – w jego opinii – może stanowić dla niego przeszkodę, szczególnie w walce o młodszy elektorat. Oddajmy też Gowinowi, iż jeszcze w napisanej wiele lat temu książce „Kościół po komunizmie” dość otwarcie krytykował zaangażowanie hierarchów w politykę. Przypomnijmy jednak, że tamto zaangażowanie nie dotyczyło wspierania wartości katolickich w życiu publicznym, lecz pozyskiwania przez biskupów politycznych wpływów. A to przecież dwie zupełnie różne sprawy. Czym innym jest angażowanie Kościoła w kampanie wyborcze, a czym innym twarde stawianie spraw kluczowych z punktu widzenia chrześcijańskich wartości. Jeśli obecnie – w czasie wyjątkowo napiętej walki o miejsce Kościoła w przestrzeni publicznej – mieniący się konserwatywnym polityk deklaruje chęć wyraźnego zamknięcia Kościoła w kruchcie, celuje nie tyle w kierunku zblatowanych z władzą hierarchów, ale w całą wspólnotę ludzi wierzących.
Szatańskim potwierdzeniem tej praktyki politycznej Gowina jest przyjęcie do partii lewicowej polityk, Moniki Pawłowskiej. Dość powiedzieć, że zmieniając szyldy partyjne, zmieniła sobie ona również zdjęcie profilowe, usuwając z niej mroczny symbol błyskawicy. Wystarczy? Wystarczy. Reszta dla wicepremiera nie ma już widocznie żadnego znaczenia.
Drugim „fortepianem”, na którym gra Gowin jest pandemia. Wicepremier podejmuje usilnie próby spozycjonowania swojego ugrupowania, jako oferenta skutecznej polityki w walce z kryzysem gospodarczym, który przetacza się przez Polskę. Przejawia się to oczywiście nie w apelach o powrót do stanu sprzed pandemii, ale w presji na przyspieszenie wchodzenia w etap tzw. nowej normalności. Gowin proponuje tutaj między innymi wydawanie tzw. paszportów kowidowych czyli de facto rodzaj nowego, zdrowotnego apartheidu. Uzasadnia to przy tym potrzebą szybkiego otwierania gospodarki. Jednak propozycja otwierania usług dla wybranych jest zwyczajnie odrażająca. Aż dziw bierze, że polityk wywodzący się ze środowisk walczących z jakimikolwiek przejawami dyskryminacji czy segregacji społecznej – środowisko „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego” powstało przecież na fundamentach powojennej traumy – proponuje absurdalne ograniczenie praw każdego niezaszczepionego.
Alians z Hołownią?
Gowin raczej podjął już decyzję: chce przejść do opozycji. Jednak musi to zrobić w swoim stylu – subtelnie i w białych rękawiczkach. Nie chce odchodzić z przytupem, bo ten wyposażyłby go jedynie w przydomek zdrajcy. Jak kiedyś Tusk wyrzucił go z PO, tak Gowin chciałby dzisiaj podobnie odejść z PiS: jako depozytariusz idei Zjednoczonej Prawicy nie zaś jej kontestator.
Jeśli tak się stanie, lider Polski Razem ma już gotowe wyjście awaryjne. Wejście do parlamentu jest bowiem dla niego warunkiem politycznego przetrwania. A Gowin uwielbia wegetować. Wolałby bardziej jednak przetrwać na ciele kogoś takiego jak Hołownia niż Budka. Z Koalicją Obywatelską od dawna nie jest mu po drodze, głównie oczywiście z powodów personalnych. Poza tym sama KO raczej nie rokuje najlepiej. A Hołownia to co innego.
W tym kontekście deklaracje Gowina, odcinającego się od Kościoła, nabierają znaczenia. Wiadomo bowiem, że zawstydzony wizerunkiem ministranta w mainstreamie Hołownia raczej nie przyjmie żadnego bliskiego Kościołowi polityka. A Gowin, jako ważna postać rządu Zjednoczonej Prawicy, musi zmagać się z taką etykietą. Jeśli ją odklei i umiejętnie rozegra kwestię odejścia z koalicji, ma szansę na nowe, trzecie już polityczne życie. Oczywiście wymaga to wygięcia kręgosłupa w zupełnie inną stronę. Ale to już ustaliliśmy: z tym Gowin nie ma problemu.
Tomasz Figura