Zamiast dumy z bycia kolebką polskości i jej chrześcijańskiego dziedzictwa, Poznań woli stroić się w tęczowe piórka. Poszukujące własnej tożsamości miasto w ciągu ostatnich lat wyraźnie się pogubiło.
Kiedy w 2004 roku przez Poznań miał przejść pierwszy w historii miasta tzw. marsz równości, jego uczestnicy już po ledwie kilkuset metrach zostali powstrzymani przez kontrmanifestantów. Kilkanaście lat później stolica Wielkopolski powszechnie postrzegana jest, jako polska stolica środowisk LGBT. Te liczyć mogą na wsparcie miejskich władz, z prezydentem Jackiem Jaśkowiakiem na czele, nie bez powodu nazywanym „tęczowym Jackiem”. Jak doszło do tego, że to właśnie Poznań w ledwie kilkanaście lat stał się głównym ogniskiem homorewolucji w Polsce?
Przetrącony kręgosłup
Wesprzyj nas już teraz!
Nie można próbować tego wyjaśnić bez odwołania się do szerszego kontekstu historycznego. Poznań przez lata uchodził za miasto zamieszkałe przez przedsiębiorczych pragmatyków, nieskorych do podejmowania działań rewolucyjnych. To efekt historycznego doświadczenia życia pod pruskim butem. Poznaniacy do perfekcji opanowali sztukę przetrwania we wrogich sobie warunkach. Świadomi grożącego im „wykorzenienia”, przez pracę organiczną i pracę u podstaw budowali zaplecze materialne, duchowe, intelektualne i organizacyjne, które w odpowiednim momencie miało dać upragnioną wolność. Sukces Powstania Wielkopolskiego lat 1918-1919 był tego pochodną, nie mającą jednak nic wspólnego z triumfalizmem. Ot, kolejne zadanie, które po prostu trzeba było wykonać. To właśnie ten pragmatyzm sprawił, że w wolnej już Polsce, Poznań stał się bastionem Narodowej Demokracji. Niemal dosłownie, bo to w nieodległym od miasta Chludowie, gdzie dziś swoje seminarium mają księża werbiści, przez kilka lat mieszkał sam Roman Dmowski.
Kiedy wybuchła II wojna światowa, ostrze niemieckich represji szczególnie dotknęło byłych Powstańców Wielkopolskich – słusznie przez okupanta uznawanych za pierwszorzędnych wrogów. W tej samej grupie znaleźli się przedstawiciele elit – duchownych i świeckich. Krwią spływał Fort VII – pierwszy na okupowanych ziemiach polskich niemiecki obóz koncentracyjny. To w Poznaniu wykuwała się świętość pięciu salezjańskich wychowanków-męczenników – Błogosławionej Poznańskiej Piątki.
Wojenne straty materialne i demograficzne sprawiły, że po 1945 roku Poznań był już innym miastem. Te zmiany, także w sensie mentalnym, przypieczętował reżim komunistyczny. Bo choć to w Poznaniu doszło do pierwszego tak masowego sprzeciwu wobec władzy narzuconej z Moskwy, to jednak krwawe stłumienie robotniczego buntu z roku 1956, przetrąciło miastu kręgosłup na wiele lat. Ten uraz trwa do dziś.
Taki polityczny klimat
Trwająca od 2014 roku prezydentura powiązanego z Platformą Obywatelską Jacka Jaśkowiaka jest katalizatorem zmian sprawiających, że Poznań już nie dryfuje, ale ostro zmierza w stronę statusu „tęczowego miasta”. Poprzednik Jaśkowiaka – Ryszard Grobelny (w przeszłości także związany z PO), był typowym centrystą – nie zadrażniającym, ale też nie wspierającym środowisk lewicowo-liberalnych. To, co za czasów Grobelnego było tolerowane, w Jaśkowiaku znalazło nie tylko sojusznika, ale i promotora. Klimat dla prezydentury Jaśkowiaka nie wziął się jednak znikąd. Zakorzenione po 1989 roku liberalne preferencje polityczne poznaniaków i ich niechęć do konserwatyzmu politycznego, brak wyrazistych i charyzmatycznych postaci na lokalnej scenie politycznej, rozdrobnienie opozycji i zmęczenie długoletnimi rządami Grobelnego, najpierw – w 2014 roku – doprowadziły do zmiany na stanowisku prezydenta, a 4 lata później do wyboru Jaśkowiaka na kolejną kadencję, już w pierwszej turze wyborów. Nieskorzy do podejmowania drugiej zmiany w ciągu ledwie kilku lat poznaniacy, wybrali status quo. Do tego przyczynił się brak jakiejkolwiek konkurencji z prawej, konserwatywnej strony, wobec czego wyborcy o takich preferencjach politycznych, choć i tak będący w mieście wyraźną mniejszością, nie mieli swojego kandydata.
To, jak słaby i nieliczny jest prawicowy elektorat w Poznaniu, a jednocześnie jak silne są niechęć do konserwatyzmu i wsparcie dla kandydatów lewicowo-liberalnych wśród poznaniaków, najlepiej oddają wyniki ubiegłorocznej drugiej tury wyborów na prezydenta RP. W stolicy Wielkopolski kandydat PO Rafał Trzaskowski zdobył prawie 72 proc. głosów. W żadnym z dużych miast Polski prezydent Warszawy nie uzyskał tak wysokiego poparcia. A trzeba pamiętać, że w skali kraju w drugiej turze wsparło go niespełna 49 proc. wyborców.
Nauka w barwach tęczy
Choć środowiska lewicowe czasem zarzucają Jaśkowiakowi, że „tęczowe” postulaty traktuje koniunkturalnie, to jednak polityka miasta sprzyja realizacji wizji świata na modłę homorewolucji. A to odbywa się drogą marszu przez instytucje. I nie chodzi tu tylko o fotel prezydenta. Najpierw w Poznaniu powołano pełnomocnika do spraw przeciwdziałania wykluczeniom, a po likwidacji tego stanowiska zespół do spraw polityki równości i różnorodności. Zarówno pełnomocnikiem, jak i później przewodniczącą zespołu, została Marta Mazurek, określana przez „Gazetę Wyborczą” jako „wykładowczyni gender studies na UAM”.
Poznańskie życie akademickie zostało jednak zainfekowane wirusem „tęczowej rewolucji” jeszcze zanim stery w mieście przejęła obecna ekipa. Dość wspomnieć, że już w 2013 roku na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu lewaccy aktywiści (z mężczyzną ubranym w sukienkę na czele), przerwali wykład ks. prof. Pawła Bortkiewicza na temat ideologii gender. Wcześniej wystąpienie teologa i etyka z UAM oprotestowali m.in. inni naukowcy. Z biegiem lat ten panujący w mieście klimat był sukcesywnie wykorzystywany. Jesienią roku 2020 przy Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza oficjalnie rozpoczęło działanie Stowarzyszenie Społeczności LGBT+ UAM. Jak można przeczytać na jego stronie internetowej, jednym z jego celów jest „zwiększenie widoczności osób LGBT+ w życiu akademickim”.
Klimat homorewolucji wkracza także do szkół niższego szczebla. W poznańskich liceach w różnej formie przeprowadzano już, zainicjowaną przez Kampanię Przeciw Homofobii, akcję „Tęczowy piątek”, w ramach której mogły odbywać się zajęcia dotyczące osób homoseksualnych czy transseksualnych. Z kolei promowanie „zajęć antydyskryminacyjnych” jest stałą praktyką miejskiej polityki oświatowej. Choć formalnie są one zajęciami dodatkowymi i o udziale w nich decydować mają rodzice, to jednak są one wyraźną ingerencją w proces wychowania. Wątpliwości prawne co do organizowania konkursu na przeprowadzanie takich zająć wyraził Instytut Ordo Iuris, wskazując, że jest to nie do pogodzenia z rolą samorządu terytorialnego.
Chwiejna postawa Kościoła
Wzmożenie aktywności środowisk lewicowo-liberalnych i stworzenie przez nie klimatu sprzyjającego „tęczowej rewolucji” niemal zbiegło się w czasie z rozpoczęciem kadencji przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski przez abp Stanisława Gądeckiego. Jednak to nie metropolita poznański stał się dla promotorów ideologii LGBT wrogiem numer jeden. Poznański głos sprzeciwu najgłośniej wybrzmiał w… Krakowie. W 2019 roku w Bazylice Mariackiej abp Marek Jędraszewski wygłosił pamiętne słowa o „tęczowej zarazie”. Wypowiedź pochodzącego z Poznania metropolity krakowskiego szerokim echem odbiła się także w mieście nad Wartą. W reakcji na nią, podczas Gali Mr. Gay Poland (odbywającej się – a jakże – w jednym z poznańskich klubów), zainscenizowano podcięcie gardła kukle z wizerunkiem arcybiskupa Krakowa przez tzw. drag queen.
Wobec nagonki na abp Jędraszewskiego, w jego obronie stanął m.in. abp Stanisław Gądecki, który w swoim oświadczeniu pisał o „totalitaryzmie światopoglądowym”. Takich zdecydowanych działań było jednak ze strony przewodniczącego KEP zdecydowanie za mało – zarówno wcześniej, jak i później. Jesienią roku 2018 z Poznania do Piłki na północy regionu, przeniesiony został ks. Daniel Wachowiak. „Awans” z wikarego w stolicy Wielkopolski, na proboszcza w Puszczy Noteckiej, powszechnie odebrano jako zesłanie. Tym bardziej, że ks. Wachowiak znany był z odważnej krytyki prezydenta Jaśkowiaka.
Ta kapitulancka postawa poznańskiej hierarchii dawała o sobie znać jeszcze kilkukrotnie. We wrześniu 2020 roku abp Stanisław Gądecki nie zgodził się na promowanie i zbieranie podpisów na terenach kościelnych w Archidiecezji Poznańskiej pod obywatelskim projektem ustawy „Stop LGBT”. Nieco ponad miesiąc później, po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji eugenicznej, grupa lewicowych aktywistów przerwała Mszę Świętą w poznańskiej katedrze. Eucharystia nie została dokończona, a abp Gądecki jedynie wyraził smutek, że osobom wierzącym uniemożliwiono modlitwę i przemocą odebrano prawo do wyznawania swojej wiary.
Błądząc w poszukiwaniu tożsamości
Mimo, że od tzw. transformacji ustrojowej minęły już ponad trzy dekady, Poznań wciąż nie zdefiniował swojego miejsca w nowej rzeczywistości. Miasto nadal poszukuje tożsamości, którą próbuje odkryć zwalczając własne kompleksy. Te wiążą się nie tylko z pozostawaniem w cieniu Warszawy, Krakowa, czy – nie tak odległego – Wrocławia. Naturalna bliskość Zachodu, sprawia, że wzorem nowoczesności stają się metropolie zachodniej Europy. Sam zaś Poznań najchętniej zostałby prymusem w krzewieniu współczesnych „europejskich wartości”, w tym afirmacji dewiacji. Tradycje miasta targowego (otwartego) i silnego ośrodka akademickiego, wiąże się z fałszywą modernizacją i równie fałszywym postępem.
Czy ten stan rzeczy można odwrócić? Jedna z okazji została zupełnie niewykorzystana. Kto dziś pamięta, że centralne obchody 1050. rocznicy Chrztu Polski odbyły się w Poznaniu? Kto pamięta, że to tutaj powstało pierwsze na ziemiach polskich biskupstwo? To, co powinno stanowić fundament tożsamości miasta, wydaje się być lekceważone przez samych poznaniaków. Czy ci już na dobre ulegli rewolucji, która chce miastu narzucić „tęczową” tożsamość? Niekoniecznie. Wszak to sprzeciw mieszkańców sprawił, że w 2018 roku Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacji musiało zrezygnować z tęczowych chorągiewek na tramwajach, promujących kilkudniowy festiwal ideologii LGBT. Nawet najdłuższą drogę musi rozpocząć pierwszy, czasem pozornie nic nie znaczący krok.
Marek Dłużniewski